Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 7 listopada 2025 09:37
Z OSTATNIEJ CHWILI:
Reklama
Reklama

Z cyklu: "Okrakiem" - Na początku był hałas

„Pochylmy głowy. Zapalmy znicze. Rock and roll umiera… Pocisk wystrzelony w roku 1959 w Gdańsku z armaty rock and rolla, zatoczył podniebny łuk w kształcie paraboli i po osiągnięciu punktu kulminacyjnego zaczął opadać. Zderzenie z Ziemią było nieuniknione… 6 czerwca 1980 roku, z armaty Jarocina odpalono pocisk o większej sile rażenia. Pierwszy Festiwal Muzyki Młodej Generacji odrzucił to, co przyczyniło się do unicestwienia starych konwencji, wywiesił flagę z napisem ROCK i rozpoczął kolejny etap muzyki, która miała odpowiadać oczekiwaniom nowego pokolenia. A odpowiada? …Czy tworzy coś nowego i rewelacyjnie ciekawego? Własny kanon kultury? Styl życia i bycia? Obyczaje? Obrządki? Modę? Żegnam czas rock’n’rolla, epokę, której poświęciłem kilkadziesiąt lat życia. Żegnam świat „fruwających marynarek” i muzykę, która była nie tylko zjawiskiem artystycznym, ale przesłaniem pokolenia”.

 

Reklama

Rock'n'roll przerodził się w jeden z najważniejszych (jeśli nie najważniejszy) fenomenów kulturowych XX wieku. Świadkiem, uczestnikiem i motorem tej rewolucji w Polsce był Franciszek Walicki, po latach nazwany „ojcem chrzestnym” polskiego rock’n’roll’a. Właśnie ukazała się jego autobiografia pt. „Epitafium na śmierć rock'n'rolla”, a powyższy fragment pochodzi z wypowiedzi autora zamieszczonej na okładce książki, która jest niezwykłym zbiorem pamiątek z początków, trwania i rozwoju dziwnego i niechcianego przez tak zwaną „władzę ludową” odłamu muzyki popularnej, zwanego przeróżnie: „rhytm and blues”, potem - „big beat” a na końcu - rock’n’roll. Franciszek Walicki miał szczęście w życiu. Obecny wszędzie tam, gdzie działo się coś ciekawego. Po wojnie przez kilkanaście lat był kierownikiem działu kulturalnego „Głosu Wybrzeża”. Walicki opisuje swoje spotkania z Agnieszką Osiecką, Jackiem Fedorowiczem czy Zbigniewem Cybulskim. Jednak tak naprawdę debiutuje w 1956 jako współorganizator pierwszych polskich festiwali jazzowych. Choć i to była dopiero przygrywka.

 

I Ogólnopolski Festiwal Muzyki Jazzowej odbył się w Sopocie w dniach 6-12 sierpnia 1956 roku. Towarzyszyła mu negatywna kampania w środkach masowego przekazu, które nie dostrzegały, że jazz był czymś nowym i rewelacyjnie oryginalnym. Konwencja jazzu była nawet dla wielu profesjonalnych muzyków niezrozumiała i przez to skazana na zagładę. „Jazzem w tamtych latach zajmowali się nie tyle profesjonaliści, ale inteligencka młodzież, dla której to było hobby – mówi Karolak. – Jazz wtedy wspaniale integrował środowiska. Grało się jazz, słuchało się jazzu, rozmawiało o jazzie z aktorami, malarzami, pisarzami. Mieliśmy poczucie, że jeśli PRL istnieje, to nas on nie dotyczy. Jazzmanów wtedy noszono na rękach”.

 

Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz – „Wystarczyło spojrzeć na Leopolda Tyrmanda. Intelektualiście nie wypadało wątpić w istnienie PRL, ale wypadało go nie zauważać. Więc Tyrmand, zwany Lolkiem, za cenę wielkich poświęceń finansowych, odcinał się od socjalizmu kosmopolitycznym ubiorem i gustem. Mieszkał biednie i jeździł Wartburgiem, ale na szarej ulicy szpanował, wyglądał jak motyl. W sierpniu 1956 r. w Sopocie były same motyle, więc Lolek był u siebie”.

