Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 6 grudnia 2025 00:25
Z OSTATNIEJ CHWILI:
Reklama
Reklama

Z cyklu: "Okrakiem" - Kuba - wyspa jak wulkan gorąca

„Kuba wyspa jak wulkan gorąca, aja-jaj, aja-jaj!” – śpiewał kiedyś Tercet Egzotyczny, a ja razem z nim czasami podśpiewywałem sobie dla rozgrzewki. Tyle wiedziałem o Kubie. Ja na Kubę poleciałem dla kaprysu, nawet nie dla wypoczynku, gdyż wypoczęty byłem znakomicie. Po prostu przyleciałem do Kanady na Święta Bożego Narodzenia i po wspaniałych doznaniach świątecznych w domu mojej córki pozostał mi czas przełomu roku, pusty, bez planów. Nikt za bardzo nie kwapił się żeby mnie zaprosić na Sylwestra, może dlatego, że sam nie przejawiałem zbyt wielkiego entuzjazmu do pocenia się w lokalach w rytmach disco polo wśród pijących rodaków, co z kolei mogło być spowodowane tym, że sam nie piję i nie za bardzo chętnie tańczę. Postanowiłem więc, że zrobię sobie prezent noworoczny i wykupię wycieczkę na Kubę. Niestety, nie udało mi się polecieć tam na Sylwestra, ale za to już od trzeciego dnia Nowego Roku miałem załatwioną wycieczkę gwarantującą mi rozkosze grzania ciała na tej wspaniałej wyspie. Przygoda zapowiadała się znakomicie, tym bardziej, że polecała ją moja od dawnych lat znajoma z pewnego biura podróży w Mississaudze. Polecieliśmy w grupie przyjaciół na siedmiodniowy pobyt, liniami Sunwing. Koszt „all inclusive” – 900 dolarów.

 

Lot przebiegał normalnie, miłe stewardessy serwowały całkiem przyjemne i nad podziw obfite jak na zaledwie 3,5 – godzinny rejs, napoje i przekąski. Wylądowaliśmy na lotnisku w miasteczku Santa Clara, po czym zeszliśmy na kubańską ziemię po schodkach (trapie) i od razu okazało się, jak bardzo są prawdziwe słowa wspomnianej piosenki. Było bardzo duszno, poczuliśmy się jak w letnim Ontario. „Humid” zaczął nam towarzyszyć już podczas tak zwanej odprawy, którą uraczono nas w następnej kolejności. W środku baraku lotniska Santa Clara zostaliśmy ustawieni w kolejce do dosyć przytulnie prezentujących się zielonych boksów. W każdym z nich posiadywała na oko miła pani w zielonym mundurku. Przede mną moja znajoma została już w kolejce zaczepiona przez kubańską panią oficer, która zaczęła jej zadawać masę głupich pytań. Do boksu podszedłem więc razem z tą panią, jako obstawa. Natychmiast padł rozkaz, żebym wrócił do swojego miejsca w kolejce, co też uczyniłem przyjmując tak zwana postawę zasadniczą. Po kilku chwilach jednakże ta sama żołnierka z boksu przywołała mnie ruchem dłoni, bym pomógł rozwiązać pewne niuanse językowe. Potem znowu wycofałem się na z góry upatrzoną pozycję, a moja znajoma została energicznie zaproszona by przypozować do okolicznościowej fotografii. Szczęka opadła mi ze zdziwienia, ale tylko na chwilę, gdyż zaraz potem sam dostąpiłem zaszczytu wciągnięcia mojej podobizny do kartoteki wywiadu „wolnego” kraju o nazwie Republica de Cuba, a po mnie reszta kolejki. Przyjemne to nie było, przysięgam.  Tym bardziej, że oblicza pań „oficerek” były z rodzaju więcej marsowych, przez co nieprzystępnych, przez to - nieprzyjemnych. Ale udało się, wszyscy przedostaliśmy się na drugą stronę, gdzie rosły optymistycznie nastrajające, wyczekiwane przeze mnie autentyczne palmy, i w tym pięknym otoczeniu załadowano nas do nieźle prezentujących się autokarów produkcji chińskiej.

 

Tam już wzięła się za nas bardzo miła załoga w osobach: kierowcy, pana sprzedającego napoje (mikroskopijna butelczyna wody – 1 dolar kanadyjski lub1peso kubańskie) oraz bardzo miłej pani przewodniczki, która dobrym angielskim zaczęła komentowanie trasy, która miała mieć długość około stu kilometrów. Szukam właściwych słów, które opisać mogą wiernie to, co ujrzały ciekawe nowych wrażeń oczy turysty kanadyjskiego, w końcu nawykłego do oglądania rzeczy przeróżnych, z przewagą niezwykłych. Bez dłuższego namysłu pcha mi się na usta jedno słowo: nędza. Prymitywizm mijanych lepianek udających domy, gruchotów udających pojazdy, ścieżek udających drogi, szkieletów udających zwierzęta hodowlane, oraz robiących wrażenie, jakby na to wszystko miały zaraz spaść wielką chmarą przy koszmarnym poszumie skrzydeł – bardzo licznie krążących i szybujących po niebieskim jak farbka do płukania pościeli niebie jastrzębi, wyglądających całkiem jak sępy. Mijaliśmy stare Fordy i Chevrolety, ale zdarzały się Maluchy i Łady, ustępowaliśmy pierwszeństwa przejazdu rowerom i rikszom, a także nędznie odzianym ludziom na osiołkach oraz na małych, wyglądających na zagłodzone konikach (przewodniczka poinformowała, że to kubańscy kowboje), wreszcie nielicznym pieszym. Wszystko to poruszało się z godnością, bez pośpiechu, dwukierunkową, kiedyś chyba asfaltową drogą, do złudzenia przypominającą niektóre ulice w moim Tomaszowie Mazowieckim. Dowiedzieliśmy się o dwóch erach procesu motoryzacji na Kubie – amerykańskiej do 1959 roku i tej późniejszej, radzieckiej. Gruchoty z obydwu tych okresów skrzętnie naprawiane i malowane, służą do dziś ku chwale ojczyzny Kubańczyków. 

 

Z mijanych miast pamiętam dwa: Remedios i Caibarien. Pierwsze wyglądało na senne. Nieliczni mężczyźni pozbijani w grupki na skrzyżowaniach wąskich ulic grali w domino. Drugie też nie wyróżniało się niczym szczególnym, może tylko pomnik monstrualnego kraba zatrzymywał wzrok. Mijaliśmy olbrzymie, do osiemdziesięciu metrów wysokie palmy królewskie, naprawdę imponujące, oraz porozrzucane bezładnie domki kryte dachówką, falistą blachą lub palmowymi liśćmi. Wokół domostw plątały się kozy, kury, psy oraz jakieś dziwne ptaki przypominające ni to kaczki, ni to gęsi. Na polach z czerwonawą ziemią dawały się zauważyć uprawy warzyw, drzewka bananowe i palmy kokosowe. Widok bydła rogatego, o zapadniętych bokach, niskiego coś, nie wróżył smacznych steków, i rzeczywiście – nie wywróżył, gdyż steki podawane później w resorcie przypominały podeszwę kowbojskiego buta lub stary sweter polany szarym sosem. Liczne nieużytki z dołami porośniętymi trawą nie budziły naszego entuzjazmu. Mijaliśmy bloki mieszkalne w okropnym stanie, osiedla mieszkaniowe przypominające najgorsze slumsy z najlepszych filmów amerykańskich. Wśród tych budowli spokojna ludność niespiesząca się w różnych kierunkach, tylko pogłębiała wrażenie nijakości. Ogólnie: wszystko co mogło na Kubie wyspie zardzewieć – już zardzewiało, wszystko co było pomalowane – już obeszło z farby. Tak to ja widziałem Kubę patrząc z okna autobusu. Zaznaczam, że opinia ta jest mało obiektywna i może wprowadzić w błąd, proszę więc o wzięcie poprawki na moje nieobycie – po raz pierwszy na tej wyspie.

