Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 4 lipca 2025 08:25
Z OSTATNIEJ CHWILI:
Reklama
Reklama

Wietnam (Dong Hoi) - Dni w stylu Barei

Albo autostop w Wietnamie nie należy do najłatwiejszych, albo w ostatnim czasie miałem po prostu pecha. Po pierwsze, główna trasa (AH1), łącząca północ z południem kraju, czasem ma dwa pasy, czasem jeden, czasem w ogóle nie ma żadnych linii, a w niektórych miejscach, asfalt ustępuje miejsca glinie w kolorach od pastelowo-pomarańczowego do karmazynowego.

[reklama2]

Reklama

 

Dlatego, należy się liczyć z tym, że mimo, że kierowcom wydaje się, że biorą udział w Grand Prix Indochina, średnia prędkość podróżna to ok. 20 - 40 km/h. Wyjeżdżając z Hai Phong, najpierw zgubiłem drogę i godzinę stałem pod, podobno, niewłaściwym znakiem, którego strzałka pokazywała jednak miasto, na które się kierowałem. W końcu, zatrzymał się młody chłopak na skuterku i zaoferował odstawienie mnie na prawidłowy szlak. Później, poszłoby już gładko. Co chwila zatrzymywał się jakiś busik. Ja nie miałem jednak ochoty na targowanie niebotycznych kwot za 20-30 kilometrów jazdy dalej.

 

Podobnie jak wiele rzeczy w Wietnamie, również główna trasa łącząca północ z południem kraju jest bardzo zróżnicowana.

 

Po kilkudziesięciu minutach i kilku rozstaniach z kierowcami busów, udało mi się zatrzymać ciężarówkę do Ninh Binh. Uśmiechnięty kierowca, niestety nie znał ani jednego słowa po angielsku. Za to poczęstował mnie kawałkiem kleistego ryżu zawiniętym w liść bambusa. W Ninh Binh, czekał mnie malutki spacerek. W strugach deszczu, który wydawał się padać pod ukosem, musiałem przejść na odpowiedni wylot z miasta, próbując zniechęcić mototaksówkarską mafię do zaczepiania mnie. W Wietnamie nie ma kłopotu ze złapaniem taksówki  - tutaj taksówkarz łapie klienta. Im przewaga kilogramowa i śmiałość kierowcy jest większa, tym bardziej skuteczne będą wyniki jego łowów (zdarzyło mi się już kilka razy być na siłę wciąganym do taryfy).

 

Biorąc pod uwagę styl jazdy wietnamskich kierowców, zatrzymanie ciężarówki to nie tylko lepsze widoki, ale i zwiększone bezpieczeństwo.

 

Później, od wioski do wioski, łapiąc pokracznie kolejne okazje, udało mi się dojechać do Thanh Hoa. Jak się okazało, przejechanie 60 kilometrów, zajęło mi kilka godzin. Zastanawiałem się, gdzie mogę tego dnia najdalej dojechać. Moje wątpliwości rozwiała Jenny - studentka dziennikarstwa na jednym z uniwersytetów w Hue. "Jedziemy do Dien Chau. Chcesz się zabrać z nami?" - zapytała wystawiając głowę zza okna busika. Jenny wraz z rodzicami i rodzeństwem była w trakcie rodzinnej pielgrzymki z południa na północ i znów na południe kraju, odwiedzając wszystkie gałęzie jej drzewa genealogicznego. Pokonanie 90 kilometrów zajęło nam blisko trzy godziny.

 

W Dien Chau, rozejrzałem się po ciemnej okolicy, w której przez brak jakiegokolwiek oświetlenia nie dojrzałem nic ciekawego. Nie widziałem sensu meldowania się do nawet najtańszego hoteliku na jedną tylko noc. Zamiast tego, szukałem dobrego miejsca na kemping. Pierwsza próba postawienia kroku w pole - plusk - niestety trafiłem na pole ryżowe. Zawsze lepszy plusk niż cyk. Po wygrzebaniu z plecaka latarki już się udało.

