Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 18 maja 2024 14:02
Reklama
Reklama

Z cyklu: "Okrakiem" - Kuba - wyspa jak wulkan gorąca

„Kuba wyspa jak wulkan gorąca, aja-jaj, aja-jaj!” – śpiewał kiedyś Tercet Egzotyczny, a ja razem z nim czasami podśpiewywałem sobie dla rozgrzewki. Tyle wiedziałem o Kubie. Ja na Kubę poleciałem dla kaprysu, nawet nie dla wypoczynku, gdyż wypoczęty byłem znakomicie. Po prostu przyleciałem do Kanady na Święta Bożego Narodzenia i po wspaniałych doznaniach świątecznych w domu mojej córki pozostał mi czas przełomu roku, pusty, bez planów. Nikt za bardzo nie kwapił się żeby mnie zaprosić na Sylwestra, może dlatego, że sam nie przejawiałem zbyt wielkiego entuzjazmu do pocenia się w lokalach w rytmach disco polo wśród pijących rodaków, co z kolei mogło być spowodowane tym, że sam nie piję i nie za bardzo chętnie tańczę. Postanowiłem więc, że zrobię sobie prezent noworoczny i wykupię wycieczkę na Kubę. Niestety, nie udało mi się polecieć tam na Sylwestra, ale za to już od trzeciego dnia Nowego Roku miałem załatwioną wycieczkę gwarantującą mi rozkosze grzania ciała na tej wspaniałej wyspie. Przygoda zapowiadała się znakomicie, tym bardziej, że polecała ją moja od dawnych lat znajoma z pewnego biura podróży w Mississaudze. Polecieliśmy w grupie przyjaciół na siedmiodniowy pobyt, liniami Sunwing. Koszt „all inclusive” – 900 dolarów.

 

Lot przebiegał normalnie, miłe stewardessy serwowały całkiem przyjemne i nad podziw obfite jak na zaledwie 3,5 – godzinny rejs, napoje i przekąski. Wylądowaliśmy na lotnisku w miasteczku Santa Clara, po czym zeszliśmy na kubańską ziemię po schodkach (trapie) i od razu okazało się, jak bardzo są prawdziwe słowa wspomnianej piosenki. Było bardzo duszno, poczuliśmy się jak w letnim Ontario. „Humid” zaczął nam towarzyszyć już podczas tak zwanej odprawy, którą uraczono nas w następnej kolejności. W środku baraku lotniska Santa Clara zostaliśmy ustawieni w kolejce do dosyć przytulnie prezentujących się zielonych boksów. W każdym z nich posiadywała na oko miła pani w zielonym mundurku. Przede mną moja znajoma została już w kolejce zaczepiona przez kubańską panią oficer, która zaczęła jej zadawać masę głupich pytań. Do boksu podszedłem więc razem z tą panią, jako obstawa. Natychmiast padł rozkaz, żebym wrócił do swojego miejsca w kolejce, co też uczyniłem przyjmując tak zwana postawę zasadniczą. Po kilku chwilach jednakże ta sama żołnierka z boksu przywołała mnie ruchem dłoni, bym pomógł rozwiązać pewne niuanse językowe. Potem znowu wycofałem się na z góry upatrzoną pozycję, a moja znajoma została energicznie zaproszona by przypozować do okolicznościowej fotografii. Szczęka opadła mi ze zdziwienia, ale tylko na chwilę, gdyż zaraz potem sam dostąpiłem zaszczytu wciągnięcia mojej podobizny do kartoteki wywiadu „wolnego” kraju o nazwie Republica de Cuba, a po mnie reszta kolejki. Przyjemne to nie było, przysięgam.  Tym bardziej, że oblicza pań „oficerek” były z rodzaju więcej marsowych, przez co nieprzystępnych, przez to - nieprzyjemnych. Ale udało się, wszyscy przedostaliśmy się na drugą stronę, gdzie rosły optymistycznie nastrajające, wyczekiwane przeze mnie autentyczne palmy, i w tym pięknym otoczeniu załadowano nas do nieźle prezentujących się autokarów produkcji chińskiej.