 

W pewnym momencie dojechaliśmy do budki strażniczej, check point, jak nam objaśniono. Kierowca coś pozałatwiał z policjantem, a przewodniczka oznajmiła: żegnamy Kubę i wjeżdżamy na drogę prowadzącą do Cajo Santa Maria, czyli na wyspę, gdzie zlokalizowany był nasz „resort” czyli Memories Asul Beach Resort. Droga ta jest wyjątkową drogą, gdyż prowadzi przez ocean na odcinku aż czterdziestu dziewięciu kilometrów. Sukces Fidela Castro, który dawał ludziom pracę przez dziesięć lat – taki był łaskawy - zachwycała się wyglądająca mi przedtem na całkiem normalną przewodniczka - a wszystko w dobie kryzysu na Kubie - dodawała z dumą (jakby już się ten kryzys skończył, a nie trwał spokojnie już ładne pięćdziesiąt cztery lata i nie widać jego końca). Droga (Cross Road) jest rzeczywiście imponująca. Właściwie jest to droga zbudowana na grobli. Szkoda, że uszkodzona w kilku miejscach przez huragan, jeszcze większa szkoda, że uszczerbki naprawiane są tak, jak nasze polskie drogi, czyli nie są naprawiane. Za to świetnie w tych miejscach oznaczone znakami informującymi o objazdach. Moja znajoma na wszystkich tych objazdach wzywała wszystkich świętych o zmiłowanie. Udało się nie tylko jej, ale nam wszystkim, jako że kierowca był OK i dawał radę. Za każdym razem prostował w ostatniej chwili kierunek jazdy autokaru, jak nic zmierzającego prosto w wody oceanu.

 

Jeszcze minęliśmy delfinarium i już byliśmy w resorcie. Inny świat, nie będę ukrywał. Od tego czasu wszystko co miało być - było piękne, zgodnie z informacjami zawartymi w umowie i na folderach. Przez siedem dni mieszkałem w wielkim klimatyzowanym apartamencie wyposażonym w telewizję o czterdziestu kanałach, z dużym balkonem wychodzącym na ocean. I zobaczyłem prawdziwy lazur pieniącej się ślicznie słonej wody, tuż prawie pod moimi stopami, jako że zapobiegliwie wykupiłem za dwadzieścia pięć dolarów apartament z tak zwanym „ocean view”. Warto było każdego ranka przeciągnąć się na tym balkonie.

 

Plaża była bielutka jak mąka i o takiej samej konsystencji piaseczku. Woda cieplutka, fala nie za duża, a w sam raz, żeby można było spokojnie popływać. I pływałem pośród srebrzących się rybek o mieczykowatych kształtach, których starsze chyba, bo dużo większe siostry, zaledwie parę kroków ode mnie, wyciągane były z ogłupiałym rybim zdziwieniem na rybich pyszczkach przez zadowolonych z każdego brania wędkarzy. A co rzucili wędkę, to mieli branie.

 

Jedzonko było znakomite, takoż picie. Picie, to osobny rozdział. Pić można było zawsze i wszędzie. Cały czas musiałem uciekać przed natarczywością (w sensie pozytywnym) barmanów i kelnerów serwujących dzień i noc drinki: w jadalniach, na plażach, na basenie, w teatrze – wszędzie można było się napić. Ja nie piłem, bo nie piję, ale z radością obserwowałem ludzi, którzy wcale nie przesadzali z ilościami, za to z zadowoleniem na obliczach konsumowali kolorowe drinki. Nie zapomnę tylko młodego chłopaka, który wprowadzony w euforię przez wypicie zbyt wielkiej ilości jak na swój młody wiek alkoholu, przy plażowym barku namawiał mnie na drinka wykrzykując ochoczo: ja stawiam!

 

