Zacznę może od tego, że bardzo często w pracy dziennikarskiej zajmujemy się trudnymi i mocno kontrowersyjnymi tematami. Wiele z nich zostawia w nas trwałe ślady. Nie każdy jest w stanie odciąć od siebie emocje. Przynosi je do domu. Żyje nimi cała rodzina. Nie da się uniknąć ataków, wymierzonych nie tylko w nas ale i naszych najbliższych. Każdą aferę przykrywa się odpowiednią narracją, a poziom ludzkiej percepcji nie pozwala nam odróżnić prawdy od fałszu. Wierzymy więc szamanom, lekarzy zamykając w ich sterylnych gabinetach.
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że w jakiś sposób uczestniczyłem w tworzeniu artykułu na temat tzw. "seksafery". Uczestniczyłem, to dosyć na wyrost napisane, bo bardziej chodzi o to, że skontaktowałem dziennikarza piszącego z dziewczynami i podzieliłem się posiadanymi informacjami. Minęło już 20 lat, a wciąż mi niektórzy przypominają. W sumie nic strasznego, tyle, że czasem wydaje mi się, jakbym to jak krzywdził te młode kobiety.
Wszystko zaczęło się od tego (uwaga osoby wrażliwe, mogą pominąć ten akapit i przejść do kolejnego), że przysłuchiwałem się kiedyś rozmowie dwóch młodych pań, które dostały od partyjnych liderów do wykonania "poważne" zadania. Między innymi miały zorganizować grupę młodych, atrakcyjnych dziewcząt, do pomocy w trakcie kampanii wyborczej. Miały jeździć z miasta do miasta i stanowić tło dla kolejnych wystąpień.
Pomoc miała być oczywiście "wielowymiarowa". Słuchałem więc rozważań na temat tego, którą koleżankę, można wepchnąć danemu posłowi do łóżka, a z którą to jednak nie wypali. Przy okazji dowiedziałem się który poseł lubi kobiety starannie wydepilowane a który może niekoniecznie (fe). Tomaszowianki okazało się, że miały bogatą wiedzę w tych tematach. Do tego dyskutowano, które z koleżanek dadzą radę na trzeźwo, a które tylko po alkoholu. Nie chcę opisywać szczegółów ale było na grubo. Jak dla mnie to za grubo. To już nie jakieś biurowe molestowanie poprzez głupawe dowcipaski, bardziej niesmaczne niż rzeczywiście szkodliwe, ale forma stręczycielstwa i to najbardziej obrzydliwego z możliwych.
Zacząłem szukać kontaktu z solidnymi dziennikarzami z dużych mediów. Docierałem do różnych ludzi. Jedni, jak Szymon Jadczak mi nie wierzyli, inni... brak słów. Nie chcę się and nimi znęcać. W końcu artykuł się ukazał, a ja zostałem przemielony przez medialną maszynę, która wycisnęła mnie jak cytrynę.
Kiedyś napiszę o tym książkę, a jeden z rozdziałów poświęcę tomaszowskim działaczkom feministycznym, bo stanowią one wyjątkową grupę. W życiu nie widziałem takiej pogardy kobiet w stosunku do innych kobiet, jak wtedy, kiedy opowiadałem tę historię w tym środowisku. W komentarzach zabrakło tylko słów na literę "k". Strasznie mnie to jakoś zniesmaczyło. Dzisiaj jedna z tych pań zasiada w radzie miejskiej i udaje autorytet nie tylko moralny. A mówiłem przecież o młodych dziewczynach wykorzystywanych przez starych oblechów, a bywało, że wręcz gwałconych.
No ale nie o tym miał być post. Pani Alicja zwróciła na sesji uwagę na kolejny drażliwy temat, którym się zajmowałem, a którego niestety nie dokończyłem. Może kiedyś dokończę. Chodziło o nauczanie religii w Gimnazjum numer 3 przez obecnego Starostę, Mariusza Węgrzynowskiego. Abym się tym zainteresował, poprosili mnie uczniowie, którzy gehennę lekcji przeszli. Opisywali mi własne historie i to wcale nie anonimowo. Czy miała to być jakaś domniemana zemsta ucznia na nielubianym nauczycielu? To rzeczywiście może się zdarzyć. Z tym, że raczej nie w tym przypadku. Tych relacji było zbyt dużo. W dodatku uznałem je za wiarygodne. Zapyta ktoś: dlaczego? Otóż dlatego, że sam byłem świadkiem sytuacji dokładnie takich, jak te opisywane w mailach.
Nie myślcie sobie, że chodziłem na lekcje katechezy do Gimnazjum. Tak się jednak złożyło, że mój najlepszy przyjaciel, razem z żoną zajmowali służbowe mieszkanie, które od sali katechetycznej oddzielone było tylko ścianą. W dodatku dosyć słabo wytłumioną, więc wszystko było słychać. Szczególnie wrzaski nauczyciela na uczniów. Tak, dokładnie tego nauczyciela. Pamiętam jak pytałem, co się dzieje po drugiej stronie ściany. Słyszałem, że nic takiego. To tylko lekcja religii.
Zebrałem tych opowieści naprawdę sporo. Mógłbym napisać mocny artykuł. Potrzebowałem jednak dwóch kluczowych elementów. Po pierwsze zadałem pytanie w Archidiecezji Łódzkiej dotyczące odebrania Mariuszowi Węgrzynowskiemu prawa do prowadzenia katechezy. Chciałem dowiedzieć się dlaczego zrobiono coś tak rzadko spotykanego i radykalnego, bo tak zwaną misję powierza się raz a odbierana jest tylko w skrajnych przypadkach. Pytałem też czy były skargi ze strony rodziców. Rzecznik Archidiecezji nie odpowiedział do dzisiaj.
Zapytanie podobnej treści skierowałem też do samego zainteresowanego (treść na zdjęciu ilustracyjnym). Również pozostało bez odpowiedzi. Szkoła i organ prowadzący również milczą, twierdząc, że misje powierza kościół a miastu nic do tego, kto ją realizuje.
Dużo za to dowiedziałem się od innych tomaszowskich katechetów. Przede wszystkim tego, że najbardziej o odebranie prawa do wykonywania zawodu katechety zabiegał śp. ksiądz dziekan, Stanisław Grad. Usłyszałem także to, że kościelny organ kontrolny miał zastrzeżenia do formy prowadzenia zajęć, którą ponoć uznał za sekciarską i mocno odstającą od kościelnego kanonu.
Mogłem to wszystko opowiedzieć na sesji ale wdawanie się w nadmierne pyskówki, kiedy emocje burzą krew, chyba nie miało sensu.
***
Na koniec przypomnę jeszcze historię nauczyciela z II LO, którą także nagłaśniałem. Z tą zgłosili się do mnie na początek nauczyciele. Najpierw zamiatano sprawę pod dywan, później (jak zwykle) wylano na mnie kubeł pomyj, a na koniec jeden z rodziców nie wytrzymał i zrobił porządek. Nauczyciel już nie uczy.
Powiem szczerze, że przez te wszystkie lata już się przyzwyczaiłem. Czasem ujawniam politycznych krętaczy, innym razem pedofili pracujących dziećmi. Wiele moich tematów podchwytują ogólnopolskie media. W Tomaszowie nie ma innej podobnej osoby, której tematy łapią ogólnokrajowe zasięgi i stają się historiami numer jeden w przekazach telewizyjnych i prasowych. Trochę to może brzmi nieskromnie, ale tak dokładnie jest.
Na krzywdę najmłodszych jestem wyjątkowo wyczulony, jak to człowiek ze wszelkimi oznakami DDA. Zawsze znajdą się jednak tacy, którym to nie w smak i obrzucą mnie błotem. Mówi się trudno. Mam zaprzestać? Nie mam zamiaru.
































































Wasze komentarze