Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 7 lipca 2025 14:15
Reklama
Reklama

45 lat temu zmarł Stefan Wiechecki „Wiech” zwany Homerem warszawskiej ulicy

26 lipca 1979 r. umarł Stefan Wiechecki - Tuwim nazwał go „Homerem warszawskiej ulicy i warszawskiego Jęzora”. Lubił go ks. Jan Twardowski. Wiech nigdy nie używał słów wulgarnych, bez których dziś nie jest w stanie wysłowić się nie tylko zwykły Polak, ale też niejeden przedstawiciel „świata kultury”.

Kilkakrotnie, już po wojnie, Wiechecki wyrażał dezaprobatę dla schamienia języka polskiego, portretując wydawcę, który każe literatowi „lecieć i dopisać do swej książki jeszcze kilka sztuk tego, na czem siedziem”. Sam konsekwentnie nie dopisywał.

Reklama

"Wiech był zdumiewający, bo w rozmowie w ogóle do głowy by nikomu nie przyszło, że on pisze takie właśnie +wiechy+. Bo to był intelektualista, inteligent, znający języki, lubiący teatr” – napisał Stefan Kisielewski w „Abecadle Kisiela” (1990). „Ja się zastanawiałem w czasie Powstania, kiedy patrzyłem, jak burzą Warszawę, co zrobi Wiech po wojnie, gdzie jego humor się podzieje. No i jest pierwszy powojenny felieton Wiecha w +Expressie+, że handlują, na Poznańskiej jest bazar, tam ktoś chce kupić marynarkę, nie może dostać, ale nic się nie mówi o żadnym Powstaniu. I w pewnym momencie facet mówi: +No dobrze, ale gdzie ja taką marynarkę dostanę?+. A ktoś odpowiada: +Pójdziesz pan tam, trzecia ruina na lewo, tam sprzedają…+. To była jedyna aluzja” – relacjonował Kisiel.

Stefan Wiechecki urodził się 10 sierpnia 1896 r. na warszawskiej Woli jako najmłodsze dziecko Teodora Wiecheckiego, właściciela sklepu wędliniarskiego przy ul. Marszałkowskiej. „Właściwie powinienem teraz być jakimś emerytowanym generałem brygady lub co najmniej kapitanem piechoty, oczywiście też na rencie” – pisał w „Piąte przez dziesiąte”. „Dziecinne lata moje bowiem upływały w atmosferze bojowo-patriotycznej, w cieniu powstań narodowych, w ogniu walk rewolucyjnych roku 1905. Cień powstania listopadowego zaciążył już nad moim urodzeniem, gdyż przyszedłem na ten świat w małym domku na Woli, na wprost kościółka Sowińskiego. Rodzice moi opuścili to historyczne sąsiedztwo, kiedy miałem chyba coś z półtora roku, więc o bohaterskiej śmierci generała i walkach na wolskiej reducie dowiedziałem się znacznie później, ale coś tam widocznie wsiąkło w duszę oseska, bo niesłychanie potem byłem dumny ze swego miejsca urodzenia i na wałach reduty spędzałem liczne wagary w latach szkolnych. Leżąc w bujnej trawie, rozpamiętywałem przebieg ostatniej bitwy tego powstania i w wyobraźni brałem w niej czynny udział jako adiutant jednonogiego dowódcy” - wyjaśnił.

Nie w wyobraźni, ale w rzeczywistości wziął czynny udział w walkach o odzyskanie niepodległości. Po zdaniu matury w 1916 r. w warszawskim Gimnazjum Wojciecha Górskiego, gdzie jego kolegami byli m.in. Stefan Wyszyński i Stanisław Lorentz, wstąpił do I Brygady Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego.

W 1918 r. wrócił do cywila i jako Stefan Gozdawa grywał w różnych teatrach – m.in. role Ketlinga i Winicjusza.

W 1920 r. wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 2. pułku ułanów – został odznaczony Krzyżem Walecznych.

Już w gimnazjum próbował pisać w języku, który wiele lat później wybitny językoznawca prof. Witold Doroszewski nazwie po prostu „wiechem”.