Obsługa była bardzo fachowa i nie mniej ugrzeczniona. Śliczne dziewczyny i przystojni chłopcy mieli jedną wadę, tylko zaznaczę, że może to nie była do końca ich wina. Po prostu przyzwyczajeni są przez turystów nieco przesadnie do napiwków, przez co są moim zdaniem wręcz nimi zdemoralizowani. Zaraz na początku wszystkowiedzące panie poinformowały mnie, że każdego dnia należy zostawiać na poduszce dolara i coś z ciuchów dla sprzątaczki. Dolara zostawiałem bez żalu, natomiast trudniej było mi się, nieprzygotowanemu na taki obrót sprawy rozstawać z częściami garderoby, przeto rozstałem się tylko w jednym przypadku, zostawiając na łożu koszulkę z orzełkiem i napisem „Euro 2012”, całkiem bez żalu za wspomnieniem niezbyt miłym dla Polaka. Natomiast o tym, że sprawiłem zawód  mojej uroczej sprzątaczce, dowiedziałem się na sam koniec, kiedy podbiegła do mnie opuszczającego bungalow z walizeczką, powąchała, i powiedziała, że chciałaby dostać ode mnie moją wodę kolońską, bo jej się podoba zapach. Odrzekłem, że to męska woda, poza tym bardzo jestem do niej przywiązany, co akurat było prawdą, no bo jakże nagle miałem się rozstać z piękną jak sztabka złota Paco Rabanne 1 Million, którą dostałem od szefa na gwiazdkę. Pięć dolarów wciśnięte w spoconą dłoń nie załatwiło sprawy, co było widać po zawiedzionej mince dziewczęcia.

 

 

 

 

Udawaliśmy się na lotnisko, z żalem spoglądając za siebie, żegnając raj nasz, jak myśleliśmy – utracony. Życie jest pełne niespodzianek, jak mawiają nie tylko poeci. Dwie i pół godziny drogi już opisywanej, przy takim samym jak przedtem komentarzu przewodniczki, przeżyliśmy drzemiąc. Na lotnisku w Santa Clara okazało się, że należy przerwać już rozpoczęta odprawę bagażową i udać się z powrotem do resortu.  Okazało się, że nie przyleci po nas samolot firmy Sunwing, ponieważ utknął w burzy śnieżnej na lotnisku w Regina, skąd miał przywieźć grupę turystów z Saskatchewan i zabrać nas do Toronto. Wracaliśmy jak zbite psy, niektórzy w głos przeklinając Kubę, Fidela i wspomniane linie lotnicze i swoją naiwność, szukając dziury w całym i wynajdując wciąż nowe mankamenty pobytu, zapominając, że przed niespełna godziną wychwalali wszystko ciurkiem. A przewodniczka znowu opowiadała wyuczone opowiadanko. Wracaliśmy do raju, jak już myśleliśmy – utraconego.

 

Na miejscu bardzo szybko wręczono nam karty-klucze do całkiem innych apartamentów i zaoferowano dinner, czyli w tym przypadku kolację, jako że była godzina dwunasta w nocy. Po raz pierwszy od siedmiu dni moje usta wyrzucały wszystkie znane mi przekleństwa, a znam ich sporo w różnych językach świata, kiedy musiałem po ciemku szukać mojego nowego miejsca do spania. Nikt nic nie wiedział, budynki były nieoznaczone numerami, poza tym wiadomo – w nocy wszystkie koty są czarne. W końcu znalazłem. Na kolację serwowano całkiem znośną baraninę. Następnego dnia znowu zawieziono nas do Santa Clara (przewodniczka wciąż opowiadała to samo) i po wielu trudnych do opisania perypetiach zabrał nas samolot, który rzeczywiście przywiózł zgłodniałych wrażeń turystów kanadyjskich z Regina o trzeciej po południu, żeby zabrać nas „wypoczętych doszczętnie” już za godzinę , w całkiem przyjemny lot do Kanady.

 

I byłoby wszystko gites, gdybyśmy nie musieli przez półtorej godziny wyczekiwać na nasze rodzone bagaże. Lotnisko w Toronto jest bardzo okazałe, może nowoczesne nawet, tylko posiada jedną wadę. Jest bardzo nieprzytulne i niesprzyjające turystom. Powiedziałbym nawet, że jest wrogie tym turystom. Informacja jest skandaliczna. Usługi na nim podzielone są na maleńkie „działki” i porozdzielane chyba po znajomości ludziom o narodowości hinduskiej (nie jestem rasistą) i nie przyprawiają o zachwyt, mówiąc oględnie. Skutek – nikt nie wie o co chodzi i nie można znaleźć osoby odpowiedzialnej za bałagan, całkiem podobnie zresztą, jak w pewnym kraju nad Wisłą. W końcu tylko i wyłącznie dzięki naszej polskiej zapobiegliwości znaleźliśmy bagaże krążące na taśmie z napisem (nomen omen i o zgrozo) ”Warsaw”, zamiast na oczekiwanej o pięćset metrów dalej taśmie z napisem „Santa Clara”.

