— Nie ma to, jak pijane goście! — westchnął na koźle swej dorożki p. Ambroży Cichoń, wspominając dawne dobre czasy, kiedy to ulica w nocy roiła się od zalanych przechodniów, taksówki zaś nie były jeszcze wynalezione.
Z rozkosznych marzeń wyrwały go głośne, ale nieregularne kroki na pustym chodniku. Pan Ambroży patrzył i oczom nie wierzył. Chodnikiem kroczył upragniony pijany pasażer, który zmierzał wprost do dorożki.
Pan Cichoń ujął lejce, poprawił kaszkiet na głowie i uśmiechnął się z fantazją, jak kiedyś, za dobrych czasów.
Chwiejny gość podszedł, ukłonił się i zapytał:
— Czy… pozwoli mi… pan… pomówić z pańskim koniem?
Dorożkarz zdziwił się nieco, ale odpowiedział:
— Można, proszę pasażera, tylko co to pan chce gadać mojej kobyle?
— Widzicie, przyjacielu, to długa historia… Jestem kupcem… podatki, magistrat… obrotowy, dochodowy i te pę… Tak że właściwie nie ja mam sklep, ale sklep ma mnie… I ja muszę pracować na panów egzekutorów i komorników… a ja nie chcę… Koń dorożkarski ma lepiej… dlatego też postanowiłem zostać koniem i ponieważ mam odrobinę czasu, chciałbym przepytać pańskiego rumaka o warunki życiowe…
To mówiąc, handlowiec objął konia za szyję i szepnął mu w ucho:
— Mów, bracie, wszystko… szczerze i otwarcie… Kolega jestem.
Jednostronna ta rozmowa trwała około pięciu minut, po czym nastąpiło coś nieoczekiwanego. Szkapa pana Cichonia wpadła w szał, zaczęła skakać, wierzgać, rżeć i niesła z kopyta przez pustą ulicę. Obok konia galopował kupiec, wierzgając i stając dęba.
— Prrr! Prrr! — wołał na koźle p. Cichoń, ściągając cugle, ale to nic nie pomagało.
Szalony zaprzęg pędził dalej, rozbijając po drodze latarnie. Aż wreszcie kres wszystkiemu położył policjant.
W komisariacie p. Stanisław W., właściciel magazynu galanteryjnego, twierdził, że koń dlatego oszalał, ponieważ otrzymał od niego konkretną propozycję natychmiastowej zamiany stanowisk, a co za tym idzie — objęcia sklepu, długów i kłopotów.
Dorożkarz tłumaczył się, że szkapa została zatruta oparami alkoholowymi, które z ust rozmówcy dostały się przez ucho do mózgu konia i stąd się „psia para” wściekła.
W sądzie grodzkim p. Stanisław przyznał po prostu, że był „zalany na pestkę” i nic nie pamięta, wobec czego skazano go na 50 zł grzywny.



























































Napisz komentarz
Komentarze