Przejrzeliśmy natomiast profile innych placówek oświatowych w naszym mieście, zarówno tych prywatnych, jak i publicznych. Powiedzmy wprost: najlepiej nie jest. Wszechobecne media społecznościowe spowodowały spadek wrażliwości. Przecież każdego dnia wpadają nam w oczy tysiące różnych fotografii, kiedy scrollujemy Facebooka, czy Tik-toka. Ludzie publikują wszystko, w tym usmażonego i pożartego przez siebie kotleta schabowego, bo uznają, że tak wiekopomna chwila zasługuje na uwiecznienie i upublicznienie. Nikt więc już nie zwraca tak naprawdę na to, co i gdzie jest opublikowane. Staramy się mówić o właściwych standardach, przepisach, ale nie zastąpią one zdrowego rozsądku. Tymczasem z niewinnego zdjęcia, ktoś może zrobić wyjątkowo podły mem. Finał dramatu może odbyć się na dachu wieżowca, tak jak miało to miejsce w Piotrkowe.
W tomaszowskich szkołach i przedszkolach udostępnianie zdjęć jest dosyć powszechną praktyką. Rodzice wśród szeregu dokumentów podpisują również oświadczenia o wyrażeniu zgody na publikację wizerunków dzieci. Cel jest oczywiście promocyjny. Zakładamy, że opiekunowie prawni w sposób świadomy i zgodny z ich przekonaniami akceptują fakt, że ich pociechy będą fotografowane a następnie prezentowane w sieci, czy w gazetach lokalnych i nie tylko. My również dostajemy informacje z tych placówek z załączonymi fotografiami, które publikujemy.
W zasadzie nie ma w tym nic złego, że szkoła, czy przedszkole chwali się swoją aktywnością, organizowanymi zajęciami, spotkaniami z ciekawymi ludźmi, czy sukcesami podopiecznych. Tyle tylko, że fotografie z przedstawienia o Czerwonym Kapturku, to jednak nie to samo, co zdjęcia pluskających dzieci w ogrodowym, dmuchanym basenie w kostiumikach kąpielowych, a i takie znaleźliśmy na profilach naszych przedszkoli, na co, dosyć szybko i bardzo konkretnie, zareagowała dyrektorka Wydziału Oświaty tomaszowskiego magistratu. Przesadzamy? No cóż, może lepiej nieco przesadzać w takich sytuacjach, niż później, w przypadku nieszczęścia, zastanawiać się jak do niego doszło.
Kilka lat temu opisywaliśmy na łamach portalu przypadek tomaszowskiego, skazanego prawomocnym wyrokiem, pedofila, który nie tylko prowadził letnie konkursy sportowe dla dzieci, ale nawet trafił na złotą listę Przyjaciół Dzieci TPD, co wydawało się być wyjątkowym kuriozum. Później, niemal co roku znajdywaliśmy go, w charakterze Mikołaja w szkołach, przedszkolach i sklepach, gdzie organizowano z pozoru niewinne zabawy mikołajkowe.
Tyle, że przypadek nie jest odosobniony, bo osoby o takich skłonnościach to nie są księża, co dosyć skutecznie wmawiały nam przez lata lewicowe media, ale przedstawiciele niemal wszystkich zawodów, np. lekarze lub kandydaci na lekarzy. Jedno jest wspólne. Zawsze szukają kontaktu z dziećmi. Pedofil, o którym wspominam, molestował dziewczynki w czasie szkolnych wycieczek. Jego ofiary już w dorosłym życiu mówią, że boją się zasypiać przy zgaszonym świetle. Nikomu nie przeszkadzał a działacze SLD bronili go nawet przed Sądem.
W przypadku nastolatków nie jest lepiej. Chyba nawet bardziej niebezpiecznie. Dochodzi okres dojrzewania i związana z nim burza hormonów. Jak często widzimy tzw. skracanie dystansu przez nauczycieli i opiekunów? Kiedy pisaliśmy o wuefiście z II Liceum, który w co najmniej niestosowny sposób zachowywał się w stosunku do licealistek, byliśmy obrzucani różnego rodzaju inwektywami, podobnie, jak dzisiaj jest to robione w stosunku do Agnieszki Drzewoskiej Kovac. Robią to zresztą dokładnie ci sami ludzie.
Problemem jest jak zawsze osoba zwracająca na coś uwagę, a nie patologiczne zachowania. Szkoła poszła wówczas w zaparte, podobnie Starostwo. Problemu nie było, a raczej znalazł się on pod mocno zakurzonym dywanem. "Frywolny" nauczyciel został pouczony, że jaccuzi, w którym siedzą uczennice, to raczej nie miejsce dla niego. Przede wszystkim jednak się przestraszył. Jakiś czas nic się nie działo, aż wybuchła prawdziwa afera, kiedy w końcu postanowił interweniować rodzic kolejnej dziewczyny.
Swego czasu sami nauczyciele ze średnich szkół mówili o tym, że ich koledzy podsyłają sobie nawzajem na korepetycje, co atrakcyjniejsze uczennice. Oczywiście nikt się nie skarżył, więc problemu nie było. Chociaż pytania, czy konieczne było tego rodzaju dokształcanie się pojawiały.
Dzisiaj przeglądamy zdjęcia jednego z miejskich projektów, zamieszczone w internecie (co ciekawe na profilu prywatnym osoby kompletnie z nim nie związanej - pytanie więc co tam robiła i dlaczego je udostępniła) i widzimy nastolatki na kolanach u swoich opiekunów. Znowu mamy radosną mikołajkową, czy andrzejkową imprezę? Może warto, by ktoś interweniował. Z tego co nam wiadomo, Drzewoska Kovac już to zrobiła. Jaki będzie efekt? Zobaczymy.
Zbliża się nowy rok szkolny. We wrześniu pierwsze spotkania z rodzicami. Może warto poza pisemnymi zgodami, jakie wyrażają, podjąć z nimi dialog na temat tego, co ich zdaniem jest dopuszczalne, a gdzie należy stawiać granice. Pokazując przy okazji zagrożenia. Czy na szkolnych i przedszkolnych przedstawieniach, każda obecna osoba powinna wyciągać telefon i robić pamiątkowe zdjęcia?
Jak pogodzić tych, którzy publikacji wizerunku dzieci nie chcą, z tymi którzy to aprobują i to w taki sposób, by żadne dziecko nie czuło się dyskryminowane? Bo nie jest wcale proste na przedstawieniu, w którym bierze udział 30 dzieciaków, nie robić zdjęć akurat temu jednemu. Czy w takim przypadku wyłączać go z uczestnictwa? Są jednak miejsca, gdzie to się udaje. Zdjęcia robi jedna osoba. Dzieci nie są wyłączane. Do publikacji trafiają jednak te, gdzie jest wyraźna akceptacja.






















































Napisz komentarz
Komentarze