Zacznę od 20 powiadomień na FB. 15 na Instagramie i wielu na Twitterze, potem pobiegnę na prezentację służbową, odbiorę kilkanaście maili, tylko się przejdę po galerii, nie będę się mogła zdecydować co włożyć do koszyka, spędzę trochę czasu na siłowni bo koleżanki szczuplejsze, podciągnę się z angielskiego. Pojadę obowiązkowo na wczasy do ciepłych krajów. Bez względu na to co kupię, zrobię i obejrzę wciąż będę w tyle. Stale towarzyszyło mi uczucie, że nie jestem w stanie sprostać mega wyśrubowanym standardom nowoczesnej kobiety, wspaniałej żony, kulturalnej damy, wyuzdanej kochanki i najlepszej matki. Ale to już moja przeszłość na całe moje szczęście. Sama bowiem nauczyłam się podejmować decyzje co jest w moim życiu zbędne.
Wreszcie wysiadłam z pociągu liceum-studia-staż-etat-małżeństwo-dzieci-awans, przestałam bezrefleksyjnie przyjmować narzucone mi role i gromadzić wszystko co w przekonaniu świata spełni moje marzenia i uczyni mnie lepszą. Powinna Pani wymienić auto, teraz są modne kabriolety, krem musi być markowy bo inaczej nie działa, telefon oczywiście jedynej uznanej marki, ekspres do kawy koniecznie ciśnieniowy, obejrzeć "Grę o tron”, „Zmierzch”, „Harrego Potera”, kolejną wersję „Gwiezdnych wojen”, lista rzeczy, które powinnam kupić, obejrzeć przeczytać, zrobić, miejsc gdzie pojechać stale się wydłużała, a z dnia na dzień coraz bardziej doprowadzała mnie do szału ta kolizja pędzącego ze mną w jednym z wielu wagonów pociągu.
Kiedyś, widziałam wizytówkę mojej znajomej, która nigdy nie pracowała, a ponieważ wszystkie jej koleżanki już miały wizytówki (prezes, dyrektor, menager…) jej wspaniałomyślny mąż zrobił jej również. „Piorę, sprzątam, recytuję, daję dupy i gotuję” Gospodyni domowa. Już sporo lat temu mnie to zastanowiło mocno, a dzisiaj po raz kolejny do mnie dotarło, że ten pęd do zaspokajania oczekiwań innych w obecnych czasach staje się tak powszechny, że aż strach się bać do czego doprowadzi. Nie ma już wszystkich krzyczących „wybierz mnie!” czynności, towarów, telefonów i innych pilnych rzeczy, którym ulegam.
Na początku wykreśliłam z listy pilnych potrzeb telewizję i radio. Mam tylko FB jako tzw., okno na najbliżej mnie otaczający świat, nie mam na nim trzech tys. znajomych, wywaliłam z niego „toksycznych ludzi”, wolę czasem wymienić poglądy niż zastanawiać się kto, po co i dlaczego lajkuje moje kolejne celebryckie zdjęcie. Włączyło mi się myślenie lokalne a nie globalne, a więc zamiast śledzić wszystkie informacje z Polski i świata wybrałam jedno medium według mnie najciekawsze, które podaje najbardziej wiarygodne informacje z mojego miasta i regionu. Gdzie iść , co zobaczyć, co polecają lokalesi, a czego nie. Ta wiedza może mi się przydać.
Przestałam tracić czas na debaty aktorów- polityków, którzy stopniują napięcie, robią teatralne miny, gestykulują nauczeni przez specjalistów, aby wszystko to sprawiało, że przedmiot rozmowy jest mega istotny. Przestałam tracić czas na sklepy wielko powierzchniowe. I bingo, nagle okazało się, że jestem posiadaczką masy wolnego czasu, bo zapanowałam nad natłokiem informacji, które napływały do mnie ze wszystkich stron z radia, telewizji, gazet, Internetu, od pseudo znajomych. Moja koleżanka właśnie robi sobie detoks od Internetu nazwała to „czasem na przerwę” niedługo wraca „do żywych”. Każdy powinien mieć swoją indywidualną metodę.
Chociaż sprawa nie jest prosta, bo informacje wpadają w nas jak w rezonansowe pudło i czasami nie potrafimy ich wyciszyć. Naturą naszą jako ludzi jest odzwierciadlanie emocji innych ludzi. Zalew chamstwa, złych wiadomości, reklam, uzdrawiaczy wszelkiej maści jest niebywały, ale jak tu nie wiedzieć co w trawie piszczy, jak nie popełnić towarzyskiego faux pas, skoro pewnymi tematami fascynuje się cała Polska, ba cały Tomaszów. Mówię trudno, nie wiem i nie chcę wiedzieć kto jest z kim, czyim partnerem i co robi który polityk, kto chodzi ze świeczkami pod sąd, a kto nie.
Nie namawiam więc nikogo do niczego, każdy ma swoje życie i wybiera, realizuje się w rolach, na których mu najbardziej zależy, ładuje po swojemu swoje akumulatory, albo sypiąc na siebie kolorową farbę, albo idąc na pielgrzymkę, można też robić porządki w swoich szafach i głowach. Ja wyrzuciłam z nich wszystko, z czego nigdy nie będę miała pożytku telewizor, radio, reklamy, ramki ze zdjęciami ozdobionymi muszelkami, ceramiczne aniołki i fałszywych znajomych. Zostało mi według zasady ”złotej siódemki” Loreau siedem par butów, siedem topów… i szczęście bo pozwalam swoim myślom płynąć wakacyjnie i niespiesznie.
Napisz komentarz
Komentarze