 

Tam już wzięła się za nas bardzo miła załoga w osobach: kierowcy, pana sprzedającego napoje (mikroskopijna butelczyna wody – 1 dolar kanadyjski lub1peso kubańskie) oraz bardzo miłej pani przewodniczki, która dobrym angielskim zaczęła komentowanie trasy, która miała mieć długość około stu kilometrów. Szukam właściwych słów, które opisać mogą wiernie to, co ujrzały ciekawe nowych wrażeń oczy turysty kanadyjskiego, w końcu nawykłego do oglądania rzeczy przeróżnych, z przewagą niezwykłych. Bez dłuższego namysłu pcha mi się na usta jedno słowo: nędza. Prymitywizm mijanych lepianek udających domy, gruchotów udających pojazdy, ścieżek udających drogi, szkieletów udających zwierzęta hodowlane, oraz robiących wrażenie, jakby na to wszystko miały zaraz spaść wielką chmarą przy koszmarnym poszumie skrzydeł – bardzo licznie krążących i szybujących po niebieskim jak farbka do płukania pościeli niebie jastrzębi, wyglądających całkiem jak sępy. Mijaliśmy stare Fordy i Chevrolety, ale zdarzały się Maluchy i Łady, ustępowaliśmy pierwszeństwa przejazdu rowerom i rikszom, a także nędznie odzianym ludziom na osiołkach oraz na małych, wyglądających na zagłodzone konikach (przewodniczka poinformowała, że to kubańscy kowboje), wreszcie nielicznym pieszym. Wszystko to poruszało się z godnością, bez pośpiechu, dwukierunkową, kiedyś chyba asfaltową drogą, do złudzenia przypominającą niektóre ulice w moim Tomaszowie Mazowieckim. Dowiedzieliśmy się o dwóch erach procesu motoryzacji na Kubie – amerykańskiej do 1959 roku i tej późniejszej, radzieckiej. Gruchoty z obydwu tych okresów skrzętnie naprawiane i malowane, służą do dziś ku chwale ojczyzny Kubańczyków. 

 

Z mijanych miast pamiętam dwa: Remedios i Caibarien. Pierwsze wyglądało na senne. Nieliczni mężczyźni pozbijani w grupki na skrzyżowaniach wąskich ulic grali w domino. Drugie też nie wyróżniało się niczym szczególnym, może tylko pomnik monstrualnego kraba zatrzymywał wzrok. Mijaliśmy olbrzymie, do osiemdziesięciu metrów wysokie palmy królewskie, naprawdę imponujące, oraz porozrzucane bezładnie domki kryte dachówką, falistą blachą lub palmowymi liśćmi. Wokół domostw plątały się kozy, kury, psy oraz jakieś dziwne ptaki przypominające ni to kaczki, ni to gęsi. Na polach z czerwonawą ziemią dawały się zauważyć uprawy warzyw, drzewka bananowe i palmy kokosowe. Widok bydła rogatego, o zapadniętych bokach, niskiego coś, nie wróżył smacznych steków, i rzeczywiście – nie wywróżył, gdyż steki podawane później w resorcie przypominały podeszwę kowbojskiego buta lub stary sweter polany szarym sosem. Liczne nieużytki z dołami porośniętymi trawą nie budziły naszego entuzjazmu. Mijaliśmy bloki mieszkalne w okropnym stanie, osiedla mieszkaniowe przypominające najgorsze slumsy z najlepszych filmów amerykańskich. Wśród tych budowli spokojna ludność niespiesząca się w różnych kierunkach, tylko pogłębiała wrażenie nijakości. Ogólnie: wszystko co mogło na Kubie wyspie zardzewieć – już zardzewiało, wszystko co było pomalowane – już obeszło z farby. Tak to ja widziałem Kubę patrząc z okna autobusu. Zaznaczam, że opinia ta jest mało obiektywna i może wprowadzić w błąd, proszę więc o wzięcie poprawki na moje nieobycie – po raz pierwszy na tej wyspie.