„Trafiłem na światłego pedagoga polonistę, który nie podszedł do gwary po belfersku, traktując ją jak zepsutą mowę polską, ale uważał gwarę za ludowy język warszawski, który należy zapisać, żeby nie poszedł w zapomnienie” – wspominał Wiechecki. „Pedagogiem tym był Norbert Barlicki, działacz polityczny, jeden z przywódców robotniczej lewicy, z zawodu nauczyciel języka polskiego. Barlicki zachęcał mnie do pisania tą gwarą, aczkolwiek postępami moimi nie zachwycał się zbytnio. Mawiał zwykle, oddając moją pracę piśmienną: Pan Wiechecki, jak zawsze, prześlizgnął się po temacie, ale że zrobił to nieźle - trzy plus. Poza owe trzy plus nie udało mi się nigdy w szkole wyskoczyć, ale na tej gwarze ślizgam się już kilkadziesiąt lat i chwalę to sobie. Właśnie jej znajomość pozwoliła mi na zajęcie w +Kurierze Czerwonym+ dobrej pozycji. Codziennie niemal dostarczałem gazecie swoje +michałki+ z warszawskiej ulicy. Były to najczęściej gwarowe dialogi, podsłuchane niby rozmowy przechodniów lub takich funkcjonariuszy, jak dozorca domu, zwrotniczy tramwajowy czy stróż nocny, zwany w gwarze +papugą+” – opisywał początki swej literackiej kariery.

Również jego starszy o półtora roku brat Edmund Wiechecki wziął się za pióro, pozostając jednak wierny tradycji ojcowskiego fachu; był redaktorem i wydawcą „Głosu Kupca i Rzemieślnika - Tygodnika Poświęconego Sprawom Branży Mięsnej i Handlu Zwierzętami Rzeźnymi”.

Zanim jednak Stefan zadebiutował dziennikarsko, został w 1924 r. - dzięki finansowej pomocy ojca - dyrektorem własnego teatru na Woli nazwanego Popularnym.

„Zachodzili tam czasem i mistrzowie scen stołecznych, z Jaraczem i Węgrzynem na czele. Magnesem przyciągającym do naszej świątyni sztuki była goloneczka z bigosem, sprowadzana z położonego w sąsiedztwie słynnego zakładu gastronomicznego +Pod Cyckami+, która to historyczna nazwa przez ówczesną prasę była zawsze pruderyjnie zmieniana na +Pod Wydatnym Biustem+” - pisał w „Piąte przez dziesiąte”. „Bywał też na wszystkich prawie naszych premierach Leon Schiller, ale ten nie interesował się goloneczką - studiował publiczność, był bowiem w okresie montowania swego teatru dla szerokich mas. Stworzył go wkrótce potem w dawnej operetce +Nowości+ i nazwał go teatrem im. Bogusławskiego” - wspominał pisarz.

W Popularnym występował gościnnie sam Jan Kiepura. Teatr toczył zażartą walkę o widza z pobliskimi kinami, szczególnie z Kometą na Chłodnej 49, posiadającą dwie sale mogące w sumie pomieścić 2 tys. osób. Gdy jesienią 1926 r. miał się odbyć w Komecie pokaz „Trędowatej” z Jadwigą Smosarską w roli tytułowej, dyrektor i kierownik literacki w jednej osobie Stefan Wiechecki w trzy noce przerobił powieść Mniszkówny na sztukę i wystawił tydzień przed kinową premierą.

„Publiczność mieliśmy znakomitą - wrażliwą, śmiejącą się całym gardłem lub płaczącą rzewnymi łzami, nie zawsze we właściwych miejscach, ale ożywioną najlepszymi chęciami” - podkreślał. Niestety „mimo miłości ludu kino zwyciężyło i teatr zamknął swoje podwoje, a dyrektor znalazł się na lodzie. Wówczas podał mi rękę Kercelak” - podsumował teatralny okres swojego życiorysu.

Największy bazar przedwojennej Warszawy mieścił się po sąsiedzku, na terenie obecnego skrzyżowania ul. Okopowej i al. "Solidarności", nazwanego oficjalnie „rondem Kercelak” - dość absurdalnie, bo nie ma tam ruchu okrężnego.

„Tam to właśnie nasłuchałem się warszawskiej gwary, tam podpatrzyłem mnóstwo typów, z których potem powstali pan Piecyk, Walery Wątróbka z Gienią, szwagier Piekutoszczak i inni” - wyjaśnił Wiechecki.

Ćwierć wieku temu, autoryzując wywiad dla „Rzeczpospolitej”, ksiądz Jan Twardowski zapytał niespodziewanie: „A zna pan może takiego bardzo dowcipnego pisarza Wiecha?”. „Przypuszczam, że wątpie, to znaczy oczywiście, proszę księdza” - odpowiedziałem, zaskoczony, bo w rozmowie o Wiecheckim nie było ani słowa. „To może, dla śmiechu, dopiszmy to +przypuszczam, że wątpie+ do naszej rozmowy” – zaproponował ks. Jan. Dopisaliśmy.

Wiechecki też często dopisywał coś do swoich tekstów w ostatniej chwili, już śpiesząc do zecerni. W traktowaniu swego pisarstwa niedaleki był chyba od swych bohaterów, dla których redaktor czy literat to taki „osobnik, co wypadki i kradzieże w Ekspresiaku streszcza”.

„Trudno powiedzieć, że życie domagało się powstania tej książki” - pisał przekornie we wstępie do swego pierwszego zbioru felietonów pt. „Znakiem tego”. „Chyba życie rozwiązłe autora, który problematycznym z niej dochodem pragnąłby uregulować swoje lekkomyślne długi” - wyjaśnił.

„Znakiem tego” wydał zresztą własnym sumptem, bo profesjonalni wydawcy nie wierzyli w sukces. Marian Kister z „Roju” miał powiedzieć: „To są cukierki. Jeden cukierek każdy zje chętnie, ale torbę cukierków kto kupi?”. „Książka się ukazała i poleciała jak szatan. W ciągu dwóch tygodni nie było śladu nawet pod ladami” – wspominał Wiechecki.

Niedbający zbytnio o uznanie dla swego pisarstwa, nie był poważnie traktowany przez innych. W eseju „Pół wieku na cenzurowanym, czyli rzecz o Wiechu” Robert Stiller cytuje luminarzy pióra – jurorów nagrody „Wiadomości Literackich” za rok 1938 - komentujących zgłoszenie doń „Syreny w sztywniaku”. Jarosław Iwaszkiewicz określił to „karygodnym obniżeniem poziomu”, natomiast Julian Tuwim, asekurując się, jako „entuzjasta tego świetnego humorysty”, ocenił jednak, iż uznanie tomu Wiecha za najwybitniejszą książkę roku „źle by świadczyło o stanie naszego piśmiennictwa”.

„Usiłuje się tu zawstydzić nas postawieniem kandydatury Wiecha” – odpowiedział Antoni Słonimski. „Wiech jest przyjazny człowiekowi. Potrafił przybliżyć nam i rozpogodzić ulicę i utrwalić gwarę warszawską. Wśród książek zgłoszonych do nagrody niejedna ma poważniejsze zamierzenia. Wolę książkę, która ma niepoważne zamierzenia i poważne osiągnięcia, od dzieł, które mają poważne zamierzenia i niepoważne osiągnięcia. Wiem, że kandydatura Wiecha budzi snobistyczne zastrzeżenia, ale nie przeszkadza mi to uważać go za prawdziwego artystę” - podkreślił.

Michał Choromański powiedział, iż „uważa Wiecha za jednego z najlepszych polskich pisarzy współczesnych, niewyczerpanego w pomysłach i zajmującego wyjątkową postawę moralną”. Ta jego postawa pełna pogody, prostoty, łagodności i dobrotliwości, godzi nas z rzeczywistością w czasach, gdy bardzo jesteśmy zgorzkniali. O Wiechu można nawet powiedzieć, że jest wielkim filozofem” - ocenił.

„Jego felietony stanowią pociechę w smutnych chwilach, poza tym są wynikiem obserwacji bardzo uważnej, pracy w swoim rodzaju całkiem twórczej i na wskroś oryginalnej” - zauważyła Maria Jasnorzewska-Pawlikowska. „Wiech to gentleman, szalenie dowcipny, nigdy jadowity, często wzruszający” – podkreśliła.

Wiechecki nigdy w zasadzie nie zaprzeczył tej opinii; adwersarzy swych, jeśli już w ogóle zauważał, traktował umiarkowanie i niejako przy okazji. Na przykład bohaterką opowiadania „Adwokat w spódnicy” uczynił „Marię Dąbrowską, osobę zresztą niepiśmienną”.

Wcześniej, bo w 1937 r., przyznano jednak Wiecheckiemu Srebrny Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury, za „szerzenie zamiłowania dla literatury polskiej” - niestety przez następne 85 lat żadna z jego książek owo zamiłowanie do literatury szerzących nie znalazła się na liście szkolnych lektur, nawet nadobowiązkowych.

Recenzując tomik „Ja panu pokażę!”, Juliusz Kaden-Bandrowski napisał: „Każde zdanie tej zabawnej książki świadczy o niebywałej swobodzie, z jaką porusza się autor w mieszanym, pstrym, niby to nie ujętym, a jednak bardzo syntetycznym folklorze Warszawy współczesnej”. „Wszystko, co jest napisane żywo, po prostu, co rozumieją wszyscy, a co duszę ludzką przekazuje poznaniu, należy chyba do spraw i prac dzieł literatury pięknej” - dodał.

„Forma Wiecha to język, jakim codziennie rozmawiają z sobą, kłócą się i wymyślają sobie ludzie tejże ulicy warszawskiej, tychże szynków, izb i podwórek. Nie dajmy się jednak zmistyfikować. Ci ludzie mówią rzeczywiście znacznie brutalniej, przeklinają ordynarniej, śmieją się mniej beztrosko, a humor miewają po wódce bardziej ponury, niż to ryczałtowo wygląda u Wiecha” – pisał w „Wiadomościach Literackich” krytyk Stanisław Rogóż. „Mimo to felietonista jest w zupełnej zgodzie z prawdą gwary warszawskiej. Sztuka Wiecha - bo to jest sztuka w dobrym znaczeniu słowa - polega na tym, że umie on stępić ostrze brutalności popularnego wysłowienia, nie gubiąc jego stylu i zamierzonej celności. Na miejsce przekleństwa wprowadza nieraz jawny nonsens, neologizm, jakąś dziwaczną kombinację słownikową, ale przez to nie rozbraja swego typka, nie tłumi jego prymitywnej pasji” - wyjaśnił.

Językową wyobraźnię i poczucie humoru Wiecha doceniał Jan Lechoń, podkreślając, że potrafi on „opisać bodaj tysiąc razy pijaństwo i mordobicie, za każdym razem inaczej”. Wiech był bardziej skromny. „Istnieje kilka systemów wchodzenia po pijanemu na schody” - takim zdaniem rozpoczął opowiadanie „Sprawdzić sygnał”.

Podczas niemieckiej okupacji Wiechecki prowadził sklep ze słodyczami na warszawskiej Pradze. „Dostałem telefoniczną wiadomość od dawnej koleżanki z Domu Prasy, że musi się ze mną zobaczyć w bardzo ważnej i przyjemnej dla mnie sprawie. Umówiliśmy się w barze kawowym na Moniuszki. Jechałem trochę z duszą na ramieniu, bo właśnie szalały w Warszawie łapanki” - wspominał. „Koleżanka już czekała. Wydobyła z torebki plik kartek i zaczęła czytać jakieś wiersze. O tym, jak to polski bez +pachniał w maju, w Alejach i Ogrodzie Saskim, w koszach na rogu i w tramwaju, gdy z Bielan wracał lud warszawski!+ I o tym, jak powstało towarzyskie nieporozumienie, czyli ogólny wycisk, po którym wszystkich zabrano do komisariatu - +a z winy - majowego kwiatu+. - Teraz niech pan słucha uważnie - powiedziała koleżanka i czytała dalej: Potem to ślicznie Wiech uwieczniał, z daleka więc do pana Wiecha pełen wdzięczności się uśmiecham… I cóż pan teraz uskutecznia? Był to przysłany jakimś cudem do Warszawy maszynopis napisanego na obczyźnie nowego poematu Tuwima +Kwiaty polskie+. Nie potrzebuję chyba mówić, jak byłem wzruszony. W kilka lat później, już w wolnej Warszawie, Tuwim napisał mi na egzemplarzu +Kwiatów+ wydanym przez +Czytelnik+ taką zabawną dedykację: +Wiechowi, genialnemu humoryście, Homerowi warszawskiej ulicy i warszawskiego Jęzora z zachwytem dla Jego twórczości Julian Tuwim+”.

Również po wojnie twórczość Wiecheckiego budziła kontrowersje wśród luminarzy literatury. Co prawda, Marek Hłasko nazwał go „największym nowelistą i pisarzem obyczajowym”, ale Jan Błoński i Jacek Bocheński gromili go za „zaśmiecanie języka polskiego”. Wiechecki wspomina w „Piąte przez dziesiąte”, że wielokrotnie „najżyczliwsi z kolegów ze Związku Literatów” starali się nawrócić go na poprawną i czystą prozę, „której nikt się nie będzie czepiał”. I - w domyśle - czytał.

„Oczywiście przepadła cała jego szmoncesowa, żydowska część twórczości. Tam były znakomite rzeczy” – wspominał Kisiel.

Dwoma zdaniami Kisiel przypomniał chyba wielu ludziom, że w ogóle coś takiego jak przedwojenna twórczość Wiecheckiego istniało. Na szczęście mylił się, czego wkrótce dowiódł tłumacz, literaturoznawca i edytor Robert Stiller, publikując „Koszernego Kozaka”, niewielki wybór żydowskich opowiadań Wiecha.

Stiller wyszukał po bibliotekach i opracował wszystko, co Wiech napisał, a co całkiem jeszcze nie zginęło - przywrócił czytelnikom jego przedwojenną twórczość, publikując kolejne tomiki w krakowskim (sic) wydawnictwie Vis-a-Vis Etiuda.

Stiller zaliczył Wiecha do „największych polskich pisarzy tego pokolenia”. Jego zdaniem „tak wielki prozaik i odkrywca jak Wiech” wciąż pozostaje poza „urzędową i powszechną świadomością”. „Ignorancja polskiej krytyki, edytorstwa i księgarstwa, więc masowego odbioru, stanowi niestety od pokoleń aż po dzień dzisiejszy charakterystyczny rys kultury polskiej, jakiego w takim natężeniu nie spotyka się w takich literaturach jak np. angielska i amerykańska, niemiecka, francuska lub rosyjska” - pisał w posłowiu do wydanej w 2015 r. „Jesieni na Kercelaku”. „Wiech to jaskrawy przykład tego zjawiska” - podsumował Stiller.

„Bardzo miły i zabawny człowiek był Wiech. Ale i poważny w rozmowie” – podkreślił Stefan Kisielewski.

Stefan Wiechecki zmarł 26 lipca 1979 r. w Warszawie. Jest pochowany na Starych Powązkach. (PAP)

 

Reklama

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie

Mariusz StrzępekMariusz Strzępek

Pan radny Kazimierz Mordaka w niespełna rok samorządowej kadencji stał się czołowym hejterem tomaszowskiej Platformy Obywatelskiej. W pełnych pogardy wpisach poddaje krytyce każdego, kto tylko mu się z jakichś powodów nie podoba. Tymczasem radnemu brakuje podstawowej wiedzy, niezbędnej do sprawowania mandatu

Bohaterowie literaccy, komiksowi, historyczni często posiadają własne konie. Słynny ostatnio Zorro jeździł na Tornado, Don Kichot dosiada Rosynanta, Aleksander Wielki, z kolei Bucefała. Miał Kasztankę, marszałek Piłsudski. A i Napoleon był dumny ze swego Marengo. Tymczasem tomaszowscy samorządowcy mogą zasłynąć co najwyżej tym, że z własnymi końmi na rozumy się zamienili. Trochę złośliwy wstęp, ale jest odpowiedzią na złośliwości kierowane w moim kierunku, wypada więc odpłacić końskim dowcipem, bo bardziej subtelnego adresat mógłby nie zrozumieć. Tomaszowscy radni Koalicji Obywatelskiej z Rady Powiatu Tomaszowskiego takie wrażenie niestety robią. Brak wiedzy merytorycznej próbują nadrabiać internetowym hejtem. Ludzie ci oporni są na wiedze nie tylko wynikającą z lektury książek, aktów prawnych, obowiązującego orzecznictwa, ale też z doświadczenia. Można wybaczyć takie zachowanie panu Kazimierzowi Mordace, który w telewizji chwali własnego wnuczka, który nie lubi się uczyć, ale za to nauczył się jeździć ciągnikiem, ale pozostałym już chyba nie. Wszak uważają się lepszy gatunek ludzki, z pogarda traktujący otoczenie oraz każdego, kto myśli inaczej. O co chodzi? Już wyjaśniam
Reklama

Leasing aut w Warszawie: jakie korzyści niesie ze sobą ta forma finansowania?

Leasing aut w Warszawie zyskuje na popularności jako atrakcyjna forma finansowania, zarówno dla firm, jak i osób prywatnych. Umożliwia korzystanie z nowego samochodu bez konieczności angażowania dużego kapitału na zakup. Zamiast tego płacisz miesięczne raty, a po zakończeniu umowy możesz auto wykupić, oddać lub wymienić na nowsze. Przyjrzyjmy się bliżej, jakie konkretne korzyści niesie ze sobą leasing w stolicy.Data dodania artykułu: 07.07.2025 12:16
Leasing aut w Warszawie: jakie korzyści niesie ze sobą ta forma finansowania?

WeNet ogłasza powołanie Joanny Plona na stanowisko prezeski Grupy oraz przedstawia nową strategię rozwoju

Od 1 lipca 2025 roku stanowisko prezeski zarządu Grupy WeNet objęła Joanna Plona, zastępując Michała Wrzesińskiego, co-foundera WeNet, który przechodzi do Rady Nadzorczej. Jednocześnie firma ogłasza nową strategię rozwoju, której celem jest wzmocnienie pozycji WeNet jako partnera technologicznego dla przedsiębiorców z sektora MŚP, oferującego szeroki wachlarz rozwiązań opartych na AI, wspierających ich w budowaniu obecności online, zarządzaniu relacjami z klientami oraz operacjach biznesowych. W ten sposób WeNet chce dać przedsiębiorcom narzędzia, które do tej pory były zarezerwowane głównie dla największych organizacji.Data dodania artykułu: 07.07.2025 12:13
WeNet ogłasza powołanie Joanny Plona na stanowisko prezeski Grupy oraz przedstawia nową strategię rozwoju

25 proc. Polaków padło ofiarą naruszenia prywatności danych; zwykle zmieniają hasło

Co czwarty Polak doświadczył naruszenia prywatności danych - wynika z badania firmy Huawei. 64 proc. ofiar zmienia hasła i jest to najczęstsza reakcja na incydent. Około jedna trzecia Polaków zadeklarowała, że zawraca uwagę na kwestię danych w aplikacjach i mediach społecznościowych.Data dodania artykułu: 06.07.2025 15:12
25 proc. Polaków padło ofiarą naruszenia prywatności danych; zwykle zmieniają hasło

215 zarzutów dla lekarza za wystawianie recept na środki odurzające

215 zarzutów wystawienia 271 recept na leki zawierające substancje psychoaktywne usłyszał lekarz z Łodzi zatrzymany przez policjantów z komendy wojewódzkiej. Według policji udzielał też teleporad i wystawiał zwolnienia lekarskie. Lekarzowi grozi do 8 lat więzienia. Śledztwo jest rozwojowe.Data dodania artykułu: 06.07.2025 09:36
215 zarzutów dla lekarza za wystawianie recept na środki odurzające
Reklama

Polecane

Czy remont ulicy Dąbrowskiej ruszy jeszcze w tym roku?

Czy remont ulicy Dąbrowskiej ruszy jeszcze w tym roku?

Jest to bardzo prawdopodobne. Wszystko jednak zależy od ministra infrastruktury, Dariusza Klimczaka. Aby mogły ruszyć prace, potrzebna jest jego zgoda na przesunięcie środków, jakie pozostały z dotacji, jaką Powiat otrzymał na remont mostu przy ulicy Modrzewskiego. Pierwotnie planowano przebudować skrzyżowanie ulic Nowowiejskiej i Konstytucji 3-go maja. Jednak prace należy zakończyć do końca roku. A to jednak zbyt krótki czas, zważywszy na konieczność uwzględnienia istniejącej już infrastruktury technicznej, w tym możliwych kolizji. Dużo prostsze może być wykonanie niespełna kilometra drogi od ulicy Bema w kierunku Kolonii Zawada. Projekt budowlany jest już gotowy. Ulica ta jest wlotem do miasta będącym w najgorszym stanie technicznym. Do przebudowy samorząd przygotowuje się od wielu lat. Po prawej stronie ma powstać ciąg pieszo rowerowy, po lewej utrzymane zostaną miejsca parkingowe. Koszt inwestycji to ok. 5 milionów złotych. 2,5 miliona powiat będzie musiał dołożyć.Data dodania artykułu: Wczoraj, 16:08 Liczba komentarzy: 2
„Przepiękne!”  w ramach cyklu Kultura DostępnaKino Kobiet w Heliosie z komedią romantyczną „Materialiści”W Arenie Lodowej zmienili PrezesaCzy remont ulicy Dąbrowskiej ruszy jeszcze w tym roku?Zaginiony Arkadiusz ŚwiderekZaginął 46-letni Sebastian Majewski z Tomaszowa MazowieckiegoBędą protestować przeciwko emigrantom.Letnia Scena Artystyczna 2025 wystartowałaOd 5 lipca nowe zakazy dotyczące sprzedaży e-papierosów i paleniaLudzie listy piszą.  Dwie czy jedna? Może jednak dać ludziom wybór?Tomaszowscy siatkarze wystartują 13 wrześniaGmina Tomaszów apeluje do mieszkańców o racjonalne gospodarowanie wodą
Reklama
Reklama
Reklama
Mordaka Patrol w pogoni za Hospicjum

Mordaka Patrol w pogoni za Hospicjum

Po spektakularnym śledztwie dotyczącym domu, należącego do Prezydenta Marcina Witko, jaki pobudował sobie w Wiśle, przyszła kolej na następne. Tym razem dotyczy funkcjonowania hospicjum im Św. Filipa Neri, które prowadzi Fundacja Dwa Skrzydła, firmowana przez księdza Grzegorza Chirka. Inwestycja oddana w tym roku do użytku, na którą dofinansowanie udało się miastu pozyskać jeszcze w czasach rządów PiS, przyjmuje już pierwszych podopiecznych. Fundacja jednak działalność rozpoczęła wcześniej, prowadząc usługi hospicjum domowego. Radny Michał Kucharski postanowił w tej sprawie złożyć interpelację, w której stawia pytania, na które odpowiedź można uzyskać w 5 minut, telefonując do któregoś z wiceprezydentów lub urzędników, nigdy nie uchylających się od odpowiedzi. Tylko co pokazałoby się na Facebooku? Zdjęcie Iphona? Jeśli więc w okolicach ulicy Kępa, zobaczycie różowego trabanta, możecie być pewni, że w pobliżu czają się wywiadowcy, którzy sprawdzają źródło pochodzenia kostki brukowej, wykorzystanej do wyłożenia podjazdów i ciągów komunikacyjnych.
Lekarz chorego nie zrozumie....

Lekarz chorego nie zrozumie....

Jak pogodzić wodę z ogniem? Czy jest to w ogóle możliwe. Miniony weekend, to dwie przeprowadzone przeze mnie rozmowy, internetowe oraz telefoniczno internetowe. Obie dotyczyły szpitala, a jakby obejmowały dwa różne światy. Okazuje się, że rzeczywistość lekarza nie jest tą samą, która obejmuję percepcję pacjenta.
Reklama

Wasze komentarze

Reklama
Reklama

Napisz do nas

Zachęcamy do kontaktu z nami za pomocą formularza. Możecie dołączyć zdjęcia i inne załączniki. Podajcie swojego maila ułatwi to nam kontakt z Wami
Reklama
Reklama
Reklama