 

Ale co tam, fajnie było!

 

 

 

 

 


Z cyklu: "Okrakiem" - Kuba - wyspa jak wulkan gorąca

Z cyklu: "Okrakiem" - Kuba - wyspa jak wulkan gorąca


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Edek W. 02.02.2013 21:38
Do Melomana: zgadza się, śpiewał Janusz Gniatkowski z Zespołem Jazzowym Fryderyka Górkiewicza i Juliusza Skowrońskiego. Tytuł: "Piosenka kubańska", autor tekstu Zbigniew Sztaba. Gniatkowski, nazywany był "Polskim Deanem Martinem" i "Wielkim Gniadym". Tercet miał w repertuarze wprawdzie "Pieśń o mojej wyspie" ale to inna piosenka. Gratuluję wiedzy i refleksu, Czytelników przepraszam za błąd. Autor.

Meloman 02.02.2013 17:03
Sprawdziłem na 100% tylko , że Gniatkowski pisze się przez "t". Przepraszam.

Meloman 02.02.2013 08:28
Coś mi się wydaje, że piosenkę "Kuba wyspa jak wulkan gorąca..." śpiewał Janusz Gniadkowski.

Tomaszowianka 02.02.2013 06:14
Bardzo podobał mi się pański artykuł.Czytałam z zaciekawieniem. :)

Edek Wójciak 01.02.2013 15:28
Zdanie kończące artykuł ("...fajnie było") oddaje moje ogólne odczucia, a opisane historie to fakty, opisy - subiektywne, jak zaznaczyłem w tekście. Ilu ludzi, tyle opinii. A Kubę polubiłem i polecę tam na pewno jeszcze co najmniej raz.

T 01.02.2013 08:18
Szanowny panie Edwardzie,uwazam ,ze przesadzil pan z ta Kuba,spedzialam w grudniu urlop na Kubie-Varadero i mam inna opinie-pozytywna.jesli chodzi o mieszkancow to w innych krajach ameryki poludniowej nie widzeduzej roznicy w codziennym zyciu (jestem w szoku jak pan pisze o pracownicy osrodka-o perfumach-bylam na wielu takich wyjazdach i nigdy nie spotkalam sie z taka sytuacja ani znajomi ??? )

Opinie

ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.

Janusz Mieloszyk, pierwszy wiceprezes Nest Banku, z tytułem Digital Banker of the Year

Podczas Global Retail Banking Innovation Awards 2025 magazynu The Digital Banker Janusz Mieloszyk, pierwszy wiceprezes zarządu Nest Banku, otrzymał tytuł Digital Banker of the Year (Central Europe). W tym samym konkursie Nest Bank zdobył jeszcze dwa wyróżnienia za projekt N!Asystenta: Excellence in Digital Innovation - Poland oraz Best Technology Implementation by a Retail Bank - Europe.Data dodania artykułu: 02.12.2025 17:58
Janusz Mieloszyk, pierwszy wiceprezes Nest Banku, z tytułem Digital Banker of the Year

Ministerstwo Zdrowia przedstawiło propozycje oszczędności. Kolejne zmniejszenia limitów

Blisko 10,4 mld zł w 2026 r. oszczędności w NFZ miałyby przynieść zmiany przedstawione przez resort zdrowia Ministerstwu Finansów. Zakładają one m.in reformę wynagrodzeń, limity w poradniach specjalistycznych i korekty na listach darmowych leków dla dzieci i seniorów; plan krytykuje opozycja z PiS.Data dodania artykułu: 01.12.2025 19:38
Ministerstwo Zdrowia przedstawiło propozycje oszczędności. Kolejne zmniejszenia limitów

Prawie 105 mln zł kary dla Jeronimo Martins Polska za wprowadzanie klientów w błąd ws. promocji

