Drzwi do pokoju nr 213 uchylają się nieśmiało. „Dzień dobry, anonimowo bym chciał” – mówi mężczyzna po pięćdziesiątce, ściskając w dłoni zmiętą kartkę. Na biurku cicho mruczy drukarka, w skrzynce trafia kolejny e-mail z tytułem „Podejrzenie nieprawidłowości”. W tle krótkofalówka informuje o nowych zgłoszeniach z całodobowej infolinii Krajowej Administracji Skarbowej. Każde trafi do weryfikacji: najpierw analiza, potem – jeśli jest z czego – czynności sprawdzające. Tak wygląda codzienność urzędników, odkąd państwo otworzyło wygodne kanały do sygnalizowania nadużyć: telefon 800 060 000, formularz na stronie Ministerstwa Finansów i aplikację e-Paragony.
W tym roku zgłoszeń jest znowu więcej. Do połowy 2025 r. do jednostek KAS spłynęło ok. 37,2 tys. „informacji sygnalnych” – o ok. 4 proc. więcej niż rok wcześniej (zestawienie z części izb; pełne sprawozdania w toku). To liczby, które pokazują pewien trend: Polacy chętniej wskazują, gdzie – ich zdaniem – ktoś kombinuje.
Tyle że – i to jest clou tej historii – potwierdza się niewielki ułamek. W Zachodniopomorskiem w I półroczu 2025 r. urzędy skarbowe przyznały rację zgłaszającym tylko w 4,5 proc. przypadków (rok wcześniej 11 proc.). Inne izby mówią wprost: 80–90 proc. doniesień do „skarbówki” nie znajduje oparcia w faktach. „Emocjonalny ton zgłoszeń bywa wyraźny – często piszą osoby skonfliktowane: rodzina, sąsiedzi, byli wspólnicy” – przyznają urzędnicy. To dużo pracy, by oddzielić prawdę od prywatnych porachunków.
Między „sygnalistą” a „donosicielem”
Od jesieni 2024 r. działa w Polsce ustawa o ochronie sygnalistów. Chroni ludzi, którzy – w kontekście pracy – zgłaszają naruszenia prawa. To inna kategoria niż anonimowe listy o „podejrzanym sąsiedzie”, ale ważna dla kultury zgłaszania: państwo mówi jasno, że uczciwe alarmowanie o realnych nadużyciach to dobro publiczne. „Zewnętrzne” zgłoszenia przyjmuje m.in. RPO.
Są jednak granice. Fałszywe oskarżenie kogoś o przestępstwo (w tym skarbowe) jest przestępstwem z art. 234 k.k.; zniesławienie – art. 212 k.k.. Prawo przypomina: poczucie krzywdy nie zwalnia z odpowiedzialności za mijanie się z prawdą.
„Zaufanie to zakład”. Dlaczego w ogóle donosimy?
„Zaufanie – pisał prof. Piotr Sztompka – to zakład podejmowany na temat niepewnych, przyszłych działań innych ludzi”. Gdy ten zakład społecznie nie działa, szukamy protez: kontroli, podejrzenia, formularza zgłoszeniowego. „Kultura zaufania” – tłumaczył socjolog – nie jest sumą prywatnych sympatii; to klimat, w którym można zasadnie przypuszczać, że drugi nas nie oszuka. Gdy takiej pewności brakuje, język donosów rozkwita.
Psycholog Janusz Czapiński od lat pisał wprost: „Polacy na tle Europy są bardzo nieufni wobec innych i instytucji”. Niski kapitał społeczny rodzi skłonność do „pilnowania się” nawzajem – czasem w dobrej wierze, częściej z mieszanką zawiści i lęku. To się nie bierze znikąd: CBOS co roku pokazuje przewagę postawy „lepiej być ostrożnym” nad „ludziom można ufać”.
Z badań psychologii moralności (Dungan, Waytz, Young) wiemy jednak, że najmocniej do whistleblowingu pcha nie zemsta, lecz poczucie naruszonej normy – moralne oburzenie, które każe powiedzieć „dość”. Wtedy zgłoszenia są trafniejsze, lepiej udokumentowane i odnoszą skutek.
Głos z korytarza
„Dziesięć lat ciszy, a teraz – telefony, skargi, maile o paragonach i działalności bez kasy” – mówi mi (prosi o anonimowość) doświadczona pracowniczka jednej z izb. „W połowie zgłoszeń wyczuwasz emocję: ktoś komuś nadepnął na odcisk. Ale zdarzają się perełki – krótko, konkretnie, z datą, kwotą, zdjęciem. Wtedy robota ma sens”.
Na parterze spotykam przedsiębiorcę, który przyszedł „się wytłumaczyć”. „Firma działa uczciwie, ale mamy konflikt z byłym wspólnikiem. Donosy lecą co miesiąc – za każdym razem inna historia. Czy państwo go powstrzyma?” – pyta bezradnie. Tu prawo też ma odpowiedź: złośliwe, świadomie nieprawdziwe oskarżenia mogą skończyć się zarzutem z art. 234 k.k. Problem w tym, że granica między błędem a złą wolą bywa cienka.
Kiedy zgłaszać, a kiedy ugryźć się w język?
Zgłaszać warto, gdy mówimy o poważnych nadużyciach: „puste faktury”, wyłudzenia VAT, fikcyjne darowizny, zorganizowane omijanie kasy fiskalnej – wtedy stawką są pieniądze nas wszystkich. Państwo daje narzędzia i obiecuje ochronę sygnalistom; urzędnicy mają procedury, żeby z informacji zrobić sprawę.
Milczeć albo rozmawiać warto, gdy chodzi o prywatny spór, domysły, sąsiedzką antypatię. Donos nie jest terapią na krzywdy, a urzędnik – arbitrem rodzinnych wojen. Wysoki odsetek niepotwierdzonych zgłoszeń mówi nam coś ważnego: uruchomienie machiny państwa bez faktów to koszt społeczny, którego nie widać na pasku w telewizji.
Co dalej?
Jeśli chcemy mniej „donosów”, a więcej rzetelnych sygnałów, potrzebne są trzy rzeczy. Po pierwsze, jasny feedback z administracji („przyjęto/odrzucono/przekazano”), który uczy, jak zgłaszać dobrze. Po drugie, edukacja: różnica między sygnalistą a donosicielem musi wybrzmiewać w szkołach i mediach. Po trzecie, kultura zaufania, o której pisze Sztompka – bez niej każdy formularz stanie się wentylem dla frustracji, a nie narzędziem dobra wspólnego.
Kiedy wychodzę z urzędu, w skrzynce ląduje kolejna wiadomość. Temat: „Sklep na rogu – brak paragonów”. Treść: trzy zdania, zdjęcie, godziny sprzedaży. Może tym razem to będzie ten sygnał, który coś realnie naprawi. A może tylko kolejny kamyk do góry nieufności, którą dźwigamy od lat. Wybór – między czujnością a podejrzliwością – wciąż należy do nas.























































Napisz komentarz
Komentarze