Ekspertka opowiada się za zakazem publikowania wizerunków dzieci w mediach społecznościowych i na stronach internetowych przedszkoli, szkół i innych placówek edukacyjnych.
Klasowe mikołajki, grupa „króliczków” świętująca urodziny dziecka, 4a lepiąca bałwana z pierwszego w tym roku śniegu, uczniowie nasadzający rośliny miododajne – na szkolnych i przedszkolnych profilach w mediach społecznościowych codziennie publikowane są zdjęcia z życia placówki. Działania te, choć pozornie niegroźne, mogą być podobne w skutkach do sharentingu (ang. share – dzielić się i parenting – rodzicielstwo). Stąd zresztą nazwa: (edu)sharenting.
Skala tego zjawiska – jak powiedziała PAP Aleksandra Rodzewicz – jest ogromna. Potwierdza to badanie ankietowe w szkołach i przedszkolach, które Rodzewicz przeprowadziła w kwietniu 2025 r., a w którym wzięli udział dyrektorzy ponad 5 tys. placówek (1263 przedszkoli, 3111 szkół podstawowych oraz 684 szkół średnich). Zdecydowana większość przyznała, że prowadzona przez nich instytucja ma swoją stronę internetową (91 proc. przedszkoli, 97 proc. szkół podstawowych i 99 proc. ponadpodstawowych) i/lub profil w mediach społecznościowych (kolejno: 63 proc., 81 proc. i 96 proc.), na których publikowane są zdjęcia i materiały wideo przedstawiające dzieci podczas codziennych aktywności lub różnych wydarzeń (w przypadku przedszkoli była to blisko połowa, w pozostałych placówkach – ponad 80 proc.).
– Twarzą polskiej edukacji nie jest nauczyciel czy nauczycielka, choć to oni swoimi kompetencjami czy swoją wiedzą powinni przyciągać rodziców do szkoły. Jest nią dziecko. Jego wizerunek jest walutą, którą szkoły i przedszkola posługują się w celach promocyjnych – oceniła Rodzewicz.
Tymczasem – jak wyjaśniła – w żadnym akcie prawnym, który dotyczy edukacji, nie ma zapisu obligującego dyrektorów szkół czy przedszkoli do promowania placówek oświatowych.
Wiele osób działa z dobrych pobudek i publikuje zdjęcia i wideo, żeby np. podzielić się życiem szkolnym ze społecznością lokalną. Niektórzy – zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, w których szkół jest mniej – prześcigają się w działaniach promocyjnych, żeby pokazać lokalnym władzom, kto robi więcej i lepiej sobie radzi.
– Są też tacy, którzy chcieliby się z publikacji wycofać, ale nie zgadzają się na to rodzice, dla których opcja udostępniania zdjęć np. na zamkniętych grupach lub w chmurze nie jest satysfakcjonująca. Z tego powodu jestem daleka od krytykowania osób, które zarządzają placówkami. Uważam, że każda z nich – bez względu na to, czy jest dyrektorem szkoły czy przedszkola – powinna podjąć ten temat w swoim środowisku, zacząć edukować rodziców w zakresie bezpieczeństwa cyfrowego i wspólnie z rodzicami i nauczycielami szukać rozwiązań, które będą dobre dla dzieci – powiedziała ekspertka.
Podkreśliła, że wizerunek dziecka jest własnością każdego dziecka, a jego ochrona wizerunku – prawem. – Każdy człowiek, ten mały i duży, ma prawo pisać swoją historię sam. Ma prawo decydować, czy i jaki ślad cyfrowy chce po sobie zostawić. Niektórzy rodzice pytają swoje dzieci, czy zgadzają się na to, aby ich zdjęcie znalazło się w mediach społecznościowych. Ale czy 6-, 10– czy nawet 14-latek ma wiedzę, która pozwoli mu na podejmowanie w pełni świadomych decyzji? Konsekwencje publikacji nie są do końca przewidywalne i mogą być bardzo odroczone w czasie. I o ile wycofanie złożonej w szkole zgody na publikację, podpisanej przez rodzica na początku szkolnego, jest możliwe w każdym momencie, o tyle usunięcie treści z internetu – praktycznie niemożliwe – zauważyła.
Zdjęcia i wideo mogą np. ośmieszać dziecko lub przedstawiać je w krępujących sytuacjach. Mogą być też wykorzystywane przez przestępców, którzy używając m.in. sztucznej inteligencji, tworzą na ich podstawie CSAM – materiały przedstawiające seksualne wykorzystanie dzieci.
Zdaniem Rodzewicz wielu dorosłych nie jest świadomych zagrożeń, jakie płyną z udostępniania w sieci wizerunku dziecka – dotyczy to także kadry nauczycielskiej.
– Z badań opublikowanych przez MEN w zeszłym roku wynika, że polska nauczycielka ma średnio 47 lat, a polski nauczyciel – 48. Kiedy byli nastolatkami, żeby wylać z siebie frustrację, domalowywali kobiecie na okładce magazynu wąsy lub rogi. A kiedy kogoś lubili, wieszali w pokoju plakat z tą osobą. Zdjęcia oglądali w albumach. Wszystko działo się w domowym zaciszu. To są ludzie, którzy wyrośli w przekonaniu, że jeśli pokazują komuś swoje zdjęcie, to znaczy, że to jest zaufana osoba. A jeśli publikują zdjęcie na szkolnym fanpage'u, to zobaczą je tylko rodzice i dziadkowie. Nie przychodzi im do głowy, że z tych zasobów mogą korzystać drapieżcy seksualni w internecie – stwierdziła.
Zarekomendowała przy tym wprowadzenie zakazu publikowania wizerunków dzieci w szkołach i przedszkolach – m.in. poprzez odpowiednie zapisy w prawie oświatowym.
– Większość zdjęć czy innych materiałów jest przygotowywana nie przez profesjonalistów, a przez nauczycielki, które używają do tego swoich prywatnych telefonów. Odciążmy je od tego. Pozwólmy im na edukowanie dzieci i dbanie o bezpieczeństwo uczniów, a nie na prowadzenie profili w mediach społecznościowych – w rozmowach ze mną często przyznają, że nie mają na to wystarczająco dużo czasu – wskazała ekspertka.
(PAP)
























































Napisz komentarz
Komentarze