Prezes UOKiK nałożył na spółkę Jeronimo Martins Polska, właściciela Biedronki, karę blisko 105 mln zł za wprowadzenie klientów w błąd podczas ubiegłorocznych akcji promocyjnych - poinformował w poniedziałek urząd. Biuro prasowe sieci Biedronka podkreśliło, że nie zgadza się z decyzją i zaskarży ją do sądu.Data dodania artykułu: 01.12.2025 12:04
Prawie 105 mln zł kary dla Jeronimo Martins Polska za wprowadzanie klientów w błąd ws. promocji

Badanie: 71 proc. Polaków nie chce podawać PESEL-u m.in. w internecie

71 proc. Polaków nie chce podawać PESEL-u w sklepach internetowych, hotelach, biurach podróży i wypożyczalniach - wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie serwisu ChronPESEL.pl i Krajowego Rejestru Długów.Data dodania artykułu: 01.12.2025 11:42
Badanie: 71 proc. Polaków nie chce podawać PESEL-u m.in. w internecie
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Koncert Czesława Mozila „Solo” w Niebowie

Koncert Czesława Mozila „Solo” w Niebowie

Koncert Czesława Mozila „Solo” w Niebowie (Wincentynów) – wyjątkowy wieczór w domowym salonieJuż 18 stycznia 2026 roku (niedziela) o godz. 17:00 Czesław Mozil zaprasza na jedyne w swoim rodzaju wydarzenie muzyczne — koncert "Czesław Mozil Solo – w mieszkaniu". Miejsce: niewielka wieś Wincentynów (gmina Sławno, powiat opoczyński), blisko Opoczna, w malowniczym zakątku województwa łódzkiego. Prywatna przestrzeń – salon domu – stanie się areną bliskiego spotkania artysty z publicznością.Miejsce pełne folklorystycznego klimatuWincentynów to kameralna miejscowość — według danych z 2021 r. liczy zaledwie 179 mieszkańców W sąsiedztwie znajduje się prywatny miniskansen "Niebowo", prezentujący tradycyjną wiejską architekturę regionu opoczyńskiego: chatę ze strzechą, ziemiankę, stodółkę i autentyczne wnętrza izby białej, kuchni i sieni.  Ta nieoczywista, serdeczna sceneria doskonale komponuje się z domowym klimatem koncertów Mozila.Co czyni ten wieczór wyjątkowymBliskość artysty: Czesław zagra niemal jak "u sąsiada" — w salonie, na kanapie, czasem na podłodze, a może ktoś usłyszy go z kuchni. Ta forma koncertu wyczarowuje atmosferę kameralności i autentycznego kontaktu.Unikalna formuła: To połączenie solowego show muzycznego i błyskotliwego stand-upu — pełne inteligentnych obserwacji, humoru i muzycznych emocji.Repertuar: Poza znanymi piosenkami, usłyszymy utwory z ostatnich albumów oraz premiery nowych nagrań, które trafią na kolejną płytę.Aktualny czas twórczy: Mozil zdobył tegoroczną Festiwalową Nagrodę Opola za piosenkę „Ławeczka”, singiel „Leń” z „Akademii Pana Kleksa 2” stał się hitem, a jego album „Inwazja Nerdów vol. 1” zdobył Fryderyka w 2025 roku.Kilka faktów o artyścieUrodzony w 1979 r. w Zabrzu, wykształcony akordeonista (Król. Duńska Akademia Muzyczna w Kopenhadze) Twórca złożonych dzieł: muzyka, teksty, aktorstwo dubbingowe (np. Olaf z "Krainy Lodu"), osobowość TVLaureat licznych nagród: Fryderyków, nagrody opolskiego festiwalu, platynowych płytStyl znany z połączenia kabaretu, folku, punka i inteligentnego humoru — trudno zamknąć go w jednym słowie Szczegóły wydarzeniaData: 18 stycznia 2026 (niedziela), godz. 17:00Miejsce: dom mieszkalny w Wincentynowie k. Opoczna („Niebowo”)Bilety: tylko 40 sztuk, cena 130 zł — dostępne na stronie: [biletomat.pl]Więcej informacji na: wydarzenie na FacebookuTaki koncert to znakomita okazja, by przeżyć muzykę i humor Mozila w najbardziej osobistej formie. To więcej niż performance — to spotkanie, które zostaje w pamięci na długo.Data rozpoczęcia wydarzenia: 18.01.2026

