– My tu od dawna nie żyjemy z pola, tylko pracujemy w Tomaszowie albo prowadzimy małe pensjonaty. To miejscowość mieszkalna i letniskowa, nie zaplecze dla fabryki kurczaków – podkreśla jedna z mieszkanek. – Nikt nie miał nic przeciwko, gdy sąsiad trzymał kilka kur czy krów. Ale siedem olbrzymich kurników to inna liga.
Siedem budynków zamiast dwóch
Pierwsze informacje, które dotarły do ludzi, mówiły o budowie dwóch obiektów inwentarskich. Dziś w dokumentach pojawia się siedem budynków, każdy na kolejne tysiące sztuk drobiu. Mieszkańcy podkreślają, że chodzi nie o kosmetyczne powiększenie gospodarstwa, ale o przedsięwzięcie typowo przemysłowe, które zmieni charakter całej okolicy.
– Wokół powstają nowe domy, ludzie lokują tu oszczędności życia, bo liczą na spokój, bliskość lasu i wody. A my nagle słyszymy, że za płotem mamy mieć zakład produkcji mięsa. Mamy się na to zgodzić? – pytają.
Kontrowersje budzi także konstrukcja inwestycji. Formalnie w sprawie występują trzy podmioty, ale – jak przekonują protestujący – „wszyscy wiedzą, że to jeden inwestor, a dwóch pozostałych to po prostu słupy”. Ich zdaniem chodzi o sztuczne podzielenie przedsięwzięcia, tak aby pojedynczy kurnik nie przekraczał progów, od których zaczynają obowiązywać surowsze procedury środowiskowe. Dodatkowo twierdzą, że udział w przedsięwzięciu ma jeden z polityków PiS z powiatu opoczyńskiego.
To nie jest tylko lokalne podejrzenie. W dokumentach Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska wprost wskazuje się, że kilka obiektów inwentarskich, powiązanych ze sobą technologicznie i należących faktycznie do jednego przedsięwzięcia, należy traktować jak jedną inwestycję przy ocenie oddziaływania na środowisko.
– Jeżeli ktoś stawia siedem kurników, korzystających ze wspólnej infrastruktury, dróg dojazdowych i magazynów, to trudno udawać, że to siedem niezależnych projektów – komentuje prawnik współpracujący z mieszkańcami. – To klasyczny sposób omijania przepisów i sądy administracyjne coraz częściej takie praktyki piętnują.
Dla dwóch z obiektów decyzje zostały już wydane. Inne są zawieszone lub procedowane.
Co mówi prawo
Duże fermy drobiu należą w Polsce do tzw. przedsięwzięć mogących zawsze znacząco oddziaływać na środowisko. W rozporządzeniu Rady Ministrów dotyczącym tego rodzaju inwestycji wprost wymienia się intensywny chów lub hodowlę drobiu powyżej określonej liczby stanowisk, co automatycznie uruchamia obowiązek uzyskania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach i przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko – łącznie z udziałem społeczeństwa.
To właśnie w ramach tej procedury mieszkańcy mogą składać uwagi, żądać raportu oddziaływania na środowisko i wskazywać na takie kwestie jak bliskość zabudowy mieszkaniowej, terenów rekreacyjnych czy obszarów chronionych. Niedaleko Twardej przebiegają granice Sulejowskiego Parku Krajobrazowego, a sam Zalew jest ważnym zbiornikiem wody i obszarem wypoczynku. Ustawa o ochronie przyrody pozwala na ograniczanie działalności gospodarczej, która może pogarszać stan środowiska na takich terenach, w tym inwestycji emitujących zanieczyszczenia do powietrza i wód.
Problemem, na który od lat zwracają uwagę Rzecznik Praw Obywatelskich i organizacje społeczne, jest brak kompleksowej „ustawy antyodorowej”. Sprawy fetoru z ferm trafiają do sądów na podstawie ogólnych przepisów Prawa ochrony środowiska i Kodeksu cywilnego, które chronią przed tzw. immisjami – nadmiernym hałasem, pyłem czy właśnie uciążliwym zapachem.
– Mieszkańcy są w praktyce zdani na siebie: muszą gromadzić podpisy, składać odwołania, a czasem walczyć latami, zanim którakolwiek instytucja przyzna im rację – podkreśla lokalny działacz społeczny.
„To nie jest już pólko i stodoła”
Na spotkaniach poświęconych planowanej inwestycji raz po raz powraca zdanie: „Twarda przestała być wsią rolniczą”. Wiele działek zostało w ostatnich latach przekształconych pod budownictwo jednorodzinne, pojawiły się pensjonaty i domki letniskowe.
– Gdy kupowaliśmy tutaj działkę, w studium i planie zagospodarowania teren był oznaczony jako zabudowa mieszkaniowa i letniskowa. Nikt nie wspominał o wielkotowarowej fermie, bo przecież to jest już praktycznie przedmieście Tomaszowa – mówią mieszkańcy jednego z nowych osiedli. – Nie po to uciekaliśmy ze smogu i hałasu miasta, żeby teraz oglądać tysiące brojlerów za płotem.
Według nich obecne plany to nie tylko problem komfortu życia, ale także wartości nieruchomości. – Wielu z nas wzięło kredyty na trzydzieści lat. Kto kupi dom obok kurników? – pytają. I nie są to pytania całkowicie bezzasadne. Problemy ze sprzedażą domów w pobliżu kurników mieli już wcześniej ich właściciele na przykład w Wąwale. Teraz mieszkańcy Twardej oczekują realnego wsparcia ze strony władz gminy, którego jednak faktycznie nie czują.
Jak wygląda to gdzie indziej
Choć spór w Twardej dopiero się rozkręca, podobne konflikty wybuchają w całej Polsce. W wielu gminach – od Warmii i Mazur, przez Pomorze Zachodnie, po Podkarpacie – mieszkańcy od lat protestują przeciwko przemysłowym fermom drobiu i trzody chlewnej. Część z tych protestów kończyła się uchyleniem decyzji środowiskowych przez wojewódzkie sądy administracyjne z powodu błędów formalnych, niedostatecznego zbadania kumulacji oddziaływań czy zignorowania głosu lokalnej społeczności. W innych przypadkach inwestorzy rezygnowali z planów, widząc skalę sprzeciwu i ryzyko wieloletnich sporów.
Zdarzały się też mniej optymistyczne finały, kiedy po kilku latach przepychanek ferma jednak powstawała – zwykle po kosmetycznych korektach dokumentacji. Wtedy pozostawała jedynie żmudna walka o ograniczenie uciążliwości eksploatowanej inwestycji.
Co dalej z Twardą
W przypadku Twardej mieszkańcy podkreślają, że nie protestują „przeciw rolnikom”, ale przeciw próbie wciśnięcia przemysłowej fermy w miejsce, które od lat rozwija się jako strefa mieszkaniowo-rekreacyjna.
– Nikt z nas nie ma pretensji do sąsiada, który hoduje kury czy krowy. Problem zaczyna się wtedy, kiedy ktoś chce postawić fabrykę mięsa tuż obok domów i parku krajobrazowego. To nie jest zwykłe gospodarstwo, tylko przedsięwzięcie przemysłowe – mówi jeden z inicjatorów protestu.
Mieszkańcy zapowiadają, że będą domagać się wglądu do dokumentacji, w tym raportu oddziaływania na środowisko, i skorzystają z prawa do zgłaszania uwag w postępowaniu. Jeżeli decyzja środowiskowa dla fermy zostanie wydana, planują odwołania do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, a w razie potrzeby – skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.
– Nie chcemy żyć w cieniu siedmiu kurników. Chcemy, żeby urzędnicy wreszcie zobaczyli, że Twarda to dziś domy ludzi, a nie tylko puste pola na mapie – podsumowuje jedna z mieszkanek.
Spór o tysiące brojlerów w Twardej dopiero się zaczyna. Od tego, jak władze gminy, organy ochrony środowiska i sądy zinterpretują przepisy, zależy nie tylko przyszłość tej jednej inwestycji, ale i odpowiedź na szersze pytanie: czy miejscowości, które dawno przestały mieć rolniczy charakter, mogą skutecznie bronić się przed inwazją przemysłowych ferm.




























































Napisz komentarz
Komentarze