Składka zdrowotna jako parapodatek
W debacie publicznej coraz częściej pada określenie, że składka na ubezpieczenie zdrowotne staje się „parapodatkiem”. Trudno się dziwić. Z jednej strony państwo pobiera obowiązkową daninę – coraz wyższą i coraz mniej powiązaną z realnym dochodem, zwłaszcza po zmianach wprowadzonych w ramach Polskiego Ładu. Z drugiej strony ubezpieczony obywatel, który próbuje skorzystać z systemu, zbyt często słyszy: „termin za kilka miesięcy”, „brak miejsc”, „proszę spróbować prywatnie”.
Ekonomiści od lat ostrzegają, że Narodowy Fundusz Zdrowia generuje narastającą lukę finansową, sięgającą dziesiątków miliardów złotych rocznie. Deficyt jest maskowany przesunięciami środków, dodatkowymi obligacjami i kolejnymi dotacjami z budżetu państwa. W praktyce oznacza to, że system zdrowotny coraz mniej utrzymuje się z samej składki, a coraz bardziej z podatków ogólnych. Składka zdrowotna przestaje być więc składką ubezpieczeniową w klasycznym znaczeniu i coraz bardziej przypomina dodatkowy podatek od pracy, za który nie otrzymujemy adekwatnej „polisy”.
To nie jest tylko problem konstrukcji fiskalnej. To także pytanie o elementarną uczciwość kontraktu społecznego: skoro państwo zmusza obywatela do płacenia składki, to ma obowiązek zapewnić realny, a nie fasadowy dostęp do świadczeń.
System niewydolny z definicji?
Od lat w raportach naukowych i analitycznych powtarza się ta sama diagnoza: polska publiczna służba zdrowia cierpi na chroniczną niewydolność. Wskazuje się na zbyt niskie wydatki na ochronę zdrowia w relacji do PKB, niedobór lekarzy i pielęgniarek, przeładowane szpitale i przychodnie, a przede wszystkim rosnące kolejki do świadczeń gwarantowanych.
Brak kadr jest szczególnie bolesny: Polska ma jeden z najniższych w Europie wskaźników liczby lekarzy i pielęgniarek na tysiąc mieszkańców. Efekt jest prosty i dramatycznie odczuwalny – kolejki, pośpiech, ograniczony czas dla pacjenta, wypalenie zawodowe personelu, a w konsekwencji błędy i spadek zaufania do systemu.
Narodowy Fundusz Zdrowia sam przyznaje, że „zbyt długie czasy oczekiwania” na leczenie są realnym problemem i że część pacjentów szuka ratunku za granicą, korzystając z unijnych mechanizmów leczenia transgranicznego. Jeśli publiczny płatnik oficjalnie instruuje swoich ubezpieczonych, jak wyjechać po pomoc poza kraj, bo system nie nadąża z udzielaniem świadczeń, to trudno mówić o pełnowartościowym ubezpieczeniu. To raczej przymusowa składka na słabo działającą sieć, z której i tak trzeba uciekać do sektora prywatnego.
Prywatnie szybciej, lepiej… ale za własne pieniądze
Równolegle do NFZ rozwinął się w Polsce potężny sektor prywatnej opieki zdrowotnej. Gabinety specjalistyczne, sieci medyczne, pakiety abonamentowe – tam pacjent dostaje to, czego system publiczny nie jest w stanie zapewnić: krótkie terminy, bardziej komfortowe warunki, często lepszą komunikację i poczucie, że „jest się klientem, a nie petentem”. Badania pokazują, że lekarze sami wskazują na prywatne placówki jako te, które oferują sprawniejszą organizację, krótsze kolejki i lepsze relacje z pacjentami.
Problem polega na tym, że ubezpieczony płaci dwa razy. Raz – w składce zdrowotnej, która jest obowiązkowa. Drugi raz – z własnej kieszeni, gdy po miesiącach bezskutecznego czekania decyduje się na wizytę prywatną. A jeśli nie stać go na prywatne leczenie, zostaje kolokwialnie „zakładnikiem systemu”.