 

– Tyrmand to był facet z innego świata, wielki autorytet, organizator festiwalu. Był już wtedy po wydaniu „Złego”, miał bestseller – wspomina Jan Ptaszyn Wróblewski. – Tyrmand miał niezłomny charakter, należał do całego świata, nie tylko do ZSRR. Rozpatrywał jazz jako zjawisko socjologiczne. Wiele nas nauczył od strony taktycznej. Mówił, jak dramaturgicznie rozegrać koncert, żeby był ciekawy dla publiczności. W „Złym” szemrane towarzystwo w melinach warszawskiej Pragi słucha właśnie jazzu i to amerykańskiego. To tyrmandowska stylizacja, bo jazz zawsze był niszowy – praskie towarzystwo raczej śpiewało swoje krwawe ballady uliczne. Ale świadczy o szczerości zainteresowań. Leopold Tyrmand już w 1954 r. organizował koncerty jazzowe w baraku BHP Ministerstwa Komunikacji przy ul. Wspólnej w Warszawie. Dosłownie wyciągał polski jazz z katakumb. W Sopocie Tyrmand otwierał festiwal. W komitecie honorowym oprócz niego był także Franciszek Walicki, Stefan Kisielewski, Zygmunt Mycielski, Jerzy Skarżyński (plastyk, znawca jazzu z Krakowa), Jan Kott i Marian Eile. Ten ostatni apelował w „Przekroju” do kierowców, aby jadąc na Wybrzeże zabierali autostopowiczów na hasło festiwal jazzowy.

 

Ale Walicki to tylko Rock and Roll. Rock'n'roll, a właściwie big beat - bo słowo rock'n'roll drażniło ówczesne władze - to było całe życie Walickiego.

 

24 marca 1959 roku w Klubie Kultury „Rudy Kot” przy ulicy Garncarskiej 18 w Gdańsku dokonał się pierwszy wyłom w murze starych konwencji muzycznych obowiązujących do tej pory między Bugiem a Odrą. Przy pomocy aparatury nagłaśniającej o mocy…15 Watów, dał inauguracyjny koncert zespół Rhytm & Blues – pierwszy zespół wykonujący rock and rolla w Polsce! Niestety, żywot tej super grupy trwał zaledwie siedem miesięcy, podczas której zagrano rewelacyjną na tamte czasy liczbę koncertów – 39 imprez. Ostatni koncert odbył się dnia 27 października 1959 roku w Klubie Pracowników Żeglugi w Gdańsku, przy Wałach Piastowskich 24. Wobec nakazów z góry popartych nasilającymi się atakami polskich mediów (banda debili otumanionych zachodnią subkulturą, pajace pozbawieni talentu i słuchu, troglodyci popularyzujący tandetę i szmirę), zespół nie miał szans dalszego istnienia. Powstali Czerwono-Czarni, którzy w zamyśle Walickiego mieli być w zasadzie tym samym zespołem, tylko pod inną nazwą. Na wszelki wypadek przestano używać określenia rock’n’roll, zastępując je zbitką słowną „big – beat” – wyłącznie jako synonim rock’n’rolla.

 

Franciszek Walicki nie był muzykiem, ale pełnił rolę kogoś w rodzaju menadżera, animatora i współtwórcy kolejnych zespołów. Nic tak nie oddaje kolorytu tamtych czasów i konfliktu młodzieży z władzami, jak gęste w książce cytaty z ówczesnej prasy i relacje ze spotkań z partyjniakami, którymi szafuje, mimo że sam był partyjniakiem.