 

W pewnym momencie dojechaliśmy do budki strażniczej, check point, jak nam objaśniono. Kierowca coś pozałatwiał z policjantem, a przewodniczka oznajmiła: żegnamy Kubę i wjeżdżamy na drogę prowadzącą do Cajo Santa Maria, czyli na wyspę, gdzie zlokalizowany był nasz „resort” czyli Memories Asul Beach Resort. Droga ta jest wyjątkową drogą, gdyż prowadzi przez ocean na odcinku aż czterdziestu dziewięciu kilometrów. Sukces Fidela Castro, który dawał ludziom pracę przez dziesięć lat – taki był łaskawy - zachwycała się wyglądająca mi przedtem na całkiem normalną przewodniczka - a wszystko w dobie kryzysu na Kubie - dodawała z dumą (jakby już się ten kryzys skończył, a nie trwał spokojnie już ładne pięćdziesiąt cztery lata i nie widać jego końca). Droga (Cross Road) jest rzeczywiście imponująca. Właściwie jest to droga zbudowana na grobli. Szkoda, że uszkodzona w kilku miejscach przez huragan, jeszcze większa szkoda, że uszczerbki naprawiane są tak, jak nasze polskie drogi, czyli nie są naprawiane. Za to świetnie w tych miejscach oznaczone znakami informującymi o objazdach. Moja znajoma na wszystkich tych objazdach wzywała wszystkich świętych o zmiłowanie. Udało się nie tylko jej, ale nam wszystkim, jako że kierowca był OK i dawał radę. Za każdym razem prostował w ostatniej chwili kierunek jazdy autokaru, jak nic zmierzającego prosto w wody oceanu.

 

Jeszcze minęliśmy delfinarium i już byliśmy w resorcie. Inny świat, nie będę ukrywał. Od tego czasu wszystko co miało być - było piękne, zgodnie z informacjami zawartymi w umowie i na folderach. Przez siedem dni mieszkałem w wielkim klimatyzowanym apartamencie wyposażonym w telewizję o czterdziestu kanałach, z dużym balkonem wychodzącym na ocean. I zobaczyłem prawdziwy lazur pieniącej się ślicznie słonej wody, tuż prawie pod moimi stopami, jako że zapobiegliwie wykupiłem za dwadzieścia pięć dolarów apartament z tak zwanym „ocean view”. Warto było każdego ranka przeciągnąć się na tym balkonie.

 

Plaża była bielutka jak mąka i o takiej samej konsystencji piaseczku. Woda cieplutka, fala nie za duża, a w sam raz, żeby można było spokojnie popływać. I pływałem pośród srebrzących się rybek o mieczykowatych kształtach, których starsze chyba, bo dużo większe siostry, zaledwie parę kroków ode mnie, wyciągane były z ogłupiałym rybim zdziwieniem na rybich pyszczkach przez zadowolonych z każdego brania wędkarzy. A co rzucili wędkę, to mieli branie.

 

Jedzonko było znakomite, takoż picie. Picie, to osobny rozdział. Pić można było zawsze i wszędzie. Cały czas musiałem uciekać przed natarczywością (w sensie pozytywnym) barmanów i kelnerów serwujących dzień i noc drinki: w jadalniach, na plażach, na basenie, w teatrze – wszędzie można było się napić. Ja nie piłem, bo nie piję, ale z radością obserwowałem ludzi, którzy wcale nie przesadzali z ilościami, za to z zadowoleniem na obliczach konsumowali kolorowe drinki. Nie zapomnę tylko młodego chłopaka, który wprowadzony w euforię przez wypicie zbyt wielkiej ilości jak na swój młody wiek alkoholu, przy plażowym barku namawiał mnie na drinka wykrzykując ochoczo: ja stawiam!

