Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 20 maja 2024 07:41
Reklama
Reklama

Malezja (Johor Baru, Melaka) - W strone drugiego brzegu!

Z Singapuru wyjeżdżałem czterema autobusami. Wszystko dlatego, że nie miałem biletu na żaden z nich i dlatego, że wymyśliłem sobie skorzystać z przejścia Tuas, które nie obsługuje pieszych. Prawo to prawo i trzeba je przestrzegać. Musi się Pan wrócić na przystanek. Ale to daleko. Nic nie mogę na to poradzić. A mogę tutaj łapać stopa? Nooo.... Wie Pani, pomiędzy Turcją i Irakiem miałem to samo i łapałem przy budkach pograniczników. No ok, niech będzie. Dziękować! Jeden autobus dowiózł mnie do kontroli paszportowej, drugi przewiózł przez most, trzeci do pograniczników malezyjskich, a czwarty do centrum Johor Baru.

 

Od razu, doładowałem konto w telefonie i rozejrzałem się za ulicznym jedzeniem. Tak sobie siedząc i czekając na posiłek, zatęskniło mi się za papierosem. Wszedłem do sklepu, rozejrzałem się po półkach i.... są, są.... papierosy John - nie do końca oficjalny import z Indonezji. Tylko dlaczego takie drogie? 9 Ringgit? Poproszę paczkę Johnów. 3,5 ringgit. Dziękuję.

 

Tak się kupuje w Malezji papierosy z kontrabandy. Wystarczy wejść do zwykłego, osiedlowego sklepiku, ew. hinduskiej knajpki. W niektórych miejscach, zaprezentują nam zapas z sekretnego schowka. W innych, będą one sprzedawane całkowicie oficjalnie, bez żadnych ogródek prosto z wystawki. Każdemu według potrzeb! Zaraz po zakupach zadzwoniłem do Filipa - nic nie znalazł, ale do odwiedzenia pozostały jeszcze dwie mariny. Super - łączymy siły. Spotkaliśmy się u Andrew z couchsurfingu - doktoranta z Nigerii.

 

W Malezji, przystanek autobusowy powinien sie nazywac "noclegownia".

 

Johor Baru to wielka aglomeracja kilku miast i miasteczek połączonych skomplikowanymi, asfaltowymi ślimakami w jedną całość. Jak jeździć po miejscu, w którym odległości z jednej "dzielnicy" do drugiej wynoszą nawet do 50 kilometrów? Najlepiej autobusem.

W Malezji, jednak, autobusy są tylko na pozór. Ot, tak, po prostu żeby ładnie wyglądało. Niby są klimatyzowane i estetyczne, ale kursują sobie jak chcą. Godzina, dwie na przystanku to nic nadzwyczajnego. Dlatego, zamiast w marinach, większość czasu, spędziliśmy na przystankach. Ja odkryłem swoje nowe hobby - szycie. Jeden z kierowców, który wcześniej mnie wiózł dał mi zestaw przyborów toaletowych jakiegoś hotelu w Kuala Lumpur. Nie mam pojęcia co w nim robiła igła i komplet nitek, ale okazały się one być świetną zabawką podczas długich wojaży autobusowych i genialną alternatywą dla nadrabiania snu na przystankach.

 

Kiedy, jednak, pojawiała się frustracja spowodowana czekaniem, musięliśmy jeździć autostopem. Tak - jest to możliwe nawet w mieście. Szczególnie w Malezji, gdzie autostop to błachostka. Stojąc gdziekolwiek, można kierowcy podać nawet adres - na 98% odstawi nas pod same drzwi.

Autobusy miejskie.... fajne, ale i tak szybciej i sprawniej stopem.

 

W marinach, również nic nie załatwiliśmy. Okazało się, że do dwóch z nich zrobiliśmy sobie jedynie wycieczkę. To były mariny widmo z dwiema, trzema łódkami na krzyż i właścicielami, którzy o pływaniu nawet głośno nie chcięli mówić. Za to ta główna, którą polecali kapitanowie w samym Singapurze była całkiem przyjemna. Nic to, że nikt nie płynął w naszą stronę. Nic to, że manager powiedział, że nie chce nas widzieć na jetty. Ważne, że zaraz obok niej znajdował się punkt informacyjny i.... darmowe wesołe miasteczko z rządkami wielkich, ciekłokrystalicznych wyświetlaczy i interaktywnymi, elektronicznymi zabawkami. Najfajniejsze w tej miejscówce było to, że oprócz mnie, Filipa i powiewu klimatyzacji, nikogo w środku nie było. Cały wielki plac zabaw tylko dla nas.
 

Alternatywa dla golfa - i nie trzeba szukac pilki po wielkim polu.

 

Po trzech dniach kręcenia się tam i spowrotem, Filipa wygnało do Singapuru. Chciał sprawdzić marinę w której nie byłem. Ja poczułem, że chciałbym jednak zobaczyć Indonezję. Lawina wielu opcji zmieniła mi się w głowie w jeden konkretny cel, który wcale nie był aż tak daleko jak Australia. Próbowałem zachęcić Filipa - może tak krok po kroku a nie w prostej linii? Ustaliliśmy, że będziemy w kontakcie i ewentualnie, spotkamy się gdzieś po drodzę.

 

Melaka, Melaka..... dziwnie było mi z początku mówić kierowcom dokąd jadę. Tak, jest takie miasto na mapie. Jest też takie greckie słowo, które do najbardziej kulturalnych nie należy. Tyle, że o ile, w Grecji, jest to po prostu najbardziej popularne słowo używane jako wykrzyknienie albo przecinek, o tyle, w Malezji, Melaka to historyczno-kulturowa perełka. Ot, taki malezyjski Kraków.

 

Na miejsce zajechałem za późno by kontaktować się z firmą przewozową. Sobotni wieczór. Pertraktacje dotyczące biletów odłożyłem sobie na kolejny dzień przy samym nabrzeżu lub na poniedziałek bezpośrednio w siedzibie firmy. By dojechać do centrum, znowu czekałem na przystanku autobusowym ponad godzinę. Później musiałem się przesiąść i tak, upłynęła mi kolejna godzina. W sumie - 10 kilometrów miejskimi autobusami w czasie, w którym wcześniej zrobiłem blisko 200 kilometrów autostopem.



Po kolacji w hinduskiej knajpcę, rozejrzałem się za noclegiem. Nie chciało mi się szukać najtańszego nawet hotelu. Zamiast tego, udałem się do zakonu Franciszkanów, gdzie, poproszony o nocleg ochroniarz, najpierw nie był zbyt chętny. Później wyciągnął telefon, zadzwonił po przeora i pokazał mi wielką salę, w której mogłem skorzystać z podłogi. Miałem nawet dostęp do łazienki i, jak się okazało, wifi z okolicznego hotelu. Nic tam, że uwzięły się na mnie komary, ale podobno w Malezji, malaria nie jest często spotykana. 

 

W sumie, w kraju z większością muzułmańską, mogłem bez przeszkód spać w meczecie. Tyle, że wcześniej rozmawialiśmy z Filipem, że na prośbę o przenocowanie, meczety przyjmują bez problemów, świątynie buddyjskie też, a kościoły, przeważnie jakoś zapominają o idei chrześcijańskiej. Chciałem sprawdzić jak to się ma w kraju, który wydał mi się do tej pory jednym z bardziej gościnnych miejsc, w których byłem. O 7 rano, przy maszynie z kawą spotkałem przeora. Chciał mi dać 100 ringgit. Musiałem odmawiać kilka razy zapewniając, że to co mam w zupełności mi wystarczy.
 

Melaka to taki malezyjski Krakow.

 

Udałem się na nabrzeże. W pierwszej firmie, bilet do Dumai kosztował 130 ringgit (130zł za 50 kilometrów promem). Ale ja mam 21 ringgit. Może da się coś z tym zrobić? Kilkunastominutowe pertraktacje spęzły na niczym. Poszedłem więc bezpośrednio do kapitana statku, który odesłał mnie spowrotem do kas. Pozostał plan B: tego dnia tylko marina i główne biuro firmy dopiero w poniedziałek. Pan z kasy, odesłał mnie, jednak do budki obok. Tam, dwie uśmiechnięte dziewczyny w chustach na głowie, zadzwoniły po szefową, która przyjechała po 10 minutach. 21 ringgit, mówisz? Mogłabym Cię wsadzić na mój statek, ale nie wiem czy nie będziesz miał po drugiej stronie problemów z imigracją. To jest małe miasteczko. Powinieneś płynąć do Dumai. Zresztą, jest na wyspie. Jak byś chciał się później z niej wydostać dalej na Sumatrę? Pani wykręciła numer do pograniczników w Bengkalis. Nikt nie odpowiadał. No nic nie da się zrobić. Przykro mi. Idź tam i się jeszcze raz zapytaj. A pójdzie Pani ze mną? Mogę zrobić sobie z Tobą zdjęcie? Szefowa wyszła z biura - zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i przeszliśmy do kasy, w której wcześniej nie chcięli mi dać zniżki. Czułem się jakbym się poskarżył pani w szkole ale po krótkiej wymianie zdań po mandaryńsku, dostałem w końcu mój upragniony, darmowy bilet na Sumatrę. Wie Pani, ale ja mam jeszcze takiego kolegę. No wsiadasz czy nie? Wsiadłem.

 

No to zaczynamy nowy etap podrozy!


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Polecane
Ekstraklasa piłkarska - Widzew - Lech 1:1Lechia zwycięska na wyjeździeZmarł ks. prałat Edward WieczorekLewica ogłosiła program do PE: prawa pracownicze, Karta Praw Kobiet, Europejski Fundusz MieszkaniowySondaż: 64,3 proc. badanych za budową umocnień na granicy z Rosją i Białorusią, 16,5 proc. przeciwOgórek trzecim wiceprzewodniczącymTragiczny pożar na ulicy KołłątajaZapraszamy na spotkanie z RzecznikiemHejt, cyberprzemoc i mowa nienawiściSynoptyk IMGW: niedziela przyniesie więcej opadów i burzW niedzielę w Kościele katolickim przypada uroczystość Zesłania Ducha Świętego„Inny punkt widzenia – Wiosenne przebudzenie”
Reklama
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
Reklama
Reklama
Wasze komentarze
Autor komentarza: BarmanTreść komentarza: Leszek to mój mentor i przyjaciel, to prawda że miał w poważaniu Tomaszów ale ile zrobił dla Rzeczycy!!! Lechu tak trzymaj wszystko omówimy w lesniczówce!Źródło komentarza: Ogórek trzecim wiceprzewodniczącymAutor komentarza: Entliczek pentliczek na kogo ...Treść komentarza: Trumf, trumf, Misia Bela, Misia Kasia, konfacela. Misia A, Misia Be, Misia Kasia, konface.Źródło komentarza: Ogórek trzecim wiceprzewodniczącymAutor komentarza: Wszystko jest na sprzedażTreść komentarza: Toż to ludzie spod brudnej PałyŹródło komentarza: Węgrzynowski ponownie Starostą Powiatu TomaszowskiegoAutor komentarza: Dla "chołoty" JBTreść komentarza: Trzeba … rozłożyć ten naród od wewnątrz, zabić jego moralność… Jeśli nie da się uczynić zeń trupa, należy przynajmniej sprawić, żeby był jako chory ropiejący i gnijący w łożu… Trzeba mu wszczepić zarazę, wywołać dziedziczny trąd, wieczną anarchię i niezgodę… Trzeba nauczyć brata donoszenia na brata, a syna skakania do gardła ojcu. Trzeba ich skłócić tak, aby się podzielili i szarpali, zawsze gdzieś szukając arbitra. Trzeba ogłupić i zdeprawować, zniszczyć ducha, doprowadzić do tego, by przestali wierzyć w cokolwiek oprócz mamony i pajdy chleba.Źródło komentarza: Prezes PiS: Polska potrzebuje planu "Siedem razy tak", m.in. dla inwestycji, wsi i bezpieczeństwaAutor komentarza: MirekTreść komentarza: Gratulacje!Źródło komentarza: Znakomity występ młodych lekkoatletów MKS Tomaszów Mazowiecki.Autor komentarza: StrarzakTreść komentarza: Bravo Kaczor! Też lubię te elektryki, co się tak spektakularnie i długo palą ... Piana Naprzód!Źródło komentarza: Prezes PiS: Polska potrzebuje planu "Siedem razy tak", m.in. dla inwestycji, wsi i bezpieczeństwa
Reklama
Reklama
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama