Rząd Donalda Tuska i jego koalicjanci z Lewicy chwalą się “wielkim sukcesem” programu pilotażowego skróconego czasu pracy, ale prawda jest szokująca. Aż 90% z 90 wybranych beneficjentów to urzędy miast, gminy, powiaty i spółki miejskie – to nie wsparcie dla ciężko pracujących obywateli, a jawna kpina i plucie w twarz podatnikom! Z naszych pieniędzy wydano niemal 50 milionów złotych (dokładnie 49 999 291,31 zł), by urzędnicy mogli pracować o godzinę krócej tygodniowo. Efekt? Mniej rozpatrzonych wniosków dziennie – może dwa mniej na osobę – co oznacza dalsze opóźnienia w wydawaniu pozwoleń na budowę, decyzji administracyjnych czy pomocy społecznej. W czasie kryzysu, gdy Polacy zmagają się z inflacją, bezrobociem i rosnącymi cenami, rząd funduje biurokracji luksusowy odpoczynek. To nie sukces, to sabotaż gospodarki!
Lista beneficjentów programu “Skrócony czas pracy to się dzieje!” ujawnia absurd. Dominują podmioty publiczne: urzędy gmin (Woźniki, Dobiegniew, Krośnice), powiaty (parczewski, myśliborski, strzeliński), biblioteki, muzea, a nawet Inspekcja Weterynaryjna. Prywatne firmy? Niewielki odsetek, ledwo widoczny wśród tej urzędniczej karuzeli. Ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Lewicy ogłasza z dumą: “Zmiana nieuchronnie nadchodzi” i “Skrócenie czasu pracy jest kierunkiem oczekiwanym”. Oczekiwanym przez kogo? Przez urzędników na etatach, a nie przez przedsiębiorców walczących o przetrwanie!
Na liście nie znalazł się żaden podmiot z powiatu tomaszowskiego, chociaż takie infantylne pomysły zgłaszał radny PO, Michał Jodłowski. Starostwo Powiatowe złożyło więc wniosek o to, by pracownicy w DPS pracowali jeden dzień dłużej. Kuriozalne? Jak najbardziej, bo w domach pomocy społecznej, mamy dwa rodzaje personelu: administrację oraz tych pracujących najciężej, czyli mających pod bezpośrednią opieką pensjonariuszy. Tych pierwszych być może i jest za dużo, ale tych drugich brakuje i trzeba korzystać z niewykwalifikowanych osób zatrudnianych w ramach prac interwencyjnych. Tak mówią raporty z kontroli urzędu wojewódzkiego. No ale radny zgłaszający pomysł, to przecież też do niedawna pracownik Starostwa,
Koalicja Obywatelska dorzuca w całej Polsce swoje "uśmiechnięte" pomysły. Poseł Sławomir Nitras w wywiadzie dla lokalnej telewizji stwierdził: “Pracujmy krócej, a ja osobiście wprowadzę w Sejmie dni wolne na medytację – to podniesie naszą kreatywność!”. Z kolei Borys Budka w radiu wymyślił: “Może w ogóle zamkniemy urzędy w piątki i wszyscy pójdziemy na pikniki – to będzie zielona transformacja!”. Absurd goni absurd, a tymczasem realny świat tonie w problemach. Premier Tusk, który kiedyś obiecywał cuda z czterodniowym tygodniem pracy, teraz milczy, podczas gdy jego rząd marnuje publiczne fundusze. W jednym z wystąpień rzucił: “Sztuczna inteligencja i krótszy tydzień pracy to przyszłość – zobaczycie, roboty za nas popracują!”. Roboty może i tak, ale kto zapłaci za te eksperymenty? My, podatnicy!
Lewica idzie jeszcze dalej. Włodzimierz Czarzasty w emocjonalnym przemówieniu żalił się: “Jak byłem młody, zapieprzałem dzień i noc. Nie pamiętam twarzy dzieci z pierwszych lat. Teraz chcę, by wszyscy pracowali 35 godzin tygodniowo – to sprawiedliwość!”. A Adrian Zandberg zapowiedział: “Pod koniec kolejnej kadencji tydzień pracy w Polsce wyniesie 25 godzin – to nasz cel!”. 25 godzin? W kraju, gdzie firmy upadają, a bezrobocie rośnie? To nie wizja, to recepta na katastrofę. Zagorzali lewicowi politycy, oderwani od rzeczywistości, wmawiają nam, że mniej pracy to więcej dobrobytu. Hipokryzja aż boli!
To socjalistyczny eksperyment na żywym organizmie. Zamiast wspierać biznes i tworzyć miejsca pracy, rząd funduje wakacje biurokratom. Kolejna kadencja tych “intelektualnie wybrakowanych” polityków, jak sami się wystawiają, może oznaczać upadek gospodarki. Dodam od siebie: może zamiast skracać czas pracy, ci ministrowie i posłowie sami powinni przejść na emeryturę? Ich pomysły pachną niekompetencją, a my płacimy rachunek. Czas powiedzieć stop temu marnotrawstwu!























































Napisz komentarz
Komentarze