 

Obsługa była bardzo fachowa i nie mniej ugrzeczniona. Śliczne dziewczyny i przystojni chłopcy mieli jedną wadę, tylko zaznaczę, że może to nie była do końca ich wina. Po prostu przyzwyczajeni są przez turystów nieco przesadnie do napiwków, przez co są moim zdaniem wręcz nimi zdemoralizowani. Zaraz na początku wszystkowiedzące panie poinformowały mnie, że każdego dnia należy zostawiać na poduszce dolara i coś z ciuchów dla sprzątaczki. Dolara zostawiałem bez żalu, natomiast trudniej było mi się, nieprzygotowanemu na taki obrót sprawy rozstawać z częściami garderoby, przeto rozstałem się tylko w jednym przypadku, zostawiając na łożu koszulkę z orzełkiem i napisem „Euro 2012”, całkiem bez żalu za wspomnieniem niezbyt miłym dla Polaka. Natomiast o tym, że sprawiłem zawód  mojej uroczej sprzątaczce, dowiedziałem się na sam koniec, kiedy podbiegła do mnie opuszczającego bungalow z walizeczką, powąchała, i powiedziała, że chciałaby dostać ode mnie moją wodę kolońską, bo jej się podoba zapach. Odrzekłem, że to męska woda, poza tym bardzo jestem do niej przywiązany, co akurat było prawdą, no bo jakże nagle miałem się rozstać z piękną jak sztabka złota Paco Rabanne 1 Million, którą dostałem od szefa na gwiazdkę. Pięć dolarów wciśnięte w spoconą dłoń nie załatwiło sprawy, co było widać po zawiedzionej mince dziewczęcia.

 

 

 

 

Udawaliśmy się na lotnisko, z żalem spoglądając za siebie, żegnając raj nasz, jak myśleliśmy – utracony. Życie jest pełne niespodzianek, jak mawiają nie tylko poeci. Dwie i pół godziny drogi już opisywanej, przy takim samym jak przedtem komentarzu przewodniczki, przeżyliśmy drzemiąc. Na lotnisku w Santa Clara okazało się, że należy przerwać już rozpoczęta odprawę bagażową i udać się z powrotem do resortu.  Okazało się, że nie przyleci po nas samolot firmy Sunwing, ponieważ utknął w burzy śnieżnej na lotnisku w Regina, skąd miał przywieźć grupę turystów z Saskatchewan i zabrać nas do Toronto. Wracaliśmy jak zbite psy, niektórzy w głos przeklinając Kubę, Fidela i wspomniane linie lotnicze i swoją naiwność, szukając dziury w całym i wynajdując wciąż nowe mankamenty pobytu, zapominając, że przed niespełna godziną wychwalali wszystko ciurkiem. A przewodniczka znowu opowiadała wyuczone opowiadanko. Wracaliśmy do raju, jak już myśleliśmy – utraconego.

 

Na miejscu bardzo szybko wręczono nam karty-klucze do całkiem innych apartamentów i zaoferowano dinner, czyli w tym przypadku kolację, jako że była godzina dwunasta w nocy. Po raz pierwszy od siedmiu dni moje usta wyrzucały wszystkie znane mi przekleństwa, a znam ich sporo w różnych językach świata, kiedy musiałem po ciemku szukać mojego nowego miejsca do spania. Nikt nic nie wiedział, budynki były nieoznaczone numerami, poza tym wiadomo – w nocy wszystkie koty są czarne. W końcu znalazłem. Na kolację serwowano całkiem znośną baraninę. Następnego dnia znowu zawieziono nas do Santa Clara (przewodniczka wciąż opowiadała to samo) i po wielu trudnych do opisania perypetiach zabrał nas samolot, który rzeczywiście przywiózł zgłodniałych wrażeń turystów kanadyjskich z Regina o trzeciej po południu, żeby zabrać nas „wypoczętych doszczętnie” już za godzinę , w całkiem przyjemny lot do Kanady.