Polecane

O tym nikt Wam nie opowie. W powiatowym kuluarach wrze

O tym nikt Wam nie opowie. W powiatowym kuluarach wrze

Dawno nic nie wzbudzało takich emocji jak odwoływanie i powoływanie Zarządu Powiatu Tomaszowskiego. Źle się dzieje w państwie duńskim - zawołał by zapewne Hamlet, a zrozpaczona Ofelia... sami wiecie co zrobiła... Ujmując to w nieco mniej szekspirowskim stylu nic złego się nie stało, a informacje, jakie pojawiają się w internecie są albo niekompletne, albo mocno jednostronne. Większość dnia wczoraj spędziłem na rozmowach z radnymi i czytaniu internetowych wpisów i komentarzy. Przeciętnemu odbiorcy trudno to jednak ułożyć w spójną całość. Bo wszyscy mają tu rację, ale równocześnie nikt jej tu nie ma. Niemożliwe? No to sprawdźmy. Proszę jedynie o to, by nikt nie poczuł się dotknięty. nie zamierzam nikogo obrażać. Opisuję jedynie to, co usłyszałem i co miałem możliwość obserwować.Data dodania artykułu: Wczoraj, 13:22 Liczba komentarzy: 13 Liczba pozytywnych reakcji czytelników: 3
Strzelcy wyborowi na morzuW pracowni fotograficznej zrobiło się świątecznie na długo przed 6 grudnia.Ponad doba na mrozie. Jak 76-latek przeżył w lesie i jak służby zdołały do niego dotrzeć?Żołnierze 25. Brygady Kawalerii Powietrznej na ostatniej prostej przed misją KFORO tym nikt Wam nie opowie. W powiatowym kuluarach wrzePŚ w łyżwiarstwie szybkim: Polacy w Heerenveen walczą o igrzyska w MediolanieW najbliższą niedzielę sklepy będą otwarteCo ChatGPT ma do powiedzenia na temat wyboru nowego Starosty? Sprawdziliśmy„Anioły są wśród nas” – Gala tomaszowskich wolontariuszyOperacja „TOR”: tomaszowska policja i Straż Ochrony Kolei wzmacniają patrolowanie szlaków kolejowychŚmigłowce nad skałami Jury. 7. Batalion Kawalerii Powietrznej na poligonie marzeńHejt czy nadzór? Kulisy odejścia dyrektorki i nowy start domu dziecka „Słoneczko”
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Wasze komentarze

