W archiwalnym numerze „Expressu Mazowieckiego” z 18 stycznia 1931 r. minister przemysłu i handlu (a kilka miesięcy później premier) Aleksander Prystor wzywał do „powszechnej mobilizacji” przeciw drożyźnie. Opisywał rozwarcie nożyc między cenami płodów rolnych a cenami towarów przemysłowych, różnice między hurtem i detalem oraz ostrzegał, że bez dostosowania do tendencji na rynkach światowych Polska „nie oprze się zalewowi taniego importu”. Ten język alarmu – i zestaw problemów – brzmi dziś zaskakująco znajomo.
W latach 1930–1935 gospodarka II RP mierzyła się z Wielkim Kryzysem w wersji polskiej: gwałtowny spadek dochodów, deflacja i dramatyczne „nożyce cen”, w których załamały się ceny zboża, mięsa i nabiału, a towary przemysłowe taniały wolniej. Dla państwa o większości wiejskiej skutki były druzgocące – według ówczesnych szacunków w 1931 r. nawet około 70 proc. pracujących było związanych z rolnictwem. Przekładało się to na ubóstwo wsi i spadek popytu w miastach. W publicystyce i dokumentach rządowych „nożyce cen” stały się słowem-kluczem tłumaczącym, dlaczego rolnik „płaci dwa, trzy razy więcej” za produkty przemysłowe niż jeszcze niedawno.
Kontekst międzynarodowy też był inny. Polska kurczowo trzymała się parytetu złota, gdy wiele gospodarek – z Wielką Brytanią na czele – zrezygnowało z niego już w 1931 r. Dopiero w 1936 r. złoty odłączono od złota, a państwo przestawiło wajchę na aktywną politykę inwestycyjną (plan czteroletni Eugeniusza Kwiatkowskiego i budowę Centralnego Okręgu Przemysłowego). Z dzisiejszej perspektywy widać, że opóźnione odejście od złota pogłębiło recesję i utrudniło eksport – dokładnie to, przed czym ostrzegał Prystor.
W 2025 r. mówimy o innym przeciwniku: po pandemicznym szoku, wojnie w Ukrainie i kryzysie energetycznym Polska doświadczyła najwyższej od 26 lat inflacji – 18,4% w lutym 2023 r. – która następnie wyhamowała i latem 2025 r. zeszła w okolice 2,8% rok do roku. Dzisiejsze „fronty” to więc nie deflacja rolna, lecz uporczywa drożyzna koszyka codziennego, prądu i usług, a spór toczy się o tempo i koszty jej wygaszania.
Zmieniły się narzędzia państwa. Zamiast sanacyjnych apeli i administracyjnych cięć „pośrednictwa” mamy niezależny bank centralny z jawnym celem inflacyjnym 2,5% ±1 pkt proc., cykle podwyżek i cięć stóp oraz – po stronie rządu – tymczasowe tarcze: zerowy VAT na żywność w latach 2022–2024, mrożenie cen energii i bony osłonowe. Część tych osłon jest wygaszana, co – podobnie jak w latach 30. – wywołuje spór o skutki dla inflacji i konkurencyjności.
Jest także ciekawy punkt styczny: w 1931 r. Prystor mówił o „kosztach administracyjnych, wymiany i pośrednictwa”, które zawyżają ceny między hurtem i detalem. Dziś ta sama dyskusja toczy się przy innych realiach rynkowych – z udziałem UOKiK, unijnych reguł konkurencji, sieci handlowych i e-commerce – ale pytanie brzmi podobnie: gdzie tworzy się marża i jak chronić konsumenta i dostawcę jednocześnie. W 2024 r. UOKiK raportował setki decyzji i kary m.in. w łańcuchu dostaw żywności oraz badania zjawiska „downsizingu” opakowań – współczesnego odpowiednika „drogiego detalu”.
Największa różnica dotyczy struktury społecznej. W II RP rolnicy byli „najliczniejszą warstwą konsumentów”; dziś pracujących w rolnictwie jest ok. 7–8 proc., choć polityczny ciężar wsi pozostaje znaczący. To zmienia sposób, w jaki wstrząsy cenowe rozchodzą się po gospodarce: w latach 30. załamanie cen zboża błyskawicznie uderzało w większość społeczeństwa; dziś szoki przychodzą raczej przez energię, żywność przetworzoną i usługi.
Warto odnotować jeszcze dwie ciekawostki. Po pierwsze, sama retoryka mobilizacji ma długą tradycję: w II RP działała nawet sejmowa Komisja Walki z Drożyzną – echo dzisiejszych „tarczy”, koszyków cenowych i obietnic „zduszenia inflacji”. Po drugie, ówczesny rząd bardzo ostrożnie podchodził do cięcia płac, argumentując, że zniszczy to popyt w miastach – co brzmi znajomo w debatach o realnych dochodach i minimalnym wynagrodzeniu w latach 2023–2025.
Historia 1931 r. uczy, że mechanika cen nigdy nie jest abstrakcją: za „nożycami” i „marżami” stoją konkretne rodziny, ich zakupy i plany. Wtedy wyjściem okazało się połączenie zmiany kursu polityki makroekonomicznej (odejście od złota) z długofalowymi inwestycjami publicznymi. Dziś – przy inflacji schodzącej w okolice celu i stopniowym wycofywaniu osłon – stawką jest mądre domknięcie procesu: takie, które obniża ceny bez dławiącego gospodarkę szoku oraz poprawia konkurencję w łańcuchach dostaw. Echo „Obywatele! Wszyscy na front!” da się więc usłyszeć i teraz, ale sens „frontu” zmienił się zasadniczo: zamiast wojny z „tanimi importami” w świecie ceł i złota walczymy o przejrzystość rynku, odporność energetyczną i stabilność cen w warunkach gospodarki otwartej i cyfrowej.
Źródła główne: biografia i funkcje A. Prystora; opracowania o nożycach cen i kryzysie w Polsce; dane o strukturze zatrudnienia historycznie i dziś; dokumenty NBP o celu inflacyjnym; informacje o tarczach podatkowych i energetycznych; aktualne wskaźniki inflacji.






















































Napisz komentarz
Komentarze