Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 6 lipca 2025 00:16
Reklama
Reklama

Okrakiem: Maski i kotyliony (1)

- Przed dwoma laty w „Gazecie Gazeta” rozpocząłem druk „Dziennika” pod roboczym tytułem: „Ucieczka w życie”. Poszło w kilkudziesięciu odcinkach. „Dziennik” ten, jak wskazuje nazwa, był zbeletryzowaną formą zapisków personalnych i z tych powodów, nie chcąc pójść zbyt daleko, z małym żalem druk przerwałem. Ale nie skończyłem pisać. Powstaje zwarta powieść składająca się z wielu łączących się w logiczną całość opowiadań. Powieść uzyskała wstępną akceptację w jednym z poważniejszych polskich wydawnictw. Zgodnie z obietnicą sprzed tygodnia pokaże dziś dotychczas niepublikowane, tytułowe opowiadanie: „Maski i kotyliony”. Prawda i fikcja mieszają się tu ze sobą sprawiedliwie, bo po połowie. Jak w życiu, opowiadanym z perspektywy czasu.

 

Reklama

Ryszard nigdy wcześniej nie miał w zwyczaju dzwonić w niedziele. Zwykle proponował tematy około piątku, żeby każdy jego dziennikarz mógł przemyśleć przez weekend, co i jak. Ale tym razem Rafał sam się podłożył, bo sam mu na to pozwolił, prosząc przed tygodniem o każdą ilość pracy.

 

Jak był wolnym strzelcem, tak pozostał do dziś. Tyle że pisanie z pozycji freelancera kiedyś stanowiło powód do dumy, ponieważ było jego wyborem, a nawet można rzec – formą obrony przed zaszufladkowaniem oraz ograniczeniem swobody.

 

Pracował w fabryce. Jak mówili zazdrośni koledzy - w dobrej fabryce. Wtedy, na początku kanadyjskiej niedoli, każda stała praca dawała pozór nadziei na stabilizację. Zakład zatrudniał kilkuset emigrantów z całego świata i wszyscy byli dumni z wyróżnienia, podskakując z radości, że taką szansę dostali. Były dobre związki zawodowe, dobre kontrakty z najlepszymi firmami produkującymi samochody na całym świecie. Jednak Ryszard nigdy nie potrafił zrozumieć, co Rafała tak tam przyspawało, dlaczego lekceważy swój świeżo odkryty talent dziennikarski i nie chce przejść u niego na etat w Słowie.

 

- Wolisz być etatowym robotnikiem? – nie mógł nadziwić się naiwności kandydata na ciepłą posadkę przy redakcyjnym biurku. – Wyciągniesz w tej fabryce chociaż dwójkę? – zadał niedyskretne pytanie.

 

- Wyciągam trójasia, weekendy mam wolne, najlepszy pakiet benefitów w Kanadzie i dobre miejsce na liście seniority. Mogę klepać te blaszki do emerytury. Ta praca nie męczy, najwyżej – nuży.

 

- Oj, nie mów hop, nie bądź tego tak pewny. Nie ma nic na zawsze, a już na pewno w temacie: praca w Kanadzie.

 

I okazało się, że miał rację. Chińczycy weszli na rynek i zaczęli produkować te same części samochodowe za centy.

 

Niedzielne, sierpniowe przedpołudnie paliło dojrzałym słońcem. Na backyardzie było cicho, gorąco jak w piecu i beznadziejnie nudno. Otworzył gazetę na stronie z ogłoszeniami, przeleciał połowę kolumny działu „towarzyskie”. W końcu zatrzymał wzrok na zwięzłym ogłoszeniu: „ Blondynka, wolna, w średnim wieku, zgrabna i wesołego usposobienia, pozna odpowiedniego pana w celu towarzyskim”

 

- To chyba jest to, o co chodzi Ryszardowi – pomyślał z kpiącym uśmieszkiem pod zrudziałym od fajek wąsem.

