O tym seansie będzie się mówiło długo. W tomaszowskim Heliosie, w cyklu Kino Konesera, zobaczycie „Czas kruka” – ekranizację głośnej prozy Maxa Portera („Grief Is the Thing with Feathers”), w której Benedict Cumberbatch gra owdowiałego ojca dwóch chłopców. Do domu, w którym pachnie przypalonymi tostami i niewysłowioną tęsknotą, wprasza się tajemniczy, ogromny kruk – przewodnik po wszystkich odcieniach żałoby i dojrzewania do rodzicielstwa. Film miał premierę na Sundance i szybko trafił do Berlina, gdzie Cumberbatch opowiadał, że praca nad tą rolą „złapała go” emocjonalnie znienacka – zwłaszcza w scenach najprostszych, jak składanie ubrań zmarłej żony.
Krytycy zwracają uwagę, że to kino o „męskim kryzysie” i odpowiedzialności, ale bez łatwych wzruszeń. Variety chwali Cumberbatcha za „czułość i niepokój” w jednym, a The Hollywood Reporter podkreśla, że reżyser Dylan Southern trzyma formę w ryzach – zamiast uciekać w patos, konsekwentnie buduje opowieść o codziennych rytuałach po stracie. Dla TheWrap to „wyważone” i „nieustępliwe” spojrzenie na żałobę; GamesRadar widzi w kruku figurę przewodnika, który rozsadza realistyczny dramat nutą baśniowego niepokoju. Nie wszyscy są zachwyceni – New York Post marudzi, że ptak „niewiele unosi ciężar” tej historii – ale nawet sceptycy przyznają, że rola Cumberbatcha to jedno z jego najbardziej osobistych wcieleń. Jeśli lubicie emocjonalną prawdę „C’mon C’mon” czy klasyczną „Sprawę Kramerów”, tu dostaniecie podobną uczciwość, tylko gęściejszą i bardziej oniryczną.
Ciekawostka dla fanów: literacki pierwowzór Portera był poetycką hybrydą prozy i wiersza, która podbiła brytyjskie listy nagród; na scenie przerabiał ją Enda Walsh, a w filmie pojawiają się echa tych teatralnych, „szarpanych” rytmów – raz niemal szept, raz gwałtowny zryw. Sam Cumberbatch od lat ciągnie do projektów, które mieszają formy i ryzykują – tu jako producent-aktor trafił idealnie, bo „Czas kruka” unika banału „ładnej żałoby”, stawiając na mikrogesty i oddechy, które dobrze znamy z życia.
Seans w Heliosie to pokaz z cyklu Kino Konesera – a więc: kameralna atmosfera, rozmowy po filmie i gwarancja, że nie będzie to „kolejny dramat na raz”. Pamiętajcie też o akcji „Koneserzy dostają więcej”: zbierajcie bilety z tomaszowskich seansów i wymieniajcie je na książki lub płyty filmowe w kinie.
Czy warto? Jeśli macie ochotę na film, który nie boi się mroku, ale szuka w nim czułości, to tak. Weźcie chusteczki, zostawcie cynizm pod salą i dajcie się poprowadzić krukowi. Potem – koniecznie porozmawiajmy.

































































Napisz komentarz
Komentarze