 

Walicki unika podawania nazwisk członków PZPR, którzy w tamtych czasach wydawali niekorzystne decyzje czy opinie. Sam był członkiem partii komunistycznej i nigdy nie wypierał się socjalistycznych ciągotek. Jednak z kart książki wynika, ze bardzo często przeciwstawiał się ich decyzjom oraz potrafił przemycać w sobie tylko znany sposób to, co tylko chciał, do polskiej kultury poprzez  polskie estrady. Jego aktywność i przebojowość musi na każdym robić ogromne wrażenie, nie koniecznie pozytywne. Miał i ma wielu przeciwników a nawet zagorzałych wrogów.  Był dziennikarzem, szefem sopockiego Non-stopu oraz impresario, czyli poszukiwaczem talentów. Później, w latach 70. sprowadził z Zachodu do Polski sprzęt nagłośnieniowy i zorganizował jedną z pierwszych polskich dyskotek w Hotelu Grand. Pierwszą w Polsce kapelę rockową „Rhythm and Blues” zastąpili Czerwono-Czarni, z którymi występowali Wojciech Gąssowski, Karin Stanek czy Kasia Sobczyk. Walicki wykazywał się niezwykłym wyczuciem do wynajdowania nowych, oryginalnych talentów muzycznych. Pracował przecież z Czesławem Niemenem, Krzysztofem Klenczonem, Józefem Skrzekiem i Anthimosem Apostolisem z SBB, z Niebiesko-Czarnymi, Urszulą Sipińską, Tadeuszem Nalepą i Mirą Kubasińską. Te nazwiska można wymieniać bez końca. Niemal każdy jego projekt kończył się sukcesem, a nazwiska występujących z nim artystów popularne są do dzisiaj, choć minęło już kilkadziesiąt lat.

 

 

 

 

Jak to się stało? –„Nie szukałem muzyków o nadzwyczajnych umiejętnościach. Szukałem ludzi ambitnych, odpornych na niepowodzenia, gotowych do podjęcia ciężkiej pracy. A przede wszystkim, obdarzonych odrobiną szaleństwa". Walicki miał szczęście poznać i pracować z wielkimi postaciami lat 60. i potrafi o tym barwnie opowiadać. Z książki dowiemy się dlaczego Leopold Tyrmand nosił kolorowe skarpetki i jak Czesław Niemen doprowadził do łez więźniarki w Grudziądzu. Skąd się wziął pseudonim Michała Burano i skąd Tadeusz Nalepa miał pieniądze na wzmacniacze. Ta książka to niezwykły zbiór fotografii, wspomnień i pamiątek z czasów rozwoju muzyki popularnej. Walicki był niemal wszędzie, widział wszystko. Miał niesamowite jak na owe czasy pomysły i realizował je jakby się mogło wydawać – bez specjalnego trudu. Może dlatego wszystko to wyglądało dla niektórych ludzi podejrzanie? A może było?

 

2 lipca 1961 roku Franciszek Walicki stworzył sopocki „Non Stop”. Pod brezentowym baldachimem spotykała się młodzież z całej Polski, żeby posłuchać swojej muzyki. Pierwszym gospodarzem pawilonu był zespół Czerwono-Czarni, w latach 1962-63 Niebiesko-Czarni a w 1964 Pięciolinie, Czerwone Gitary, potem Skaldowie, grupa ABC, Test, Trio Wojtka Skowrońskiego, Breakout, Krzak, Budka Suflera, SBB oraz popularne zespoły z tak zwanych demoludów. „Non Stop” był w tym czasie na ustach każdego młodego człowieka od morza do Tatr. Być w Sopocie i nie być w „Non Stopie”? To niemożliwe! Utarło się powiedzenie, że prawo wstępu pod namiot mają tylko ludzie poniżej 20 lat, ale wpuszczano także trochę starszych. Zacytujmy dwa wpisy do księgi pamiątkowej z roku 1963:

 

Wiech: „Po półgodzinie przebywania w „Non Stopie” czuję się młodszy o 40 lat”.

 

Stefania Grodzieńska: Bardzo tu ładnie, ale mam następujące zarzuty: 1) mało chuliganów, 2) wszyscy trzeźwi, 3) grzecznie się bawią. Czyżby to była inscenizacja? Muszę tu wpaść kiedyś znienacka…”

 

„Non Stop” był rówieśnikiem Sopockich Festiwali Piosenki – wspomina Walicki – ich uzupełnieniem, ale jednocześnie jakby przeciwstawieniem. Założenia festiwali w Sopocie były ambitne (promocja polskiej piosenki, kontakt ze światem, wymiana doświadczeń), ale praktyka nie odpowiadała dobrym chęciom. Estetyka festiwali była wyraźnie opóźniona w stosunku do muzycznych trendów na świecie. Pół Polski słuchało nocami Radia Luksemburg, a na festiwalowych estradach wciąż dominował sentymentalny banał.”