 

Zamysł naczelnego był konkretny: - Nudzisz się, więc poczytaj ogłoszenia, umów się z jakąś podobnie jak ty nudzącą się panią i zrób mi materiał na piątek. No pewnie, że z zachowaniem anonimowości. O co chodzi? A więc chodzi mi o poznanie sposobu na życie samotnych pań, o próbę analizy psychologiczno-socjologicznej problemu samotności wśród Polek w Kanadzie. Przedstaw się jakoś inaczej, popytaj, powęsz i zmykaj. Bez dalszego ciągu, to chyba jasne?

 

Niby jasne było wszystko, tylko czy to było moralne? Widocznie z zagadnieniem  moralności dał sobie jakoś radę, skoro w końcu zadzwonił. Jej głosik był miły, zachęcający  i obiecujący, może nawet  więcej, niż można było wyczytać w ogłoszeniu.

 

- A pan szanowny to samotny chociaż jest? Znaczy się, czy nie daj Boże nie żonaty? No dobrze, wierzę panu, bo ja nie z tych, co z żonatymi romansują. Brzydzę się żonatymi. A dom pan masz? No, to dobrze, dobrze. Rozwiedziony? Znaczy się, że rozwodnik? No dobra, ostatecznie może być rozwodnik, ale czy dzieciaty? Taaa…dzieci już dorosłe, ale mieszkają z panem? Nie? To dobrze, dzieci nie są mi potrzebne, dopiero co swoje wygoniłam z domu. No nie, nie wyrzuciłam, tylko same poszły na swoje. Kanada, wie pan, nie? No to co, dzisiaj po południu może? To dobrze, bo się już strasznie nudzę taka samotna jestem. Ja jestem szczupła, przystojna blondynka, podobno ładna. Będę czekała przed domem. To jest bungalow, róże na frontyardzie. Pozna mnie pan, będę w białych spodniach i białej bluzeczce bez rękawków. To podam adresik.

 

I podała. Całkiem niedaleko, na osiedlu starszych domów nad jeziorem.

 

Ogolił starą szczecinę, ubrał się sportowo. Białe szorty, czarna koszulka od Kalvina Kleina i czarne, skórzane sandały na bose stopy.

 

- Dawno się tak nie pindrzyłem – zaśmiał się do lustrzanego odbicia, przy nacieraniu twarzy wodą kolońską. – To idziemy na podryw, co? – aż parsknął śmiechem, zapomniał już bowiem jak klasyczne podrywanie pań wygląda. Kiedyś, to co innego, ale to było dawno. Jak dawno? Po głębszym zastanowieniu stwierdził, że bardzo dawno. Jako rozwodnik z rocznym stażem nie miał się doprawdy czym za bardzo pochwalić. Owszem,  trzymał w portfelu kilka telefonów do kilku starych „kochanek”  na wszelki wypadek. Ale jak kiedyś obiecał sobie, że jeśli uda mu się w końcu doprowadzić do rozwodu, da sobie około roku „karencji”, tak słowa dotrzymał. No więc te stare znajomości powysychały w sposób naturalny, bo panie się poobrażały. A o to mu chodziło przecież.

 

Jedzie do pracy. Obowiązki, to obowiązki. Już trzeci miesiąc na bezrobociu, a żyć trzeba. Nie zabierał dyktafonu, chociaż mógłby, cały mieści się w dłoni. Postanowił, że przy okazji postara się spędzić w sposób przyjemny ten pachnący upałem niedzielny wieczór.

 

Dom pod wskazanym adresem prezentował się całkiem do rzeczy. Za to pani w bieli przechadzająca się nerwowo chodnikiem, nie za bardzo. Z daleka zauważył obcisłe białe dżinsy opinające wydatny zad oraz chude, szeroko porozstawiane krzywawe nogi. Kiedy podjechał bliżej i zobaczył „zjawisko” z bliska, zdjęty niesmakiem przycisnął gaz. Ale i tak zdążył dostrzec na jej twarzy brązowe plamy nie dające się zamaskować wyzywającym makijażem, także gęsto pokrywające obwisłą skórę odsłoniętych ramion.

 

 

 

 

- Co ja robię do cholery, przecież jestem w pracy, nie na randce – skarcił się w duchu, kiedy zawijał U-turn na szerokiej jezdni.

 

- Andrzej jestem – skłamał, bo musiał skłamać.

 

- Ja jestem Jadwiga. No widzi pan, bałam się, że źle siebie opisałam, ale teraz widzę, że wszystko się zgadza, no nie?

 

- Oczywiście, co do joty pani Jadziu.

 

Przeszli szpalerem różanych krzewów, których wywinięte przedwieczorną porą  kwiaty pachniały tak wspaniale, że poczuł werwę i chęć do życia. Nie dbał już wcale o to, że towarzysząca mu osoba nie jest w jego guście, uznając to za nic nie znaczący szczegół. Coś w głębi duszy podpowiadało mu, że mimo wszystko to spotkanie będzie miało jakiś sens, że coś się tutaj wydarzy, coś miłego i nieprzewidzianego.

 

Pani Jadzia wprowadziła go do ganku-altanki, owiniętej pnącymi się różami, posadziła przy stoliczku nakrytym nieskazitelnie białym obrusikiem i zapytała, czego się napije. Usłyszała, że on kawy. – No to ja piwka  - rzuciła znikając w czeluści korytarza.

 

Patrzył zadumany wprost przed siebie i podziwiał soczystą zieleń dobrze pielęgnowanej trawy. Zamyślił się, lecz nie na jakiś konkretny temat. On zamyślił się całkiem bezmyślnie. Tak mocno, że kiedy ujrzał  nachylającą się nad sobą opaloną na złoto śliczną buzię okoloną grzywą jasnoblond włosów, aż podskoczył ze zdumienia, a może nawet ze strachu. Bowiem przez głowę przeleciała mu straszliwie niedorzeczna myśl, że pani Jadzia na skutek jakichś niezwykłych starań, może nawet czarów,  odmłodniała o jakieś dwadzieścia lat i oto z przekornym uśmieszkiem na ślicznie wykrojonych usteczkach obwieszcza mu milcząco tę zaplanowaną zmianę, oczekując pochwały za udanie spłatanego figla.

 

- Dobry wieczór panu. Tutaj jest pańska kawka. Pani Jadzia jest w łazience i robi się na bóstwo. No to ja już pójdę sobie – wyrecytowała młoda kobieta, odwróciła się na pięcie i tak samo jak przedtem panią Jadzię, tak teraz ją pochłonęła ciemna czeluść korytarza.

 

- Zaraz, zaraz, kim pani jest? Jak ma pani na imię? – zawołał, ale nie odpowiedziało mu nawet echo.

 

Zaraz potem ukazała się pani Jadzia z Żywcem w dłoni. To już była jednak inna pani Jadzia. Ciało jej spowijała niebieska mgła sukienki do kolan, której dół podobnie jak śmiało wykrojony dekolt wieńczyła biała koronka. Podejrzanie jeszcze mocniej niż przedtem opalona twarz szczerzyła w zalotnym uśmiechu nieco przyduże, za to równiutkie sztuczne zęby.

 

- No to niech pan coś o sobie opowie, panie Andrzeju – zagaiła rozmowę poklepując poufale po ramieniu.

 

Opowiedział w kilku zdaniach swoją wcale niezmyśloną historię. Jak to kilkanaście lat temu przyleciał z żoną i dziećmi do Kanady. Jak to na skutek zapracowania i w konsekwencji braku czasu oddalili się od siebie, żeby po kilkunastu latach beznadziejnego życia obok siebie podjąć decyzję o rozwodzie. Opowiedział krótko o swojej pracy w fabryce, przemilczał swoje aktualne bezrobocie i fakt, że pracuje dla gazety polonijnej, za to pochwalił się swoim hobby, jakim jest strzelanie sportowe do rzutków.

 

Ona przyznała się, że jest wdową, że „jej” odszedł przed dwoma laty, a ona żyje dostatnio z jego emerytury oraz oszczędności, a dla rozrywki sprząta czasem jakiś domek.  Razem z tą dziewczyną, co to pan ją widział. I niepytana tak się zapędziła, że opowiedziała więcej o tej dziewczynie, niż o sobie.

 

Rafał nadstawił ucha.  Dziewczyna nie była tak młoda, na jaką wyglądała w momencie kiedy podawała kawę. Miała już trzydzieści sześć lat i przed dwoma laty przyleciała do Kanady na łączenie rodzin. Jej mąż, a właściwie prawie były mąż, bo sprawa rozwodowa jest w toku, zwabił ją do Kanady i tutaj rozpoczęła się jej gehenna. Zmuszał do ciężkiej pracy, ograniczał wydatki, nie dawał dobrego słowa, a ostatnio doszło nawet do rękoczynów. No to biedactwo uciekło od niego i wynajęło u niej pokój. Pracuje ciężko przy sprzątaniu domów i chodzi na język angielski. Chce pan, to ją tutaj zaprosimy na piwko. Chciał, więc rzeczywiście po nią poszła.

 

Tymczasem okazało się, że Rafał nie był jedynym samotnym mężczyzną, którego zainteresowało ogłoszenie pani Jadzi zamieszczone w Słowie. W tym samym czasie, kiedy pani Jadwiga poszła po „biedactwo”, na scenie wydarzeń pojawił się pan Józef. Z nieskrywanym wyrazem nieufności na pooranej, steranej życiem twarzy przedstawił się Rafałowi, siadł w fotelu i zamilkł. Za to kiedy panie pojawiły się w altance, zmienił się diametralnie. Całowanie rączek, pytanie o zdrowie, o plany na wieczór, wyrażanie zachwytu  – wszystko to dokonało niemałego zamieszania. Rafał nie za bardzo odczuł nienawiść czy zazdrość z chwilą jego pojawienia się. Pani Jadzia wprawdzie wyglądała na zakłopotaną i nawet przeprosiła go za pojawienie się konkurencji, a Rafał wykazał odpowiednią dozę udawanego oburzenia, lecz w głębi duszy ucieszył się. Bo sytuacja wyglądała teraz bardziej przejrzyście, niż jeszcze przed chwilą. Oto miłym zbiegiem okoliczności przy nakrytym pięknym białym obrusikiem stoliczku zamiast trzech osób, siedziały teraz dwie pary.  A na jego blacie pojawiło się bardzo dużo piwa, przydźwiganego z białego cargo-vana przez domyślnego i zapobiegliwego pana Józefa, kontraktora murarskiego.

 

Jak się rzekło, Rafał nie czuł urazy do pana Józefa. Wręcz przeciwnie, dziękował mu w duchu za pojawienie się, nawet za buraczane wdzięczenie się i nadskakiwanie gospodyni. Tymczasem Beata, bo tak przedstawiła się „biedna” dziewczyna, siedziała jak na szpilkach. Polonijny dziennikarz zabawiał ją wprawdzie rozmową, ale ona co i rusz podnosiła się i deklarowała chęć odejścia, tłumacząc to pilną nauką słówek angielskich na zapowiedzianą jutro klasówkę. Kiedy gorąco, może nawet nazbyt gorąco nalegał, żeby posiedziała z nim, kusił piwem i papierosami, to w końcu odpowiedziała, może nawet zbyt obcesowo, za to całkiem szczerze, że przecież przyszedł na randkę z panią Jadzią, a nie z nią. Co z niego za mężczyzna, że nie konkuruje, ba! – że nie walczy o panią Jadzię z panem Józefem? – droczyła się. Był bystrym obserwatorem więc zauważył, że młoda kobieta wypowiada te słowa z przekąsem i z lekką drwiną.

 

Ciąg dalszy za tydzień.

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie

Mariusz StrzępekMariusz Strzępek

Pan radny Kazimierz Mordaka w niespełna rok samorządowej kadencji stał się czołowym hejterem tomaszowskiej Platformy Obywatelskiej. W pełnych pogardy wpisach poddaje krytyce każdego, kto tylko mu się z jakichś powodów nie podoba. Tymczasem radnemu brakuje podstawowej wiedzy, niezbędnej do sprawowania mandatu

Bohaterowie literaccy, komiksowi, historyczni często posiadają własne konie. Słynny ostatnio Zorro jeździł na Tornado, Don Kichot dosiada Rosynanta, Aleksander Wielki, z kolei Bucefała. Miał Kasztankę, marszałek Piłsudski. A i Napoleon był dumny ze swego Marengo. Tymczasem tomaszowscy samorządowcy mogą zasłynąć co najwyżej tym, że z własnymi końmi na rozumy się zamienili. Trochę złośliwy wstęp, ale jest odpowiedzią na złośliwości kierowane w moim kierunku, wypada więc odpłacić końskim dowcipem, bo bardziej subtelnego adresat mógłby nie zrozumieć. Tomaszowscy radni Koalicji Obywatelskiej z Rady Powiatu Tomaszowskiego takie wrażenie niestety robią. Brak wiedzy merytorycznej próbują nadrabiać internetowym hejtem. Ludzie ci oporni są na wiedze nie tylko wynikającą z lektury książek, aktów prawnych, obowiązującego orzecznictwa, ale też z doświadczenia. Można wybaczyć takie zachowanie panu Kazimierzowi Mordace, który w telewizji chwali własnego wnuczka, który nie lubi się uczyć, ale za to nauczył się jeździć ciągnikiem, ale pozostałym już chyba nie. Wszak uważają się lepszy gatunek ludzki, z pogarda traktujący otoczenie oraz każdego, kto myśli inaczej. O co chodzi? Już wyjaśniam
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.

Nawrocki: Sławomir Cenckiewicz będzie szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego

Szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego będzie prof. Sławomir Cenckiewicz, jego zastępcami generałowie Andrzej Kowalski i Mirosław Bryś - poinformował prezydent elekt Karol Nawrocki. Chcę, by Pałac Prezydencki był ośrodkiem kształtującym polską politykę bezpieczeństwa w zakresie wojskowym, cywilnym, operacyjnym - mówił.Data dodania artykułu: 03.07.2025 14:38
Nawrocki: Sławomir Cenckiewicz będzie szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego

Co ósma spółka z o.o jest wpisana do Krajowego Rejestru Długów. Mają one do oddania łącznie 3,8 mld zł

Do Krajowego Rejestru Długów wpisanych jest blisko 72 tys. spółek z ograniczoną odpowiedzialnością; oznacza to, że co ósma spółka z o.o jest zadłużona - wynika z danych KRD. Mają one do oddania łącznie 3,8 mld zł.Data dodania artykułu: 01.07.2025 21:25
Co ósma spółka z o.o jest wpisana do Krajowego Rejestru Długów. Mają one do oddania łącznie 3,8 mld zł

Przed Sądem Najwyższym demonstrują zwolennicy Nawrockiego oraz KOD

Przed gmachem Sądu Najwyższego, w którym Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych rozstrzyga we wtorek o ważności wyborów prezydenckich zebrały się dwie grupy demonstrantów - zwolenników wyboru Karola Nawrockiego oraz Komitetu Obrony Demokracji.Data dodania artykułu: 01.07.2025 17:17
Przed Sądem Najwyższym demonstrują zwolennicy Nawrockiego oraz KOD

SN: wpłynęło ponad 54 tys. protestów wyborczych; 21 zasadnych - bez wpływu na wynik wyborów

Łącznie do Sądu Najwyższego wpłynęło ponad 54 tys. protestów wyborczych; za zasadne uznano 21, nie miały one wpływu na ogólny wynik wyborów – poinformował SN podczas posiedzenia ws. ważności wyboru Prezydenta RP.Data dodania artykułu: 01.07.2025 17:16
SN: wpłynęło ponad 54 tys. protestów wyborczych; 21 zasadnych - bez wpływu na wynik wyborów
Reklama

Polecane

Zaginiony 𝗔𝗥𝗞𝗔𝗗𝗜𝗨𝗦𝗭 𝗦́𝗪𝗜𝗗𝗘𝗥𝗘𝗞Zaginął 46-letni Sebastian Majewski z Tomaszowa MazowieckiegoBędą protestować przeciwko emigrantom.Letnia Scena Artystyczna 2025 wystartowałaOd 5 lipca nowe zakazy dotyczące sprzedaży e-papierosów i paleniaLudzie listy piszą.  Dwie czy jedna? Może jednak dać ludziom wybór?Tomaszowscy siatkarze wystartują 13 wrześniaGmina Tomaszów apeluje do mieszkańców o racjonalne gospodarowanie wodąCzy warto inwestować w mieszkania w mniejszych miastach?Tragiczny finał poszukiwań nastolatka nad Zalewem. Nie żyje też 33-latekPiórnik Stitch – praktyczny i kolorowy dodatek dla fanów DisneyaZgłoś się do pikniku LOKALNI NIEBANALNI
Reklama
Reklama
Reklama
Mordaka Patrol w pogoni za Hospicjum

Mordaka Patrol w pogoni za Hospicjum

Po spektakularnym śledztwie dotyczącym domu, należącego do Prezydenta Marcina Witko, jaki pobudował sobie w Wiśle, przyszła kolej na następne. Tym razem dotyczy funkcjonowania hospicjum im Św. Filipa Neri, które prowadzi Fundacja Dwa Skrzydła, firmowana przez księdza Grzegorza Chirka. Inwestycja oddana w tym roku do użytku, na którą dofinansowanie udało się miastu pozyskać jeszcze w czasach rządów PiS, przyjmuje już pierwszych podopiecznych. Fundacja jednak działalność rozpoczęła wcześniej, prowadząc usługi hospicjum domowego. Radny Michał Kucharski postanowił w tej sprawie złożyć interpelację, w której stawia pytania, na które odpowiedź można uzyskać w 5 minut, telefonując do któregoś z wiceprezydentów lub urzędników, nigdy nie uchylających się od odpowiedzi. Tylko co pokazałoby się na Facebooku? Zdjęcie Iphona? Jeśli więc w okolicach ulicy Kępa, zobaczycie różowego trabanta, możecie być pewni, że w pobliżu czają się wywiadowcy, którzy sprawdzają źródło pochodzenia kostki brukowej, wykorzystanej do wyłożenia podjazdów i ciągów komunikacyjnych.
Lekarz chorego nie zrozumie....

Lekarz chorego nie zrozumie....

Jak pogodzić wodę z ogniem? Czy jest to w ogóle możliwe. Miniony weekend, to dwie przeprowadzone przeze mnie rozmowy, internetowe oraz telefoniczno internetowe. Obie dotyczyły szpitala, a jakby obejmowały dwa różne światy. Okazuje się, że rzeczywistość lekarza nie jest tą samą, która obejmuję percepcję pacjenta.
Reklama
Reklama
Reklama

Napisz do nas

Zachęcamy do kontaktu z nami za pomocą formularza. Możecie dołączyć zdjęcia i inne załączniki. Podajcie swojego maila ułatwi to nam kontakt z Wami
Reklama
Reklama
Reklama