 

Znalazłem małą polankę niedaleko mini-plantacji bananów, na której grunt pozwolił mi bezproblemowo wbić śledzie i ustawić namiot. W Wietnamie, ceny zakwaterowania zaczynają się już od 3 dolarów. Planując jechać dalej następnego dnia, nie ma jednak żadnego sensu uciekać do hotelu - z wygodnego łóżka ciężej się rano podnieść niż z twardej, nierównej namiotowej podłogi.

 

Próba noclegu w pozornie mięciutkim polu może się czasem skończyć kałużą w butach.

 

 

 

[reklama2]

Następny poranek przypominał jakiś opad radioaktywny. Mżawka wyglądała jak mgła. Zima nie jest dobrą porą na odwiedzanie północnego Wietnamu. Jest zbyt wilgotno. Mimo wszystko, udało mi się dostrzec, że spędziłem noc w czyimś ogródku. Właściciel nie był mną zainteresowany tak jak ja jego bananami. Niestety, zielone owoce na drzewie okazały się jeszcze mało zdatne do spożycia.

 

Gdyby banany były trochę bardziej dojrzałe a obok był krzaczek kawy, byłaby to idealna agroturystyka ze śniadaniem.  

 

Po skromnym śniadaniu złożonym z bagietki i słodkiego, skondensowanego mleka, które udało mi się bez problemu wnieść do kawiarni, napisałem na kartcę "Vinh". Mimo, że Vinh znajdowało się tylko kilkanaście kilometrów od Dien Chau, dojechanie do tego mało ciekawego miasta zajęło mi ponad godzinę. Przez dwadzieścia kolejnych minut szedłem wzdłuż drogi by znaleźć się na rogatkach. Po kilkudziesięciu minutach stopowania z tabliczką z napisem Dong Hoi, do którego, mimo sporego dystansu, bardzo chciałem  się tego dnia dostać, zatrzymał się dalekobieżny autobus jadący z Hanoi do Ha Tinh. W środku, wesoły Pan Trang gestem pokazał, że nie chce ode mnie żadnych pieniędzy. Dzięki Panu Trangowi, mój dzień, ze zwykłego, szarego, zamienił się w kolorowy.

 

Autobus wysadził na stacji wszystkich pasażerów w pobliskim Ha Tinh. Mnie, jednak, kierowcy poprosili bym został w środku. Wielkim Neoplanem, wjechaliśmy w ciasne uliczki miasta by po chwili zatrzymać się pod..... salonem piękności. Jak na salon piękności przystało, w progu przywitała nas piękna właścicielka. Kiedy chciałem wyjść się przywitać, zauważyłem, że Pan Trang ma na sobie moje buty. Zwróciłem mu delikatnie na to uwagę, ale ten, roześmiany, pokazał na swoje białe adidasy. Faktycznie, moje czarne trampki zrobiły się kolorowe. Nie chciałem jednak innych butów - kilka minut na wietnamskich poboczach i, cokolwiek miałoby się na nogach zmieniłoby się w cichobiegi bagienne - w dosłownym tego słowa znaczeniu.

 

Salon piękności okazał się być przedsiębiorstwem wielobranżowym. Za dwupiętrowym budynkiem z fioletowym tynkiem i skośnym dachem znajdował się parking na autokarową flotę. Oprócz tego, przed domem stały 4 czarne, świeżo wysmalcowane, pachnące nowością Toyoty Camry, które nie wiem do czego służyły. W środku, oprócz full-servisu całego ciała można było również wymienić sobie walutę i kupić biżuterię.

 

Razem z Panem Trangiem, zostaliśmy poczęstowani herbatą i duńskimi ciasteczkami. Pan Trang co chwila dzwonił po znajomych, którzy przychodzili, witali się by po chwili zniknąć. Jednym z nich był policjant z wydziału imigracyjnego. Po sprawdzeniu paszportu, odbyło się delikatne przesłuchanie przy filiżance kawy. Pan mundurowy nie mógł wyjść z podziwu, że białopośladkowiec z kraju zachodniego deklaruje się jako komunista i otwarcie przyrównuje ustrojstwo demokratyczne do samochodu z dwoma czy więcej kierownicami.

 

Tak się zagadaliśmy, że nie zauważyłem, że słońce już zaszło. "Fajnie", pomyślałem. "Przez cały dzień zrobiłem 40 kilometrów". Z drugiej strony, groteskowy wieczór, dopiero się rozpoczynał, więc z ciekawością, czekałem na rozwój wydarzeń. Do pokoju wchodziło coraz więcej osób. Po chwili, z zaplecza wyszły kasjerki z talerzami, miskami z jedzeniem i sztućcami. Rozłożyły wszystko na macie na podłodzę i kiedy dołączył do nas starszy funkcjonariusz, mówiący idealnie po angielsku, przystąpiliśmy do konsumpcji ostrej, ale za to bogatej w kilka rodzajów mięsa, warzyw i sosów kolacji. Pan policjant wytłumaczył mi, że jeśli trochę poczekam, pojadę do Dong Hoi razem z Panem Trangiem, który, podobnie jak poznana przeze mnie dzień wcześniej Jenny był w trakcie rodzinnej pielgrzymki - w drodzę do Ho Chi Minh. Trudno było mi wierzyć w zapewnienia, zważywszy, że wszyscy panowie pili coś co nazwali winem, a co w rzeczywistości było mętną perłową cieczą o bardzo odpychającym, spirytusowym zapachu.

 

Podczas przystanku w Ha Tinh, zjedliśmy z Panem Trangiem i jego znajomymi obfitą kolację.

 

 

 

[reklama2]

 

Po kolacji, nieco kołyszący się inspektor zaprosił mnie do samochodu. "Jedziemy do mojego biura". Nie mając nic do ukrycia, ani nic innego w planach na wieczór, nie oponowałem. Gustownie urządzony gabinet Pana Quanga z łóżkiem na wypadek nocnych dyżurów przypominał trochę kapliczkę.

 

Wiedziałem, że w Wietnamie panuje kult pierwszego prezydenta zjednoczonego kraju, Ho Chi Minha, ale tylu Ho Chi Minów na tak małej powierzchni jeszcze w życiu nie widziałem.

 

Jeden był na biurku, drugi na szafie, trzeci w biblioteczce, czwarty na niej. Nie wiem, ile Prezydentów było w szafie i w szufladach. Porozmawialiśmy przez chwilę na temat zasług dygnitarza, jego miasta rodzinnego, jego drogi do sukcesu, itp. W biurze pana Quanga, patrząc na flaszkę z białą cieczą stojącą pod stołem przeszła mi przez głowę dziwna myśl, że Wietnam, z firmami krzakami, zupełnie niezrozumiałym ustrojem przypominającym kapitalizm, jednak z obrazem Marksa i Lenina w tle, konspirowaną prostytucją i narkotykami przypomina trochę Polskę znaną z filmów Stanisława Barei.

 

Biuro Pana inspektora było jednocześnie miejscem kultu pierwszego lidera zjednoczonego Wietnamu.

 

Nieco po godzinie 23, pan Quang, poczuł się zmęczony. Poszliśmy do jego służbowego auta i zostałem odwieziony spowrotem do zamkniętego już salonu odnowy biologicznej, vel. przedsiębiorstwa wielobranżowego. Po kilku minutach stania na krawężniku, z piskiem opon zatrzymała się jedna z wypolerowanych Camry, za której kierownicą siedział jeden z biesiadników z wielkim złotym łańcuchem na szyji. "Chcesz jechać do Dong Hoi?" - zapytał sprawiającym wrażenie w miarę trzeźwego głosem. "No chcę" - odpowiedziałem zastanawiając się, czy z tyłu są jakieś poduszki powietrzne. "To wsiadaj". Pojechaliśmy na rogatki miasta. Kierowca dał Panu Trangowi plik banknotów, wsiadł spowrotem do samochodu i odjechał. Pan Trang wytłumaczył, że czekamy na autobus.