Międzynarodowe hasła UHC Day, w tym tegoroczny nacisk na „nieakceptowalne koszty zdrowia” ponoszone przez pacjentów, którymi obciążane są rodziny na całym świecie, brzmią boleśnie aktualnie również w Polsce Rosnące wydatki z własnej kieszeni na leki, prywatne wizyty i diagnostykę są faktycznym mechanizmem współpłacenia – tyle że nieuzgodnionym z obywatelami wprost.
Prawo, etyka i zasady współżycia społecznego
Konstytucja RP w art. 68 gwarantuje obywatelom prawo do ochrony zdrowia. Państwo ma obowiązek zapewnić równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, niezależnie od sytuacji materialnej obywatela. To nie jest pobożne życzenie, ale norma prawna, która powinna realnie kształtować politykę zdrowotną.
Jeśli jednak na wizytę u specjalisty czeka się miesiącami, na rehabilitację – nawet latami, a w praktyce bez zasobnego portfela nie ma szans na szybkie i kompleksowe leczenie, to trudno mówić o równości w dostępie. Prawo staje się fasadą, a rzeczywistość jest sprzeczna z zasadami współżycia społecznego, które nakazują szczególną troskę o najsłabszych: chorych, starszych, mniej zamożnych.
Z perspektywy etycznej system przypomina piramidę: wszyscy dokładają się do wspólnej puli, ale realne bezpieczeństwo zdrowotne zyskują głównie ci, którzy stać na „dopłatę” w sektorze prywatnym. Reszta zostaje z iluzją ubezpieczenia.
Gdzie jest transparentność?
Międzynarodowe standardy dobrego rządzenia mówią jasno: sektor zdrowia musi być przejrzysty, rozliczalny i oparty na dowodach. W Polsce wciąż za mało wiemy o faktycznych kosztach wielu procedur, skuteczności konkretnych programów zdrowotnych czy realnej wydajności poszczególnych placówek. Budżety NFZ i szpitali publicznych są co prawda formalnie jawne, ale sposób prezentacji danych często uniemożliwia zwykłemu obywatelowi – a czasem i ekspertom – zrozumienie, na co dokładnie idą pieniądze ze składek.
Brakuje spójnej, wieloletniej strategii, która nie zmieniałaby się co kadencję ministra. Brakuje odwagi, by szczerze powiedzieć społeczeństwu, jakie standardy jesteśmy w stanie sfinansować przy obecnym poziomie składki i podatków, a czego system po prostu nie udźwignie. Zamiast tego mamy kolejne „programy naprawcze”, dosypywanie pieniędzy do najgłębszych dziur i rytualne deklaracje o „priorytetowym traktowaniu zdrowia”.
Transparentność to nie tylko publikacja plików PDF na stronie ministerstwa. To również uczciwa komunikacja z obywatelami: co im się naprawdę należy, w jakim czasie, według jakich kryteriów i za ile.
Międzynarodowy Dzień Powszechnego Ubezpieczenia Zdrowotnego – okazja do rachunku sumienia
12 grudnia jest w kalendarzu ONZ „dniem mobilizacji” na rzecz zdrowia dla wszystkich. W Polsce powinien być dniem brutalnie szczerego rachunku sumienia. Nie tylko polityków, ale całej administracji zdrowotnej, samorządów, a także nas – obywateli, którzy zbyt często godzimy się na fikcję.
Jeśli składka zdrowotna ma przestać być postrzegana jako parapodatek, państwo musi udowodnić w praktyce, że jest to prawdziwe ubezpieczenie: dające realną ochronę, przewidywalny dostęp do świadczeń i poczucie, że w razie choroby nie zostaniemy sami.
Na razie zbyt często wygląda to tak, że płacimy jak za nowoczesną polisę all inclusive, a dostajemy system, który ledwo zipie. I nie żaden „prezent na Dzień Ubezpieczenia Zdrowotnego”, tylko rachunek – coraz wyższy, zarówno finansowo, jak i zdrowotnie.


































































Napisz komentarz
Komentarze