Dzień Kredki to idealny moment, żeby przypomnieć sobie, że połowę dzieciństwa spędziliśmy z nosem nad kartką, a drugą połowę – szukając tej jednej zgubionej kredki, bez której przecież „nie da się pokolorować słońca” (bo żółta była tylko jedna, wiadomo).
Krótka (i kompletnie nieoficjalna) historia kredki
Na początku był ołówek. Smutny, szary, poważny. Świetnie nadawał się do liczenia ułamków i robienia notatek, ale kompletnie nie ogarniał tęczy.
I wtedy na scenę weszła ona – kredka. Kolorowa, nieprzewidywalna, łamiąca się w najmniej oczekiwanym momencie, ale za to potrafiąca zamienić zwykłą kartkę w kosmos, dinozaura lub mamę w sukni księżniczki.
Od tamtej pory w każdym piórniku trwa kolorowa demokracja:
- niebieska tradycyjnie robi za „niebo i spodnie”,
- zielona – „trawa i wszystkie drzewa świata”,
- czarna – kontur do wszystkiego,
- a różowa… cóż, różowa ma zawsze albo za dużo roboty, albo nikt jej nie chce używać – zależy od mody w przedszkolu.
Prawdziwe życie kredki
Kredka jest jak gwiazda rocka – kariera intensywna, ale rzadko długa.
Scenariusz wygląda zazwyczaj tak:
- Kupowana w pięknym, równiutkim pudełku – każda ostrzona, każda z godnością.
- Po dwóch dniach w plecaku:
- jedna bez papierka,
- druga bez szpica,
- trzecia bez połowy,
- czwarta… gdzie jest czwarta?!
- Po tygodniu połowa staje się stałym elementem wyposażenia dywanu, kanapy i kieszeni spodni. Reszta ląduje w tajemniczym pudełku „resztki kredek – nie wyrzucać”.
A mimo to nikt nie wyobraża sobie dzieciństwa bez nich.
Kredki kontra dorośli
Dzieci używają kredek do rysowania domków, kotów i tęcz.
Dorośli – do:
- kolorowania planów lekcji i tabel w Excelu (żeby „łatwiej się czytało”),
- zaznaczania fragmentów w dokumentach, kiedy „akurat nie ma zakreślacza”,
- tworzenia ambitnych projektów typu „salon po remoncie” na odwrocie rachunku z marketu budowlanego.
I nagle okazuje się, że w Dniu Kredki pan w garniturze równie desperacko szuka koloru „ładny zielony”, jak pięciolatek w przedszkolu.
Dlaczego warto świętować Dzień Kredki?
Bo kredki są:
- tańszą wersją terapii antystresowej – człowiek coś sobie pokoloruje i od razu mniej krzyczy,
- jedynym narzędziem, dzięki któremu każde dziecko może zostać artystą – przynajmniej do momentu, aż rodzic nie zapyta: „A co to jest?”,
- mostem między pokoleniami – babcia rysuje kwiatki, wnuk dinozaury, a oboje używają tej samej zielonej kredki, kłócąc się, kto ją miał pierwszy.
Jak obchodzić Dzień Kredki?
Prosto.
Wystarczy:
- znaleźć gdzieś w szufladzie stare pudełko kredek,
- wziąć kartkę,
- narysować cokolwiek: kota, dom, serduszko albo czołg w tęczowe paski – nikt nie ocenia.
Możesz też zrobić sobie prywatny test na poziom dorosłości:
Jeśli umiesz pokolorować cały obrazek nie wyjeżdżając za kontur – gratulacje, przedszkole zaliczone. Jeśli nie – cóż, zawsze możesz powiedzieć, że to „awangarda”.
Dzień Kredki to świetny pretekst, żeby na chwilę odłożyć maile, rachunki i poważne miny.
Zamiast tego złap kolor, coś nabazgraj, pozwól dzieciakowi narysować ci wąsy na zdjęciu i przypomnij sobie, że świat naprawdę wygląda lepiej, gdy jest trochę… pokolorowany.
A teraz serio – kiedy ostatni raz ostrzyłeś kredki?
































































Napisz komentarz
Komentarze