 

I byłoby wszystko gites, gdybyśmy nie musieli przez półtorej godziny wyczekiwać na nasze rodzone bagaże. Lotnisko w Toronto jest bardzo okazałe, może nowoczesne nawet, tylko posiada jedną wadę. Jest bardzo nieprzytulne i niesprzyjające turystom. Powiedziałbym nawet, że jest wrogie tym turystom. Informacja jest skandaliczna. Usługi na nim podzielone są na maleńkie „działki” i porozdzielane chyba po znajomości ludziom o narodowości hinduskiej (nie jestem rasistą) i nie przyprawiają o zachwyt, mówiąc oględnie. Skutek – nikt nie wie o co chodzi i nie można znaleźć osoby odpowiedzialnej za bałagan, całkiem podobnie zresztą, jak w pewnym kraju nad Wisłą. W końcu tylko i wyłącznie dzięki naszej polskiej zapobiegliwości znaleźliśmy bagaże krążące na taśmie z napisem (nomen omen i o zgrozo) ”Warsaw”, zamiast na oczekiwanej o pięćset metrów dalej taśmie z napisem „Santa Clara”.

 

Ale co tam, fajnie było!

 

 

 

 

 


Z cyklu: "Okrakiem" - Kuba - wyspa jak wulkan gorąca

Z cyklu: "Okrakiem" - Kuba - wyspa jak wulkan gorąca


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Edek W. 02.02.2013 21:38
Do Melomana: zgadza się, śpiewał Janusz Gniatkowski z Zespołem Jazzowym Fryderyka Górkiewicza i Juliusza Skowrońskiego. Tytuł: "Piosenka kubańska", autor tekstu Zbigniew Sztaba. Gniatkowski, nazywany był "Polskim Deanem Martinem" i "Wielkim Gniadym". Tercet miał w repertuarze wprawdzie "Pieśń o mojej wyspie" ale to inna piosenka. Gratuluję wiedzy i refleksu, Czytelników przepraszam za błąd. Autor.

Meloman 02.02.2013 17:03
Sprawdziłem na 100% tylko , że Gniatkowski pisze się przez "t". Przepraszam.

Meloman 02.02.2013 08:28
Coś mi się wydaje, że piosenkę "Kuba wyspa jak wulkan gorąca..." śpiewał Janusz Gniadkowski.

Tomaszowianka 02.02.2013 06:14
Bardzo podobał mi się pański artykuł.Czytałam z zaciekawieniem. :)

Edek Wójciak 01.02.2013 15:28
Zdanie kończące artykuł ("...fajnie było") oddaje moje ogólne odczucia, a opisane historie to fakty, opisy - subiektywne, jak zaznaczyłem w tekście. Ilu ludzi, tyle opinii. A Kubę polubiłem i polecę tam na pewno jeszcze co najmniej raz.

T 01.02.2013 08:18
Szanowny panie Edwardzie,uwazam ,ze przesadzil pan z ta Kuba,spedzialam w grudniu urlop na Kubie-Varadero i mam inna opinie-pozytywna.jesli chodzi o mieszkancow to w innych krajach ameryki poludniowej nie widzeduzej roznicy w codziennym zyciu (jestem w szoku jak pan pisze o pracownicy osrodka-o perfumach-bylam na wielu takich wyjazdach i nigdy nie spotkalam sie z taka sytuacja ani znajomi ??? )

Reklama
Polecane
Kultura Dostępna zaprasza do Kin Helios  na film „Tyle co nic”.Wprowadzono ograniczenia w ruchu pojazdów ciężarowych przez weekendW lasach sucho. Zdarzają się pożaryOgień w LuboszewachNoc Muzeów: sprawdź co się będzie działo w Tomaszowie!Rusza rekrutacja do żłobkaKochanym mamomVIII Krajowy Kongres SekretarzySolidna wygrana na NowowiejskiejCo się stało w PCAS-ieRodzinny piknik w MCK Za PilicąPółkolonie z MCK-iem – ruszyły zapisy!
Reklama
III RUNda Żubra III RUNda Żubra III RUNda Żubra 19.05.2024, Spała - Półmaraton biegowy i Nordic Walking Już 19 maja w Spale odbędzie się III edycja RUNdy Żubra, impreza biegowo-marszowa w ramach której rozegrane zostaną następujące dystanse i konkurencje:Start Główny:- Półmaraton biegowy  21 km( 2 pętle po 10,7 km)- Półmaraton Nordic Walking 21 km ( 2 pętle po 10,7 km)Start towarzyszący:- 5 km bieg- 5 km Nordic WalkingTrasa obydwu dystansów w 95% wyznaczona jest po leśnych duktach i ścieżkach Spalskiego Parku Krajobrazowego, a START I META znajdują się w centrum Spały na placu głównym. Zawodnicy rywalizują w kategoriach OPEN K/M i wiekowych K/M. Przygotowano następujące kategorie wiekowe: K/M20 (16-29lat), K/M30 (30-39lat),  K/M40 (40-49lat), K/M50 (50-59lat), M/K 60+.Do swoich startów zapraszamy również dzieci, które będą rywalizować w 4 grupach wiekowych:- dzieci do lat 7  - 300 m- dzieci 8-10 lat – 600 m- dzieci 11-13 lat – 1000 m- młodzież 14-16 lat -  1000 mNa zwycięzców podium w każdej kategorii wiekowej dziewcząt i chłopców czekają atrakcyjne nagrody, dodatkowo wszyscy uczestnicy startów dzieci wezmą udział w losowaniu nagród ze sceny.ZAPISY I REJESTRACJAWszystkich zainteresowanych startem w zawodach zapraszamy do rejestracji na stronie www.rundazubra.pl.Na wszystkich uczestników biegu czekają atrakcyjne pakiety startowe :Dzieci w pakiecie startowym otrzymują :- okolicznościową koszulkę biegu- komin biegowy- Kupon na pyszne lody od Carska Wieża- pamiątkowe drzewko do posadzenia od Nadleśnictwo Spała, Lasy Państwowe- numer startowy z chipem do pomiaru czasu- medal na mecieDorośli w pakiecie startowym otrzymują:-Numer startowy z chipem do elektronicznego pomiaru czasu-Gadżet z logo biegu- upominki od sponsorów- Kupon na Pasta Party w dniu 18.05 ( Zabujana Pizza Bar w Spale)- Pamiątkowy medal na mecie- Poczęstunek po biegu, owoce, woda, izotonik PASTA PARTYWszystkich półmaratonu i biegu na 5 km zapraszamy do udziału w bezpłatnym Pasta Party w sobotę 18 maja.O SPALESpała to miejscowość niewielka, ale za to z ogromną sportową historią. To tutaj znajduje się Ośrodek Przygotowań Olimpijskich, który wyszkolił już wiele pokoleń polskich czołowych lekkoatletów. Otaczające Spałę lasy stwarzają idealne warunki do uprawiania sportu, do tego wszechobecna cisza i spokój sprawiają że warto tu biegać i wypoczywać jednocześnie.Organizator imprezy:Be AlivePatronat Honorowy:Gmina InowłódzSponsor Główny:Bank Pekao S.A.Sponsorzy Strategiczni:Westlab, One OrganicData rozpoczęcia wydarzenia: 19.05.2024
Food trucki Food trucki Już od 17 do 19 Maja na Placu Kościuszki w Tomaszowie Mazowieckim zawitają Food trucki!Piknik rodzinny organizowany przez Sowa Events bedzie miał do zaoferowania mnóstwo atrakcji.Dla głodomorów przyjadą foodtrucki reprezentujące kuchnie z całego świata. Wśród serwowanych dań nie może zabraknąć: amerykańskich burgerów, hiszpańskich churrosów, frytek belgijskich, węgierskich langoszy, tajskiego padthaia oraz wiele innych przysmaków z różnych zakątków naszego globu.Dla spragnionych będzie przygotowana strefa orzeźwienia, czyli stoisko pełne dobroci. Serwujemy tam autorską lemoniada, zmrożoną granite i wiele innych.Między stoiskami będzie przygotowany specjalny food court gdzie zostaną porozkładane ławostoły, leżaki oraz parasole. Można więc śmiało zaprosić całą rodzinę i wygodnie spędzić czas zajadając się serwowanymi specjałami, słuchając przy tym przyjemnej muzyki.Będzie również mnóstwo atrakcji dla najmłodszych. Będzie stoisko z balonami i zabawkami oraz stoisko z watą cukrową. Bedą również przygotowane dmuchane zamki na których dzieciaki beda mogły spędzić radosne chwile skacząc i bawiąc sie w najlepsze.DODATKOWO I BEZPŁATNIE ZAPRASZAMY NA:SOBOTA:- 12:00 - 16:00 - Spotkanie z ulubionymi postaciami z topowej bajki o dzielnych pieskach! Szykujcie aparaty i szerokie uśmiechy :)NIEDZIELA: - 12:00 -12:45 - Koncert "JAK Z BAJKI" - uzdolnieni ludzie filmu, muzyki, teatru i animacji przeniosą Was w magiczny świat muzyki z największych hitów filmów animowanych! - 12:00 - 18:00 - Animatorzy do Waszej dyspozycji! - zabawy ruchowe, sportowe, skręcanie balonów, zabawy z chustą klanza, mini zajęcia plastyczne i wiele innych - nudzie mówimy STOP!- 12:00 - 18:00 (z przerwami) - Bańki mydlane w niecodziennym wydaniu - daj się zamknąć w giga bańce! - Warto zapomnieć o gotowaniu w domu tego weekendu. Warto zabrać rodzinę i cudownie spędzić ten czas z Food truckami. Kulinarne święto już od 17 do 19 Maja w Tomaszowie Mazowieckim.Data rozpoczęcia wydarzenia: 17.05.2024
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
Reklama
Reklama
Wasze komentarze
Autor komentarza: AgaTreść komentarza: La Gomera? Naprawdę?Źródło komentarza: Co warto zobaczyć podczas wycieczki zorganizowanej na Maderze ?Autor komentarza: MawinaTreść komentarza: Ohydny artykuł, jak można pisać takie brednie.Źródło komentarza: Aktywiści z wyrokami i prokuratorskimi zarzutamiAutor komentarza: obserwatorTreść komentarza: to nadal motoch u "władzy'-pozbawiony zasad moralnych i intelektualnych-dbaja tylko o swoje koryto-chamstwo i prostactwo.....po co głupi i naiwni obywatele ida na te "wybory"-to przecierz ...farsa ..i fałsz...Źródło komentarza: Kto znajdzie się w Radzie Powiatu Tomaszowskiego?Autor komentarza: obserwatorTreść komentarza: to "wszystko'-to kolejny motłoch-pozbawiony zasad intelektualnych....dbaja tylko o swoje koryto...wybrali sie sami bo sfałszowali po raz kolejny "wybory"......Źródło komentarza: Węgrzynowski ponownie Starostą Powiatu TomaszowskiegoAutor komentarza: saraTreść komentarza: panie Mariuszu coś pan taki wściekle zażarty na porządnego człowieka jakim niewątpliwie jest pan poseł WitczakŹródło komentarza: Oświata niejedno ma imię. Co dalej z tomaszowskimi szkołami?Autor komentarza: AjdejanoTreść komentarza: Ewelina: to jest to, o co nam chodzi. Pisząc: "nam" , mam na myśli tych, którzy mają takie informacje, jak Ty. Teraz p. Terenia odwraca ode mnie wzrok, kiedy na rynku (w godzinach pracy jej i jej Lesia) przyjeżdża na zakupy. Do niedawna inaczej to wyglądało. Ta pani była bardzo miła dla mnie i chętnie mi się odkłaniała. Dzisiaj jestem dla niej wrogiem. Takie czasy.... PS. Jednak pozostaje pytanie: skąd ta baburica wie, że ten wredny Ajdejano, to jestem ja....!? Ja tę zagadkę znam, ale nie będę się chwalił, skąd ją znam.Źródło komentarza: W Radzie Miejskiej karty rozdane?
Reklama
Reklama
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama