Nowy dyrektor ma pracować w pełnym wymiarze czasu pracy. Od kandydata wymaga się wyższego wykształcenia magisterskiego – najlepiej z zakresu pedagogiki, psychologii, nauk o rodzinie lub pokrewnych kierunków – oraz co najmniej pięcioletniego stażu pracy, z czego trzy lata w instytucji pracującej z dziećmi lub rodziną bądź udokumentowane doświadczenie w takiej pracy. Konieczne są też m.in. nieposzlakowana opinia, pełnia praw publicznych, brak karalności oraz pisemna koncepcja kierowania placówką, zawierająca wizję jej rozwoju. Do obowiązków dyrektora będzie należeć planowanie, organizowanie i kierowanie pracą „Słoneczka”, nadzór nad realizacją zadań statutowych i budżetu oraz pełnienie funkcji pracodawcy dla pracowników.
Dlaczego „Słoneczko” szuka nowego dyrektora?
Jak wynika z informacji przekazywanych przez członków Zarządu Powiatu, poprzednia dyrektorka, Katarzyna Koziołek, złożyła wypowiedzenie z pracy. Miała być namawiana, by pozostać na stanowisku, jednak podjęła decyzję o odejściu, tłumacząc, że stała się ofiarą „hejtu”.
Na czym miał polegać ten rzekomy hejt? Z relacji powiatowych decydentów wynika, że chodziło przede wszystkim o działania radnych, którzy zaczęli interesować się funkcjonowaniem placówki: sposobem ochrony wizerunku podopiecznych, ewidencjonowaniem darowizn, zasadami przyznawania dzieciom kieszonkowego oraz innymi kwestiami natury formalnej i finansowej.
Trudno jednak takie działania nazwać hejtem – znacznie bliżej im do kontroli i nadzoru, które w przypadku placówek pieczy zastępczej są obowiązkiem władz samorządowych i radnych. W całym kraju kolejne kontrole – czy to prowadzone przez samorządy, czy przez instytucje centralne – wykazują różnego rodzaju nieprawidłowości w funkcjonowaniu domów dziecka i rodzin zastępczych. W takim kontekście pytania o dokumentowanie darowizn czy ochronę prywatności dzieci nie są przejawem złośliwości, lecz elementarną troską o przestrzeganie prawa i standardów opieki.
„Hejt” od wszystkiego
Sprawa „Słoneczka” dobrze pokazuje nową, groźną modę w polskim życiu publicznym: nazywanie wszystkiego hejtem. Każde zwrócenie uwagi, każda próba wyjaśnienia wątpliwości czy wykrycia nieprawidłowości w pracy urzędników lub placówek podległych samorządom coraz częściej kwitowane jest jednym słowem – „hejt”.
To wygodny mechanizm obronny. Jeśli obywatel, dziennikarz czy radny pyta o dokumenty, domaga się wyjaśnień albo wskazuje na błędy, łatwiej jest nazwać go „hejterem” niż rzeczowo odnieść się do zarzutów. W efekcie słowo, które miało opisywać realne zjawisko – brutalne, pełne nienawiści ataki w sieci – zaczyna służyć do neutralizowania każdej krytyki.
Problem polega na tym, że wraz z inflacją pojęcia „hejt” spada powaga realnych zarzutów. Jeśli wszystko jest hejtem, to nic nie jest traktowane poważnie: ani donos anonimowego trolla, ani rzetelny raport pokontrolny. A przecież w instytucjach, które opiekują się dziećmi – często po traumach, z trudną historią rodzinną – standardy kontroli powinny być szczególnie wysokie.
W tym kontekście warto jasno powiedzieć: zainteresowanie radnych funkcjonowaniem Domu Dziecka „Słoneczko”, pytania o rozliczanie darowizn czy ochronę wizerunku małoletnich, nie są hejtem. To naturalny element nadzoru publicznego nad placówką, która działa za pieniądze podatników i ma pod opieką jednych z najbardziej wrażliwych obywateli – dzieci pozbawione właściwej opieki rodzicielskiej.
Nowy dyrektor „Słoneczka” będzie musiał nie tylko spełnić rozbudowane wymagania formalne, ale też dobrze odnaleźć się w tej rzeczywistości: zrozumieć, że przejrzystość działania i gotowość do rozmowy z radnymi, mediami czy organizacjami społecznymi nie jest atakiem, lecz normą w nowoczesnej, odpowiedzialnej instytucji. To od tej postawy w dużej mierze zależeć będzie zaufanie do tomaszowskiego domu dziecka – i bezpieczeństwo jego wychowanków.






















































Napisz komentarz
Komentarze