Gdy „Express Mazowiecki” 6 stycznia 1935 r. muśnięciem pióra trafił w nerw bezrobocia, w odpowiedzi rozległ się chór krzyków. „Dlaczego nie dostałem posady?” — ankietowe pytanie, które stało się lustrem całej epoki. Ze sterty listów, jakie trafiły do redakcji, jeden pochodził z Tomaszowa. Do czytelników poniósł gorycz i klarowność zimowego powietrza nad Pilicą.
Pisze 24-latek: ojciec — były więzień polityczny zsyłany „za niepodległość”, dziś z Medalem Niepodległości na piersi. „Nie wyżywi go przecież sam medal” — notuje syn i trudno o zdanie bardziej z epoki, w której odznaczenia bywały zaszczytem, ale i rachunkiem do uiszczenia, bo koszty orderów pokrywali sami odznaczeni. Pisaliśmy całe sterty podań: do urzędów, do fabryk, do gabinetów dyrektorów, dotyczące zatrudnienia. Odpowiedź zbywana milczeniem, bywała też kartka z lakonicznym „pracy nie ma”. Po tygodniu, okazało się, że jednak stu jest przyjętych. Po miesiącach protegowani znów wchodzą pierwsi. A kiedy „znajomy z dawnych lat” daje iskierkę nadziei, ta gaśnie pół roku później jednym zdaniem: „nic dla mnie nie może zrobić”. Wreszcie ta najciemniejsza puenta: „jak słyszałem… otwierała drogę nie tylko protekcja, ale i łapówka… nie miałem 50 zł… dlatego tułam się bez pracy”.
Niech ten list z Tomaszowa stanie się kluczem do tamtego czasu. Rok 1935, to późny cień Wielkiego Kryzysu: polski rynek pracy, choć powoli się podnosił, wciąż uginał się pod ciężarem bezczynnych rąk. Historycy podają, że właśnie w 1935 r. liczba bezrobotnych sięgała około pół miliona, a w najgorszym momencie kryzysu odsetek bezrobotnych w Polsce przekraczał 40 procent. Te liczby nie są cyframi — to ludzkie kolejki pod pośredniakami, zziębnięte palce odciśnięte na podaniach, urwane rozmowy o „miejsce” i „poręczenie” w biurach z mosiężnymi tabliczkami.
Tomaszów Mazowiecki, serce włókienniczego pasa Łodzi i okolic, żył rytmem gwizdów fabrycznych i przestojów. Kiedy zamierały zamówienia, pierwsi tracili robotę tkacze, farbiarze, wykańczacze; ich los, jak klocki domino spadał na całe rodziny. Miasto urosło na fabrycznym fundamencie już w XIX wieku i w II RP wciąż grało w tej samej orkiestrze — tyle że kryzys przestroił instrumenty na ton minorowy.
Był to także czas określonego klimatu politycznego. Sanacja, która przyszła z obietnicą „uzdrowienia życia publicznego”, centralizowała ster państwa. Kilka miesięcy po naszym liście wejdzie w życie konstytucja kwietniowa, wzmacniająca pozycję prezydenta kosztem parlamentu i czyniąca z głowy państwa strażnika „jednolitej i niepodzielnej władzy”. Z drugiej strony — Bereza Kartuska, gdzie bez wyroku izolowano przeciwników politycznych. W takiej scenerii protekcja jako metoda otwierania drzwi nie była wynalazkiem drobnych kanciarzy; bywała konsekwencją systemu, w którym sieć wpływów liczyła się częściej niż transparentna procedura.
List z 1935 r. brzmi dziś zdumiewająco świeżo. Współczesność ma inne dekoracje — cyfrowe rekrutacje, platformy z ofertami, RODO i komisje konkursowe — ale pytanie bywa to samo: dlaczego nie dostałem posady? Statystyki mówią, że zjawisko protekcji i nepotyzmu nie wyparowało. W ostatnim globalnym Indeksie Percepcji Korupcji Polska uzyskała 53/100 punkty i spadła na 53. miejsce — najniższe w swojej historii notowanie — co analitycy wiążą m.in. z problemami przejrzystości w sektorze publicznym. Równolegle Najwyższa Izba Kontroli w 2024 r. i 2025 r. opisywała liczne nieprawidłowości w spółkach z udziałem Skarbu Państwa, a polityczne deklaracje „antynepotyzmowe” z 2021 r. — nawet jeśli nagłośnione — nie mają mocy zastąpić twardych reguł naboru i realnej kontroli konfliktu interesów.
Nie piszę tego, by prostą linią połączyć dwa światy. Wtedy — medal zamiast emerytury, kartki „pracy nie ma” i ławki pod fabryczną bramą; dziś — CV-boty i „networking”, który bywa echem dawnej protekcji, tyle że w nowym garniturze. Ale list z Tomaszowa przypomina, że każdy system, który nagradza znajomości zamiast kompetencji, produkuje nie tylko krzywdę jednostki, lecz także marnotrawstwo talentów. Czytelnik z 1935 r. miał 24 lata, zdrowie i chęć pracy — zasoby, których nie wykorzystano, bo zabrakło równego dostępu.
Gdyby dziś miał znów napisać: „tułam się bez pracy”, odpowiedź Redakcji powinna brzmieć głośniej niż wtedy. Jawne konkursy z punktacją i protokołem do wglądu, oświadczenia o powiązaniach, rotacja komisji, ochrona sygnalistów, audyt zewnętrzny w instytucjach publicznych — takie detale tworzą barierę dla protekcji i łapówki skuteczniejszą niż setka okrągłych deklaracji. A jeżeli chcemy naprawdę oddać honory „ojcom z medalami”, to w 2025 r. będzie to mniej o wstążce na piersi, bardziej o drzwiach otwieranych talentowi, nie telefonowi.
List z Tomaszowa kończył się prośbą o „wypłukanie z powierzchni życia” protekcji i łapownictwa. Był to krzyk bólu, ale i troski o wspólne dobro. Po dziewięćdziesięciu latach wypada odpowiedzieć prostym zdaniem: to się da zrobić — jeśli wreszcie dotkniemy bolącego miejsca i zamiast odwracać wzrok, zapiszemy lekarstwo w postaci reguł, które działają.
Od redakcji — kontekst historyczny:
„Express Mazowiecki” był ilustrowanym dziennikiem regionu, a sama ankieta „Dlaczego nie dostałem posady?” ukazała się na początku 1935 r., w szczycie dyskusji o bezrobociu i protekcji. W II RP funkcjonował Medal Niepodległości dla zasłużonych działaczy, ustanowiony w 1930 r.; paradoks epoki polegał m.in. na tym, że koszty odznak i dyplomów ponosili sami odznaczeni. Kilka miesięcy później przyjęto konstytucję kwietniową, wzmacniającą władzę prezydenta; w 1934 r. powstała Bereza Kartuska jako miejsce odosobnienia oponentów politycznych. Te fakty tworzą tło dla tomaszowskiego listu i pomagają zrozumieć, dlaczego słowo „protekcja” było wówczas tak głośne.
PS. Dziękuję autorowi z Tomaszowa — anonimowemu synowi więźnia politycznego — za lekcję aktualną także dziś.























































Napisz komentarz
Komentarze