 

Książkę czyta się naprawdę jednym tchem. Nic dziwnego, przecież przywołuje same wielkie postacie nie tylko polskiego show businessu. Znajdziemy tutaj życiorysy gwiazd muzyki, masę zdjęć oraz teksty Franka Walickiego, jakie pisał pod pseudonimem Jacek Grań dla Czesława Niemena, Wojciecha Kordy, Ady Rusowicz, Krzysztofa Klenczona, Piotra Szczepanika, dla zespołów Breakout i SBB. 

 

Mimo to Walicki jakby ze smutkiem konkluduje: „Kiedy przyglądam się sobie w lustrze, nie jestem zadowolony. Oczy, kiedyś niebieskie, dziś bladoszare i bez wyrazu (…) Dawni rebelianci zapomnieli o hasłach, które kiedyś głosili, a i hasła straciły znaczenie i sens. Świat wielkich gwiazd rock'n'rolla zamyka się dziś w luksusowych apartamentach, topi w fortunach". No cóż, nie da się ukryć, że ma dużo racji. Zwykle było tak, jest i będzie, że buntują się głównie ci, którym jest na tym świecie po prostu źle, czyli – niedobrze. Którzy bywają niedoceniani, muszą znosić gorycz porażek, zanim któremuś uda się przebić i wypłynąć na wyżyny swojej sztuki. A jak już im przestaje być źle, przestają się naturalną koleją rzeczy buntować. A karawana toczy się dalej.

 

 

 

 

Ale ta książka to nie tylko skrupulatnie, z doskonałą pamięcią do faktów, zdarzeń i nazwisk, spisana historia zespołów i artystów z którymi Walicki współpracował. To także mimowolne i bardzo subiektywne spojrzenie na wiek XX. Wiek, w którym tworzyła się od nowa niepodległa Polska.  Także próba podtrzymania legendy Wilna – wielokulturowego i w jego wypadku zwieńczonego małżeństwem z Żydówką. Małżeństwem, które kosztowało podczas wojny młodych małżonków przejście przez getto i ucieczki przed polskimi szmalcownikami. Ba, Walickiemu udało się nawet uciec z hitlerowskiego więzienia. Ale przecież wcześniej zahartował i ducha i ciało na „Darze Pomorza”, a jedna z historii jego morskiej wyprawy stała się osnową piosenki „Puste koperty”. Wielki manager i pomysłodawca rozlicznych koncertów oraz założyciel pierwszej w Polsce dyskoteki i to z rockowym repertuarem, w której DJ-em był Piotr Kaczkowski, nie ustawał w pomysłach w latach 80. W 1983 roku w Polsce oszołomionej niedawnym stanem wojennym juroruje w konkursie, w którym debiutuje Klaus Mitffoch, w połowie lat 80. organizuje Old Rock Meeting. Dinozaury naszego big beatu wracają, i na scenie i na widowni leją się łzy.

 

Książka ta, mimo bogactwa zdjęć, tekstów i  ciekawych opowieści pozostawia też pewne wrażenie niedosytu. Walicki kilka razy wspomina o swoich lewicowych przekonaniach, deklaruje sympatię dla socjalizmu. Służy w Marynarce Wojennej w czasach, gdy komandorów tejże tracono w sfingowanych procesach. Potem również bez problemów podróżuje na Zachód, nie wspominając w jaki sposób załatwiał niedostępny zwykłym obywatelom PRL paszport. Te rzeczy denerwują ludzi, uważny i znający realia życia i fakty historyczne czytelnik oczekuje na wyjaśnienia niektórych niedomówionych spraw i … nie otrzymuje ich na kartach tej książki. A szkoda.

 

Franciszek Walicki urodził się 20 lipca 1920 roku. Jest bardzo znaną i cenioną postacią w całej Polsce, a szczególnie na Wybrzeżu. Ma tam wielu przyjaciół, którzy doskonale znają jego życiorys. I co? A nic -  Po prostu kochają Franka Walickiego.

 

I on kocha ich. Oto fragment podziękowania, jakie kieruje do osób i instytucji, które pomogły wydać mu tę książkę:

 

„…Wojciech Trzciński pierwszy zachęcił mnie do napisania wspomnień i już w roku 1994 przyczynił się do wydania autobiografii „Szukaj, Burz, Buduj” (SBB), której „Epitafium” jest uzupełnieniem i kontynuacją. Wojciech Fułek – były wiceprezydent Sopotu -  i Wiesłąw Wilczkowiak wiele razy usuwali moje wątpliwości, gdy traciłem cierpliwość i byłem bliski rezygnacji. To samo robili Marek Gaszyński, Dariusz Michalski i Wiesław Królikowski., którzy mieli już za sobą podobne doświadczenia. Dużo zawdzięczam dr Annie Idzikowskiej- Czubie – autorce dokumentalnej publikacji „Rock w PRL-u”, której lektura nasunęła mi kilka ciekawych refleksji i Marcinowi Mindykowskiemu oraz Markowi Karewiczowi za dostęp do jego archiwum i fantastyczne fotografie. Był także nieprzeciętny artysta – Andrzej Barecki, który stworzył graficzny projekt książki. Ale nikt nie zrobił więcej niż Fundacja „Sopockie Korzenie”, jej prezes Wojciech Korzeniewski i wiceprezesi – niezmordowany Wiesław Śliwiński i Marcin Jacobson. I jeszcze ktoś, komu zawdzięczam, być może, najwięcej – wielkiej przyjaciółce polskich muzyków i „mocnego uderzenia” – pani Helenie Giersz, która uwierzyła w powodzenie mojej książki i była jej głównym sponsorem.”

 

Na koniec zacytuję pewną wypowiedź, która doskonale oddaje to, o czym pisze w swojej książce Franciszek Walicki, a którym zaczyna opowieść o swoim ciekawym życiu w pierwszym rozdziale, zatytułowanym - Pod Murami Jerycha:

 

„Można wznieść mur, by powstrzymać ludzi, ale muzyka po pewnym czasie pokona go. To właśnie jest wspaniałe w muzyce – nie ma przed nią obrony. Znacie przypowieść o Jozuem i tych cholernych Murach Jerycha? Jak pamiętacie, wystarczyło zaledwie kilka trąb, aby obrócić je w pył.”

Keit Richards, The Rolling Stones.

 

Reklama

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie

Reklama

Dziś w kraju i na świecie (piątek, 7 listopada)

Dziś jest piątek, trzysta jedenasty dzień roku. Wschód słońca o godz. 6.39, zachód o 15.58. Imieniny obchodzą: Antoni, Florencjusz, Florenty, Karina, Melchior i Wincenty.Data dodania artykułu: 07.11.2025 08:47
Dziś w kraju i na świecie (piątek, 7 listopada)

Jeśli Twoja codzienność przypomina spacer po linie, to może być objaw ataksji Friedreicha

Ataksja Friedreicha (FA) to rzadka choroba genetyczna, prowadząca do postępującego uszkodzenia układu nerwowego. Najczęściej ujawnia się w dzieciństwie lub w okresie dojrzewania, rozwijając się powoli i nierzadko w sposób niezauważalny. Pierwsze symptomy - takie jak utrata równowagi, zaburzenia koordynacji ruchów, częste potykanie się czy trudności z pisaniem oraz mówieniem - są niespecyficzne i łatwo je przeoczyć. Tymczasem wczesne rozpoznanie FA ma kluczowe znaczenie: daje choremu szansę na spowolnienie postępu choroby i utrzymanie samodzielności.Data dodania artykułu: 05.11.2025 01:40
Jeśli Twoja codzienność przypomina spacer po linie, to może być objaw ataksji Friedreicha

„Sieci na dzieci: stop cyberprzemocy” - ogólnopolski projekt przeciw przemocy w Internecie

29 października 2025 r. w Polskiej Agencji Prasowej odbyła się konferencja inaugurująca projekt „Sieci na dzieci: stop cyberprzemocy”, realizowany przez Fundację Chaber Polski na zlecenie Ministerstwa Edukacji Narodowej. Inicjatywa ma na celu przeciwdziałanie przemocy rówieśniczej w przestrzeni cyfrowej, edukowanie młodych ludzi, nauczycieli i rodziców oraz budowanie bezpiecznego, empatycznego środowiska online.Data dodania artykułu: 05.11.2025 01:35
„Sieci na dzieci: stop cyberprzemocy” - ogólnopolski projekt przeciw przemocy w Internecie

Dziś w kraju i na świecie (środa, 5 listopada)

Dziś jest środa, trzysta dziewiąty dzień roku. Wschód słońca o godz. 6.37, zachód o 16.01. Imieniny obchodzą: Sławomir, Blandyn, Blandyna, Dalimiar, Dalmir, Dominik, Magnus, Marek, Sylwan, Teotym i Trofima.Data dodania artykułu: 05.11.2025 00:53
Dziś w kraju i na świecie (środa, 5 listopada)

Dziś w kraju i na świecie (niedziela, 2 listopada)

Dziś jest trzysta szósty dzień roku. Wschód słońca o godz. 6.30, zachód o 16.07. Imieniny obchodzą: Ambroży, Bohdan, Małgorzata, Teodot, Tobiasz, Wiktoryn, Wojsław.Data dodania artykułu: 02.11.2025 10:03
Dziś w kraju i na świecie (niedziela, 2 listopada)

Międzynarodowy Dzień Ukrócenia Bezkarności za Zbrodnie Przeciwko Dziennikarzom

2 listopada – Międzynarodowy Dzień Ukrócenia Bezkarności przypomina, że wolne media nie istnieją bez bezpieczeństwa dziennikarzy i upamiętnia ofiary z Mali. Mimo ONZ‑owskich i unijnych inicjatyw bezkarność trwa; to wezwanie do natychmiastowych działań rządów, platform i redakcji.Data dodania artykułu: 02.11.2025 00:00
Międzynarodowy Dzień Ukrócenia Bezkarności za Zbrodnie Przeciwko Dziennikarzom

Na cmentarz żydowski nie przynosi się kwiatów i nie zapala zniczy na grobach

Jedną z najważniejszych zasad judaizmu jest nienaruszalność grobu. Wierzy się bowiem, że ciała zmarłych mają oczekiwać nadejścia czasów mesjańskich. Mimo tego, nie ma takiej troski o same groby, jak w chrześcijaństwie. Nie przynosi się kwiatów i nie zapala zniczy.Data dodania artykułu: 01.11.2025 12:09Liczba komentarzy artykułu: 2
Na cmentarz żydowski nie przynosi się kwiatów i nie zapala zniczy na grobach

1 listopada w Kościele katolickim przypada uroczystość Wszystkich Świętych

Kościół katolicki 1 listopada obchodzi uroczystość Wszystkich Świętych. Wspomina tego dnia wiernych, którzy po śmierci osiągnęli zbawienie. Przypomina też, że każdy chrześcijanin ma powołanie do świętości. W polskiej tradycji jest to również dzień odwiedzania grobów bliskich.Data dodania artykułu: 01.11.2025 11:53
1 listopada w Kościele katolickim przypada uroczystość Wszystkich Świętych
Reklama
Koncert Czesława Mozila „Solo” w Niebowie

Koncert Czesława Mozila „Solo” w Niebowie

Koncert Czesława Mozila „Solo” w Niebowie (Wincentynów) – wyjątkowy wieczór w domowym salonieJuż 18 stycznia 2026 roku (niedziela) o godz. 17:00 Czesław Mozil zaprasza na jedyne w swoim rodzaju wydarzenie muzyczne — koncert "Czesław Mozil Solo – w mieszkaniu". Miejsce: niewielka wieś Wincentynów (gmina Sławno, powiat opoczyński), blisko Opoczna, w malowniczym zakątku województwa łódzkiego. Prywatna przestrzeń – salon domu – stanie się areną bliskiego spotkania artysty z publicznością.Miejsce pełne folklorystycznego klimatuWincentynów to kameralna miejscowość — według danych z 2021 r. liczy zaledwie 179 mieszkańców W sąsiedztwie znajduje się prywatny miniskansen "Niebowo", prezentujący tradycyjną wiejską architekturę regionu opoczyńskiego: chatę ze strzechą, ziemiankę, stodółkę i autentyczne wnętrza izby białej, kuchni i sieni.  Ta nieoczywista, serdeczna sceneria doskonale komponuje się z domowym klimatem koncertów Mozila.Co czyni ten wieczór wyjątkowymBliskość artysty: Czesław zagra niemal jak "u sąsiada" — w salonie, na kanapie, czasem na podłodze, a może ktoś usłyszy go z kuchni. Ta forma koncertu wyczarowuje atmosferę kameralności i autentycznego kontaktu.Unikalna formuła: To połączenie solowego show muzycznego i błyskotliwego stand-upu — pełne inteligentnych obserwacji, humoru i muzycznych emocji.Repertuar: Poza znanymi piosenkami, usłyszymy utwory z ostatnich albumów oraz premiery nowych nagrań, które trafią na kolejną płytę.Aktualny czas twórczy: Mozil zdobył tegoroczną Festiwalową Nagrodę Opola za piosenkę „Ławeczka”, singiel „Leń” z „Akademii Pana Kleksa 2” stał się hitem, a jego album „Inwazja Nerdów vol. 1” zdobył Fryderyka w 2025 roku.Kilka faktów o artyścieUrodzony w 1979 r. w Zabrzu, wykształcony akordeonista (Król. Duńska Akademia Muzyczna w Kopenhadze) Twórca złożonych dzieł: muzyka, teksty, aktorstwo dubbingowe (np. Olaf z "Krainy Lodu"), osobowość TVLaureat licznych nagród: Fryderyków, nagrody opolskiego festiwalu, platynowych płytStyl znany z połączenia kabaretu, folku, punka i inteligentnego humoru — trudno zamknąć go w jednym słowie Szczegóły wydarzeniaData: 18 stycznia 2026 (niedziela), godz. 17:00Miejsce: dom mieszkalny w Wincentynowie k. Opoczna („Niebowo”)Bilety: tylko 40 sztuk, cena 130 zł — dostępne na stronie: [biletomat.pl]Więcej informacji na: wydarzenie na FacebookuTaki koncert to znakomita okazja, by przeżyć muzykę i humor Mozila w najbardziej osobistej formie. To więcej niż performance — to spotkanie, które zostaje w pamięci na długo.Data rozpoczęcia wydarzenia: 18.01.2026

Polecane

Tańszy etat, droższy człowiek — cena „interwencyjnych” kadr w DPS

Tańszy etat, droższy człowiek — cena „interwencyjnych” kadr w DPS

Kilka tygodni temu na łamach naszego portalu informowaliśmy o pomyśle uczestnictwa w programie "skróconego tygodnia pracy" w powiatowych Domach Pomocy Społecznej. Do tej idei, będącej bardziej propagandowym pomysłem rządzących, niż realnym rozwiązaniem poprawiającym wydajność i warunki pracy, odnosiliśmy się krytycznie. Podkreślaliśmy, że wiąże się to z koniecznością zatrudnienia dodatkowych osób a co za tym idzie z dodatkowymi kosztami. Jednak nie tylko. Rynek pracy w Polsce jest mocno zawężony, a DPS-y w Tomaszowie już dzisiaj posiłkują się pracownikami zatrudnianymi w ramach prac interwencyjnych.Data dodania artykułu: 05.11.2025 08:13 Liczba komentarzy: 3 Liczba pozytywnych reakcji czytelników: 4
Byłoby to śmieszne, gdyby nie było straszne

Byłoby to śmieszne, gdyby nie było straszne

Najweselszy barak we wschodniej Europie ma się całkiem dobrze. Kabareciarstwo dnia codziennego nadal kwitnie, niczym w czasach, kiedy najbardziej znane swoje filmy kręcił Stanisław Bareja. Tomaszów, to takie cyrkowe przedmieście stolicy, gdzie problemem może stać się zorganizowanie wspólnych obchodów Dnia Niepodległości. Pod koniec tygodnia zarówno miasto, jak i powiat opublikowały programy obchodów tego najważniejszego narodowego święta. Każdy z tych samorządów ma własny plan i indywidulaną propozycję. Okazuje się, że Starosta Węgrzynowski nie potrafi dogadać się z Prezydentem Witko, by zrobić wspólne uroczystości dla wszystkich mieszkańców. Jak to wygląda z punktu widzenia zwykłego tomaszowianina? Popatrzmy....Data dodania artykułu: 02.11.2025 12:30 Liczba komentarzy: 23 Liczba pozytywnych reakcji czytelników: 8
OSTATNI IX TURNUS DOBROWOLNEJ ZASADNICZEJ SŁUŻBY WOJSKOWEJ W 2025 R.Tańszy etat, droższy człowiek — cena „interwencyjnych” kadr w DPSProgram Legia Akademicka realizowany jest w ramach dwóch modułów – podoficerskiego i oficerskiego.Kolejna edycja konkursu „Wolontariusz Roku 2025”Bezpieczne garaże – ochrona Twojego auta w każdą pogodę!Szpital traci pieniądze. 2,5 miliona złotych "w plecy". Brakuje kardiologów? Mamy logopedę„Jest taki dzień” – PCAS zaprasza do stworzenia kartek dla potrzebujących„Społeczna misja” czy zwykłe nękanie? Skarga na radnego Szczepana Waldemara GoskęPytania bez odpowiedzi. Dlaczego M. Węgrzynowski przestał być katechetą?Byłoby to śmieszne, gdyby nie było strasznePIE: ekonomiczne koszty nadwagi i otyłości w 2060 r. przekroczą przyszłoroczne wydatki na obronnośćMiędzynarodowy Dzień Ukrócenia Bezkarności za Zbrodnie Przeciwko Dziennikarzom
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Wasze komentarze

Autor komentarza: HTreść komentarza: Poproszę o tytuły.Źródło komentarza: Byłoby to śmieszne, gdyby nie było straszneAutor komentarza: GrażynaTreść komentarza: A gdzie się w Tomaszowie szanuje,przyjdzie nowy pociotek i ma lepiej niż stary pracownik!Źródło komentarza: Tańszy etat, droższy człowiek — cena „interwencyjnych” kadr w DPSAutor komentarza: XxxTreść komentarza: To kwestia pieniędzy i tyle, reszta to już historia!Źródło komentarza: Szpital traci pieniądze. 2,5 miliona złotych "w plecy". Brakuje kardiologów? Mamy logopedęAutor komentarza: MTreść komentarza: Bo dobry jest niewygodnyŹródło komentarza: Tańszy etat, droższy człowiek — cena „interwencyjnych” kadr w DPSAutor komentarza: :(Treść komentarza: My tu niby pochylamy się nad człowiekiem schorowanym , ale wszędzie na pierwszym miejscu jest ZYSK , potem długo długo człowiek . Jesteśmy obludni , udajemy że nas interesuje „człowiek „ nic mylnego . W DPS od lat jest praktykowana praca interwencyjna , chyba od czasu powstania urzędu pracy . Były super opiekunki które nie miały przedłużonej umowy , musiały odejść , nikt za nimi się nie wstawiał , teraz dopiero ktoś zauważył ten problem , śmieszne . Tam się nie szanuje dobrego pracownika .Źródło komentarza: Tańszy etat, droższy człowiek — cena „interwencyjnych” kadr w DPSAutor komentarza: Do TomaszówTreść komentarza: Żenada ? Ale że co PiS lepszy i nie powinien czy PO lepsze i nie piwinnoŹródło komentarza: Umowy podpisane - ponad 51 mln zł dla Tomaszowa!
Reklama
Reklama

Napisz do nas

Zachęcamy do kontaktu z nami za pomocą formularza. Możecie dołączyć zdjęcia i inne załączniki. Podajcie swojego maila ułatwi to nam kontakt z Wami
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama