W styczniu 1931 r. łódzki „Express Ilustrowany” doniósł o serii tajemniczych porwań młodych warszawianek. Motyw był filmowo prosty i przez to elektryzujący: do samotnych dziewcząt miała podchodzić elegancka dama „w futrze popielicowym”, przykładać do nosa nasączoną narkotykiem chusteczkę — „prawdopodobnie chloroformem” — po czym ofiary traciły przytomność i po kilku godzinach odzyskiwały ją pod gołym niebem, na śniegu, bez śladów gwałtu. Gazeta porównywała sprawę z głośną, rzekomo podobną aferą z Berlina: tam gang miał oszałamiać kobiety, inscenizować zdjęcia „w drastycznych pozach” i szantażować je lub rodziny. Wedle relacji policja „była już na tropie”.
Poniżej — co ten epizod mówi o II RP, ówczesnym prawie i lękach nowoczesnego miasta.
Tabloid, który żył sensacją
„Express Ilustrowany” był dziennikiem popularnym (tabloidem) wydawanym w Łodzi, ale dzięki systemowi mutacji i rozbudowanej sieci kolportażu regularnie sięgał po tematy ogólnopolskie, w tym warszawskie kryminały. Od 1929 r. tytuł funkcjonował obok „Expressu Wieczornego Ilustrowanego”, a cały koncern „Republiki” świadomie grał na szybkości, obrazie i sensacji — to był język ówczesnej prasy masowej.
Dlaczego ta wiadomość tak „działała”?
Wielki Kryzys: 1931 r. to dno załamania gospodarczego. Bezrobocie i spadek płac potęgowały poczucie niepewności, szczególnie wśród kobiet pracujących w usługach i handlu, które często wracały późno i chodziły po mieście samotnie. To idealne tło dla historii o porwaniach „niemal w biały dzień”.
Nowoczesność i miejski lęk: samochód („wieźli autem za miasto”) był w prasie symbolem nowej, „szybkiej” przestępczości; popularna prasa lubiła też łączyć takie historie z transnarodowymi tropami — Berlinem, „białym handlem”, fotografią i szantażem. Badacze prasy sensacyjnej podkreślają, że ten gatunek żywił się właśnie taką mieszaniną strachu i nowinek.
Chloroform między mitem a rzeczywistością
Gazetowy obraz błyskawicznego „uśpienia chusteczką” utrwalał znany już wówczas mit. Z punktu widzenia medycznego odurzenie chloroformem nie jest natychmiastowe — wymaga co najmniej kilku minut ciągłej inhalacji i stałej kontroli dróg oddechowych. Dlatego szybkie „obezwładnianie” przypadkowych przechodniów samą chusteczką jest mało wiarygodne.
A jeśli nie „handel żywym towarem”, to co?
Sam „Express” odrzucał hipotezę wywiezienia ofiar za granicę i handlu kobietami (ofiary puszczano po kilku godzinach), sugerując raczej szantaż fotograficzny. Zjawisko handlu ludźmi realnie istniało w II RP i było wówczas żywo dyskutowane, ale w debacie publicznej mieszały się fakty, stereotypy i sensacja. Polska ratyfikowała Konwencję Ligi Narodów o zwalczaniu handlu kobietami i dziećmi (Genewa, 1921), a policja prowadziła działania obyczajowe i śledcze przeciw stręczycielstwu i sieciom werbunkowym. Jednocześnie historycy podkreślają, że doniesienia prasowe łatwo budowały moralne paniki i oskarżenia kierowane pod adresem całych grup, co wymaga dziś ostrożności interpretacyjnej.
Co na to prawo? 1931 pomiędzy starymi kodeksami a „Makarewiczem”
W chwili publikacji (styczeń 1931) Polska nie miała jeszcze jednolitego kodeksu karnego. Wciąż stosowano przepisy odziedziczone po zaborcach (m.in. rosyjski Kodeks karny z 1903 r., austriacką ustawę karną z 1852 r. i niemiecki StGB z 1871 r.), które w różny sposób penalizowały pozbawienie wolności, uprowadzenia nieletnich i „porwania kobiet” w określonych celach. Dopiero Kodeks karny z 11 lipca 1932 r. (tzw. kodeks Makarewicza) ujednolicił przepisy:
- w art. 248 wprowadził ogólny typ pozbawienia wolności (z zaostrzeniem m.in. przy długotrwałości lub „szczególnym udręczeniu”),
- a w odrębnym rozdziale uregulował uprowadzenie lub zatrzymanie nieletniego (ochrona opieki i nadzoru).
Co ważne, w nowym kodeksie zrezygnowano z odrębnego przestępstwa „porwania kobiety” jako takiego — jeśli czyn był wbrew woli, traktowano go jak zwykłe pozbawienie wolności, ewentualnie w zbiegu z innymi deliktami.
W praktyce warszawskiej prokuratury i policji z 1931 r. podobną sprawę kwalifikowano więc przez pryzmat: bezprawnego pozbawienia wolności, ewentualnych obrażeń, przymusu czy szantażu (gdyby „fotograficzny” wątek się potwierdził).
Policja: kto ścigał sprawców?
W II RP bezpieczeństwo publiczne spoczywało na Policji Państwowej, z wyspecjalizowaną służbą śledczą (policją kryminalną) i Urzędem Śledczym m.st. Warszawy, który miał wiodącą rolę w zwalczaniu przestępczości obyczajowej i handlu ludźmi. W latach 20. i 30. funkcjonowały także komórki tzw. policji kobiecej, współpracujące przy sprawach dotyczących kobiet i nieletnich. To właśnie te struktury — opisane w ówczesnych instrukcjach i raportach — prowadziłyby dochodzenie w sprawie porwań opisanych przez „Express”.
Jak czytać taki materiał dziś?
Relacja „Expressu” stoi na skrzyżowaniu realnych problemów (przestępczość wobec kobiet, szantaż, handel ludźmi) i medialnych schematów (tajemnicza „dama w futrze”, uśpienie chloroformem „w sekundę”, niemiecki trop). Dziś wiemy, że chirurgicznie szybkie nokautowanie chloroformem było — delikatnie mówiąc — wątpliwe, a prasa sensacyjna lubiła wzmacniać wątki „międzynarodowych siatek” i „perwersyjnych orgii”, nawet gdy oględziny lekarskie nie potwierdzały przemocy seksualnej. To nie unieważnia całkiem doniesień, ale każe widzieć je jako część kultury popularnej międzywojnia, w której lęki nowoczesnego miasta spotykały się z prawdziwymi patologiami i z prawem, które akurat przechodziło ważną reformę






















































Napisz komentarz
Komentarze