Problem osiedlowych sklepikarzy zaczął się od promocji w pobliskiej Biedronce na ... rzodkiewkę. W poniedziałek, 3 października rozpoczęła się akcja, promowana też w gazetce reklamowej, coraz bardziej popularnego wśród mieszkańców dyskontu. Tłumy chętnych ustawiały się w kolejce już od godziny 6-ej, a więc na dwie godziny przed otwarciem sklepu. Do sklepu wyruszyli też zmotoryzowani mieszkańcy innych dzielnic, tworząc korki i zatory na drogach. Nie obyło się bez stresów i nieprzyjemnej atmosfery. Po otwarciu sklepu, przeprowadzono energiczny szturm na wózki. Nie obyło się bez kłótni i przepychanek. Z sekundy na sekundę w sklepie robiło się coraz bardziej tłoczno i duszno. Zdejmowano z półek kolejne promocyjne towary, a największym zainteresowanie cieszyła się oczywiście... rzodkiewka. Nic dziwnego skoro kosztowała tylko 39 groszy. Popyt na to niezwykle popularne warzywo było tak duże, że już po 3 godzinach od otwarcia marketu, rzodkiewki zabrakło.
- Jesteśmy zaskoczeni tym, jak szybko sprzedaliśmy rzodkiewki – mówi kierownik, Jan Trzepinoga. - Już dowieźli nam nową dostawę. Gwarantuje, że dla wszystkich wystarczy - dodaje, starając się uspokoić podekscytowanych klientów, którzy nie zdążyli jeszcze dokonać upragnionego zakupu.
Promocja w dyskoncie wywołuje nie tylko ekstazę wśród jego klientów ale także smutek właścicieli osiedlowych sklepików. Nie im wcale do śmiechu. I trudno się dziwić, skoro sprzedaż rzodkiewek w ich sklepach spadła niemal do zera. Niektórzy z nich twierdzą nawet, że przez dyskontową promocję w ich sklepach całkowite obroty spadły nawet o 60%. Coraz częściej i głośniej mówią więc o zamknięciu działalności.
- Pamiętam jak wszyscy sąsiedzi przychodzili do mnie kupić chleb, masło i inne artykuły i zawsze kupowali u mnie pęczek rzodkiewek. Chwalili moje warzywa. Mówili, że są smaczne, dorodne, soczyste i świeże. Teraz jak przyjdzie do mnie Klient to kupi czasem chleb lub śmietanę, ale o rzodkiewki nikt juz nie pyta. A zawsze sprzedawaliśmy je niemal hurtowo. Teraz to skończyło się wraz z promocja tego przeklętego sklepu. Jeszcze trochę, a zamkniemy nasze źródło dochodu – rozpacza pani Danuta.
Jak dowiedzieliśmy sie z podobnym problemem borykają się inni sklepikarze. Zawsze scenariusz jest podobny. Okazuje sie, że ograniczony popyt na rzodkiewki może przyczynić sie do likwidacji sklepików osiedlowych. A co za tym idzie, zwiększyć bezrobocia w całym regionie.
Jak udało nam się ustalić Dyrekcja Biedronki w najbliższym czasie przygotuje kolejne promocje na inne artykuły.- Tak, to prawda. Szykujemy promocję, która ma ruszyć za 2-3 tygodnie. Na chwilę obecną nie mogę zdradzić wszystkich szczegółów, ale wielbiciele cukinii i ogórków gruntowych mogą już zacierać ręce – zdradza nam Trzepinoga.
Co na takie rewelacje sklepikarze? Załamali ręce. - Dla mnie to jest tragedia. Zaczęli od rzodkiewki a teraz ogórki i cukinia? Co ja mam sprzedawać, gdy podstawowe produkty będą wszyscy kupować w dyskoncie. Ktoś musi stanąć w naszej obronie. Tak dalej być nie może! – oburza się Pani Danuta.
- Zgadzamy sie z opiniami właścicielami małych sklepików. Sami zauważyliśmy, że wpływ do miejskiej kasy z podatków od sprzedaży rzodkiewek bardzo zmalał. Cierpią na tym sklepikarze i nasze miasto. Jest to duży problem i mogę zagwarantować, że na najbliższym posiedzeniu Rady Miejskeij zajmiemy się tym problemem na poważnie. Nie zostawimy właścicieli sklepów bez żadnej pomocy. Wszyscy wierzymy, że rzodkiewka wróci do sklepików – zapewnia Jan Kłapouchy, radny komitetu „Zdrowa Dynia”.
----
Powyższy tekst ma oczywiście charakter żartobliwy. Zainspirowany został szałem, jaki ogarnął mieszkańców Łodzi i okolicznych miejscowości, kiedy trzy tygodnie temu otwierano 2000 supermarket sieci Biedronka w Andrespolu. Mimo zabawnej wymowy, problem, jaki porusza ma wbrew pozorom istotne znaczenie. Od dawna panuje spór pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami dużych supermarketów, którzy wymieniają między sobą opinie i argumenty, nie zawsze mają swoje podłoże w elementarnej wiedzy ekonomicznej.
Oczywiście koronnym argumentem zwolenników dużych dyskontów jest niska cena i duży wybór artykułów w jednym miejscu. Trudno się takiemu podejściu dziwić, szczególnie w dobie kryzysu, bezrobocia i niskich zarobków. Mimo wszystko jednak warto na problem spojrzeć nieco szerzej i pamięć, że to właśnie te małe rodzinne firmy są podstawowym źródłem dochodu dla budżetu. Korzyści z funkcjonowania zagranicznej firmy, zarejestrowanej najczęściej w tzw. rajach podatkowych są praktycznie żadne.
Nie ma się co oszukiwać. Otwarcie dyskontów w małych miejscowościach, automatycznie powoduje utratę klientów. Klientów tracą nie tylko same sklepy ale także podmioty je obsługujące. Tymczasem każdy z nas chciałby aby w mieście powstawały nowe ulice, chodniki, kina, domy kultury. By nasze dzieci chodziły do ładnych i czystych szkół i przedszkoli, wyposażonych w nowoczesne pomoce naukowe i zabawki. Chcemy, boisk, trybun, basenów, parków i imprez finansowanych z publicznych pieniędzy. Zapominamy jednak o tym, że w worku, w którym się one znajdują jest też coraz większa dziura.
i.mu.






















































Napisz komentarz
Komentarze