Autor komentarza: CzepialskiTreść komentarza: Dziwna sprawa to jest z tymi dziećmi. Nie wiem iloma. Czy ktokolwiek to miejsce porządnie skontrolował? Może trzeba i jeśli cokolwiek jest nieprawidłowo to dycyplinarkę dać, a nie pozwalać odejść bez ponoszenia odpowiedzialności.Źródło komentarza: Hejt czy nadzór? Kulisy odejścia dyrektorki i nowy start domu dziecka „Słoneczko”Autor komentarza: Ser SpodlaskiTreść komentarza: Ponieważ, kiedyś się w tym babrał, to ma doświadczenie i może to przefiltruje i osuszy bagno ...Źródło komentarza: O tym nikt Wam nie opowie. W powiatowym kuluarach wrzeAutor komentarza: ciekawaTreść komentarza: Dzięki .Źródło komentarza: O tym nikt Wam nie opowie. W powiatowym kuluarach wrzeAutor komentarza: Uśmiechnięta radnaTreść komentarza: Jacy wyborcy, takie rządy... jak się dba, tak się ma!Źródło komentarza: W powiatowym Matrixie wszystko bez zmianAutor komentarza: Edek z fabryki kredekTreść komentarza: Zróbcie mnie starostą...ja dla was wszystko zrobię...i obiecam...pracowałem kiedyś w cyrku więc mam dobre referencje.Źródło komentarza: O tym nikt Wam nie opowie. W powiatowym kuluarach wrzeAutor komentarza: AjdejanoTreść komentarza: Powyższy materiał pokazuje dwie samorządowe bajki: samorząd gminny (Gmina Miasto Tomaszów Mazowiecki) i samorząd powiatowy. W obydwu samorządach formalno-prawnie jest jednakowo. Stanowiącymi organami samorządowymi są: (gmina) wójt gminy i rada gminy, (powiat) starosta powiatu i rada powiatu. Jednak te dwie bajki znacznie różnią się od siebie. Bajka nr 1. W ginach wiejskich i miejskich w/w organy samorządowe są wybierane BEZPOŚREDNIO, czyli przez mieszkańców gminy/miasta. Jeżeli wójt/prezydent podpadną społeczności gminy, w drodze referendum na wniosek mieszkańców można cwaniaków odwołać i zorganizować nowe wybory. Takich referendów i nowych wyborów w różnych gminach już trochę było. Dlatego nad wójtami/prezydentami gmin/miast ciąży ten miecz Damoklesa w postaci groźby ich wykasowania przez ludzi. I Prezydent Witko też ciągle pamięta o tym, że nie może zawieść ludzi, którzy Jego wybrali, a poza tym wie, że ten urząd to nie tylko jest to dobry stołek, ale i służenie społeczeństwu miasta . Bajka nr 2. W powiatach jest trochę inaczej. Rada powiatu jest wybierana też w wyborach BEZPOŚREDNICH, ale tu już powstają "kumitety wyborce" i to te "kumitety" tworzą listy wyborcze kandydatów poszczególnych, półprzestępczych partii wyborczych. I potem są wybory, durni wyborcy wybierają równie durnych radnych powiatowych, a ci durnowaci radni (lokalne polytycne cwaniaczki z miodem w uszach) wybierają w wyborach pośrednich takie społeczne i samorządowe zero. I tego zera nie można odwołać w drodze referendum, a tylko poprzez radę powiatu. Podsumowanie. Czy Prezydent Miasta Tomaszowa Mazowieckiego może rozmawiać z takimi zerem o wspólnej polityce samorządowej miasta i powiatu?!Źródło komentarza: O tym nikt Wam nie opowie. W powiatowym kuluarach wrze
Reklama
Łóżko rehabilitacyjne  Elbur PB 636

Łóżko rehabilitacyjne Elbur PB 636

Cena: Do negocjacjiZ pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów oraz montaż gratisNa zdjęciu: Łóżko PB 636 w kolorze dąb sonoma z dzielonymi barierkami po jednej stronie łóżka. Akcesoria: Lampa przyłóżkowa. Szczególną cechą modelu łóżka PB 636 jest możliwość opuszczenia leża do poziomu 29 cm. Niska pozycja pozwala na większy komfort użytkowania osobom o niższym wzroście oraz redukuje w znacznym stopniu możliwość odniesienia urazu w sytuacjiprzypadkowego wypadnięcia. Zakres regulacji wysokości, pozwala na pracę opiekunów w optymalnych warunkach. Możliwość stosowania dzielonych barierek powoduje, że użytkownik nie musi być na stałe ograniczony barierami w przestrzeni łóżkaKolory standardowe: Kolory niestandardowe*: DETALE PRODUKTU:1. Położenie leża 29 cm od podłogi4. Pilot z blokadą poszczególnych funkcji2. Dekoracyjna osłona leża5. Podwójne koło z hamulcem3. Nowoczesny napęd podnoszenia leża6. Dzielona barierka (opcja)OPCJE:zmiana długości i wypełnienia leża • zmiana kolorystyki • dzielone barierkiPODSTAWOWE DANE TECHNICZNEBezpieczne obciążenie robocze175 kgMaksymalna waga użytkownika140 kgRegulacja wysokości leża:od 29 do 72 cmRegulacja segmentu oparcia pleców:0 ÷ 70°Regulacja segmentu oparcia podudzi:0 ÷ 20°Wymiary zewnętrzne długość × szerokość:207 × 106 cmPrześwit pod łóżkiem:ok. 16 cmCiężar całkowity:118,6 kgKółka jezdne:100 mm z hamulcem FUNKCJEDO POBRANIA: Karta produktu PB-636 [PDF]
Reklama

Napisz do nas

Zachęcamy do kontaktu z nami za pomocą formularza. Możecie dołączyć zdjęcia i inne załączniki. Podajcie swojego maila ułatwi to nam kontakt z Wami
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama