Niestety, płytka nie zachwyca. Wydaje się, że od czasu wydania pierwszego krążka Persfazja nie tylko jakby zatrzymała się w miejscu ale wręcz zrobiła trzy kroki wstecz. Nie widać postępów zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej. Całość brzmi, jak nagrania dokonywane w latach 80-tych w garażach na szpulowych magnetofonach marki ZK 140. Utwory są dosyć schematyczne i oparte na wciąż tych samych nieco wystudzonych „patentach”.
Najgorsze jednak jest to, że nie mogę pozbyć się wrażenia, że w zespole każdy gra „sobie sam”. Wokal nie jest zharmonizowany i zdarza się, że chwilami wkradają się fałsze. Do tego brzmi fatalnie i rzadko przy pierwszym przesłuchaniu można zrozumieć pojedyncze słowa. Może ktoś oczywiście powiedzieć, że taka to punkowa stylistyka. Mnie jednak już po dwóch przesłuchaniach zmęczyła a wychowany jestem na Black Flag, Dead Kennedys i The Ramones.
Z tekstami również nie jest najlepiej. Słuchacz nie znajdzie tu wysublimowanych przemyśleń dotyczących problemów współczesnego świata. Znajdzie natomiast naiwne rymy (pijąc jabole w pracy i szkole), niepewny antyklerykalizm i niechęć do Policji. Trochę szkoda, bo krótki spacer ulicami naszego miasta powinien natchnąć twórczo zdeklarowanego punkowca.
Jest to moja oczywiście subiektywna ocena i być może warto, by każdy z Was wyrobił sobie sam zdanie na temat nowej płyty Persfazji, którą znajdziecie tutaj
Napisz komentarz
Komentarze