 

Po chwili zatrzymaliśmy jeden z busików. Niestety, po kilkunastu minutach jazdy mojemu towarzyszowi podróży coś się nie spodobało. "Stop!", "Stop!", krzyczał coraz głośniej. Kierowca zatrzymał się i otworzył drzwi. Próbowałem uspokoić Pana Tranga by nie wysiadał po środku niczego. Nie udało mi się nic zdziałać. Zostaliśmy wypchnięci z busika i znaleźliśmy się w po środku egipskich ciemności w trzydomkowej wioscę. Wietnamczycy mają skłonność do wyłączania kraju na noc. W miastach, tylko w ścisłych centrach ulice są oświetlone. Poza nimi, życie toczy się od piania kogutów do sowiego koncertu. Chwilę później, dołączył do nas ubrany w pidżamę właściciel jednego z domków. Przez chwilę zastanawiałem się jakie miałbym szanse ucieczki i ewentualnego konfliktu. "Pomyślmy - środek nocy. Kompletnie pijany facet w średnim wieku, facet w pidżamie i trzeźwy chłopak z 10-kilowym plecakiem i torbą - kto ma większe sza..... nie no, przecież to jest groteska" - doszedłem do wniosku, że groził mi jedynie niekontrolowany wybuch śmiechu. Pan Trang co chwila do kogoś dzwonił z jednego z trzech telefonów, które miał przy sobie. Pan w pidżamie zaprosił nas do swojego nowowybudowanego i pachnącego świeżością domku na herbatę. Po kilku filiżankach czaju, zobaczyliśmy niebieskie światła. Wyszliśmy przywitać się z młodym funkcjonariuszem, który zaprosił nas do policyjnego pickupa, następnie ruszył przed siebie by po kilkudziesięciu kilometrach przekazać nas kolejnemu patrolowi. Kierowca kolejnego radiowozu zatrzymał się na następnym punkcie kontrolnym - również w jakimś ciemnym miejscu. Kiedy tylko przejeżdżał dalekobieżny autobus do Ho Chi Minh City, policjant dał znak kierowcy by wziął dwóch pasażerów na gapę. Mnie jednak nie w smak było jechać aż do Saigonu. Zależało mi na zobaczeniu ostatniego miasta zwycięskiej w Wojnie Wietnamskiej północy.

 

Zależało mi by zobaczyć najdalej wysunięte na południe, ostatnie miasto zwycięskiej północy - Dong Hoi.

 

W Dong Hoi byłem o trzeciej rano. Miasto, choć bez żywej duszy na ulicach, wydało mi się bardzo zadbane. Znalazłem tani hotelik, w którym za 3 noce wynegocjowałem łączną cenę 12 dolarów. Moim fortelem negocjacyjnym był brak znajomości wietnamskiego i fakt, że jedna noc miała się już ku końcowi.

 

Dong Hoi, mimo, że powoli przekształcane jest w miejscowość wypoczynkową, nie zdążyło jeszcze stracić swojego naturalnego uroku, który najłatwiej dostrzec w okolicach targu. Reszta miasta, podczas dnia, śpi. 

 

Następnego dnia, zwiedzałem spokojne, poprzecinane romantycznymi kanałami Dong Hoi i jego najbliższe okolice. Mimo, że znajduje się ono w okolicy pięknych i zadbanych plaż, których brzegi zdobią drzewa kokosowe, pól ryżowych, podziemnego miasta pamiętającego  konflikt z lat 70-tych poprzedniego stulecia i kompleksu jaskiń, turyści, znają je jedynie zza okien autokaru z Hanoi do Ho Chi Minh. Może dzięki temu, mimo, że Dong Hoi jest średniej wielkości miastem, ma ono swój urok. Oczywiście, podobnie jak w Hai Phong, nie brakuje miejsc, które nie są tym co reklamują, ale na ulicy nie ma nikogo kto widząc białe lico, molestowałby przybysza z dalekich stron.

 

 

 

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie

Mariusz StrzępekMariusz Strzępek

Pan radny Kazimierz Mordaka w niespełna rok samorządowej kadencji stał się czołowym hejterem tomaszowskiej Platformy Obywatelskiej. W pełnych pogardy wpisach poddaje krytyce każdego, kto tylko mu się z jakichś powodów nie podoba. Tymczasem radnemu brakuje podstawowej wiedzy, niezbędnej do sprawowania mandatu

Bohaterowie literaccy, komiksowi, historyczni często posiadają własne konie. Słynny ostatnio Zorro jeździł na Tornado, Don Kichot dosiada Rosynanta, Aleksander Wielki, z kolei Bucefała. Miał Kasztankę, marszałek Piłsudski. A i Napoleon był dumny ze swego Marengo. Tymczasem tomaszowscy samorządowcy mogą zasłynąć co najwyżej tym, że z własnymi końmi na rozumy się zamienili. Trochę złośliwy wstęp, ale jest odpowiedzią na złośliwości kierowane w moim kierunku, wypada więc odpłacić końskim dowcipem, bo bardziej subtelnego adresat mógłby nie zrozumieć. Tomaszowscy radni Koalicji Obywatelskiej z Rady Powiatu Tomaszowskiego takie wrażenie niestety robią. Brak wiedzy merytorycznej próbują nadrabiać internetowym hejtem. Ludzie ci oporni są na wiedze nie tylko wynikającą z lektury książek, aktów prawnych, obowiązującego orzecznictwa, ale też z doświadczenia. Można wybaczyć takie zachowanie panu Kazimierzowi Mordace, który w telewizji chwali własnego wnuczka, który nie lubi się uczyć, ale za to nauczył się jeździć ciągnikiem, ale pozostałym już chyba nie. Wszak uważają się lepszy gatunek ludzki, z pogarda traktujący otoczenie oraz każdego, kto myśli inaczej. O co chodzi? Już wyjaśniam
Reklama

Nawrocki: Sławomir Cenckiewicz będzie szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego

Szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego będzie prof. Sławomir Cenckiewicz, jego zastępcami generałowie Andrzej Kowalski i Mirosław Bryś - poinformował prezydent elekt Karol Nawrocki. Chcę, by Pałac Prezydencki był ośrodkiem kształtującym polską politykę bezpieczeństwa w zakresie wojskowym, cywilnym, operacyjnym - mówił.Data dodania artykułu: 03.07.2025 14:38
Nawrocki: Sławomir Cenckiewicz będzie szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego

Co ósma spółka z o.o jest wpisana do Krajowego Rejestru Długów. Mają one do oddania łącznie 3,8 mld zł

Do Krajowego Rejestru Długów wpisanych jest blisko 72 tys. spółek z ograniczoną odpowiedzialnością; oznacza to, że co ósma spółka z o.o jest zadłużona - wynika z danych KRD. Mają one do oddania łącznie 3,8 mld zł.Data dodania artykułu: 01.07.2025 21:25
Co ósma spółka z o.o jest wpisana do Krajowego Rejestru Długów. Mają one do oddania łącznie 3,8 mld zł

Przed Sądem Najwyższym demonstrują zwolennicy Nawrockiego oraz KOD

Przed gmachem Sądu Najwyższego, w którym Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych rozstrzyga we wtorek o ważności wyborów prezydenckich zebrały się dwie grupy demonstrantów - zwolenników wyboru Karola Nawrockiego oraz Komitetu Obrony Demokracji.Data dodania artykułu: 01.07.2025 17:17
Przed Sądem Najwyższym demonstrują zwolennicy Nawrockiego oraz KOD

SN: wpłynęło ponad 54 tys. protestów wyborczych; 21 zasadnych - bez wpływu na wynik wyborów

Łącznie do Sądu Najwyższego wpłynęło ponad 54 tys. protestów wyborczych; za zasadne uznano 21, nie miały one wpływu na ogólny wynik wyborów – poinformował SN podczas posiedzenia ws. ważności wyboru Prezydenta RP.Data dodania artykułu: 01.07.2025 17:16
SN: wpłynęło ponad 54 tys. protestów wyborczych; 21 zasadnych - bez wpływu na wynik wyborów
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.

Polecane

Mordaka Patrol w pogoni za Hospicjum

Mordaka Patrol w pogoni za Hospicjum

Po spektakularnym śledztwie dotyczącym domu, należącego do Prezydenta Marcina Witko, jaki pobudował sobie w Wiśle, przyszła kolej na następne. Tym razem dotyczy funkcjonowania hospicjum im Św. Filipa Neri, które prowadzi Fundacja Dwa Skrzydła, firmowana przez księdza Grzegorza Chirka. Inwestycja oddana w tym roku do użytku, na którą dofinansowanie udało się miastu pozyskać jeszcze w czasach rządów PiS, przyjmuje już pierwszych podopiecznych. Fundacja jednak działalność rozpoczęła wcześniej, prowadząc usługi hospicjum domowego. Radny Michał Kucharski postanowił w tej sprawie złożyć interpelację, w której stawia pytania, na które odpowiedź można uzyskać w 5 minut, telefonując do któregoś z wiceprezydentów lub urzędników, nigdy nie uchylających się od odpowiedzi. Tylko co pokazałoby się na Facebooku? Zdjęcie Iphona? Jeśli więc w okolicach ulicy Kępa, zobaczycie różowego trabanta, możecie być pewni, że w pobliżu czają się wywiadowcy, którzy sprawdzają źródło pochodzenia kostki brukowej, wykorzystanej do wyłożenia podjazdów i ciągów komunikacyjnych.Data dodania artykułu: Wczoraj, 10:26 Liczba komentarzy: 6 Liczba pozytywnych reakcji czytelników: 1
Tomaszowscy siatkarze wystartują 13 wrześniaGmina Tomaszów apeluje do mieszkańców o racjonalne gospodarowanie wodąCzy warto inwestować w mieszkania w mniejszych miastach?Tragiczny finał poszukiwań nastolatka nad Zalewem. Nie żyje też 33-latekPiórnik Stitch – praktyczny i kolorowy dodatek dla fanów DisneyaZgłoś się do pikniku LOKALNI NIEBANALNIKolejny konkurs na dotacje do szpitala przegranyMordaka Patrol w pogoni za HospicjumWakacje pełne atrakcji!Fundacja Nu-Med otrzymała tytuł ORGANIZACJI PRZYJAZNEJ WOLONTARIUSZOM!Za miesiąc wyruszy PielgrzymkaProkuratura pyta... miasto odpowiada
Reklama
Reklama
Reklama
Rośnie skala agresji na polskich drogach

Rośnie skala agresji na polskich drogach

Za kilka dni zaczynają się wakacje, czyli statystycznie najniebezpieczniejszy czas na drogach. Wśród głównych przyczyn takich zdarzeń na prostych odcinkach drogi są nadmierna prędkość i jazda na zderzaku. Zarządca autostrady A4 Katowice–Kraków w ramach kampanii „Nie zderzakuj. Posłuchaj. Jedź bezpiecznie” zwraca uwagę na zjawisko agresji na polskich drogach i przypomina, że bezpieczeństwo zaczyna się od osobistych decyzji kierowcy.
Prezydent z wotum zaufania i absolutorium

Prezydent z wotum zaufania i absolutorium

Radni Rady Miejskiej udzielili wotum zaufania oraz absolutorium z wykonania budżetu za ubiegły rok Marcinowi Witko. Prezydenta wsparło 15 radnych, ośmioro zagłosowało przeciw. Wszystko wskazuje na to, większość radnych miejskich ma dosyć destrukcyjnych działań swoich kolegów i koleżanek z Koalicji Obywatelskiej, które nie służą mieszkańcom miasta, a jedynie partyjniackim potyczkom, jakie obserwujemy na co dzień na ogólnopolskiej politycznej arenie. Dwie radne już wcześniej odeszły z klubu KO, nie godząc się między innymi z blokowaniem ważnych dla tomaszowian inwestycji, takich chociażby jak Termy, które powstać miały na Błoniach. Na wczorajszej sesji także Barbara Klatka, postanowiła zagłosować inaczej niż pozostali radni jej klubu. Biorąc pod uwagę presję, jaką na radnych wywierał od początku poseł Witczak, wykazała się we wczorajszych głosowaniach silnym charakterem. Czas, by pracować dla miasta ponad partyjnymi podziałami.
Mordaka Patrol w pogoni za Hospicjum

Mordaka Patrol w pogoni za Hospicjum

Po spektakularnym śledztwie dotyczącym domu, należącego do Prezydenta Marcina Witko, jaki pobudował sobie w Wiśle, przyszła kolej na następne. Tym razem dotyczy funkcjonowania hospicjum im Św. Filipa Neri, które prowadzi Fundacja Dwa Skrzydła, firmowana przez księdza Grzegorza Chirka. Inwestycja oddana w tym roku do użytku, na którą dofinansowanie udało się miastu pozyskać jeszcze w czasach rządów PiS, przyjmuje już pierwszych podopiecznych. Fundacja jednak działalność rozpoczęła wcześniej, prowadząc usługi hospicjum domowego. Radny Michał Kucharski postanowił w tej sprawie złożyć interpelację, w której stawia pytania, na które odpowiedź można uzyskać w 5 minut, telefonując do któregoś z wiceprezydentów lub urzędników, nigdy nie uchylających się od odpowiedzi. Tylko co pokazałoby się na Facebooku? Zdjęcie Iphona? Jeśli więc w okolicach ulicy Kępa, zobaczycie różowego trabanta, możecie być pewni, że w pobliżu czają się wywiadowcy, którzy sprawdzają źródło pochodzenia kostki brukowej, wykorzystanej do wyłożenia podjazdów i ciągów komunikacyjnych.
Prokuratura pyta... miasto odpowiada

Prokuratura pyta... miasto odpowiada

Na ostatniej sesji Rady Miejskiej dowiedzieliśmy się, że Prokuratura Okręgowa w Sieradzu, która prowadzi postępowanie sprawdzające, związane z donosem, jaki na Marcina Witko, złożyli radni Kucharscy, Jabłoński oraz Mordaka, wystąpiła do urzędu miasta z zapytaniem o kontrole, jakie były prowadzone w stosunku do Tomaszowa Mazowieckiego w okresie minionych 10 lat. Magistrat przygotował odpowiedź oraz tysiące stron kopii protokołów pokontrolnych. W okresie tym, miasto było bowiem kontrolowane setki razy przez różne instytucje w tym NIK, RIO, ale i prokuratury. Nie stwierdzono w nich poważniejszych zastrzeżeń
Reklama
Reklama
Reklama

Napisz do nas

Zachęcamy do kontaktu z nami za pomocą formularza. Możecie dołączyć zdjęcia i inne załączniki. Podajcie swojego maila ułatwi to nam kontakt z Wami
Reklama
Reklama
Reklama