Dziś krajobraz jest inny. Coraz częściej zamiast nawoływań sprzedawców widać kartki: „sprzedam”, „wynajmę”, „likwidacja”. Kolejne boksy pustoszeją, a chętnych na przejęcie działalności brakuje. Kupcy mówią o procesie, który przypomina powolną agonię: nie dzieje się jedna spektakularna katastrofa – raczej seria drobnych rezygnacji, miesiąc po miesiącu.
„Najgorzej ma odzież”. Co znika pierwsze
Z obserwacji handlujących wynika, że najtrudniej jest stoiskom z odzieżą i obuwiem. Klienci, którzy kiedyś przychodzili „po dżinsy”, „po kurtkę” albo „po coś na komunię”, dziś coraz częściej wybierają galerie, dyskonty lub internet. Lepiej – choć też nie bez problemów – radzą sobie stoiska z żywnością, zwłaszcza wtedy, gdy sprzedawca jest jednocześnie wytwórcą: przywozi własne warzywa, nabiał, miody czy przetwory. Tam jeszcze działa przewaga, której nie da się łatwo skopiować: rozmowa, stała jakość i zaufanie.
Kupiec (odzież): „W piątki kiedyś nie dało się przejść między stoiskami. Dziś są godziny, że człowiek stoi i patrzy w pusty korytarz. A czynsz i opłaty – jak były, tak są”.
Klienci: sentyment i konkret
Co mówią kupujący? Ci, którzy wciąż wracają na targowisko, podkreślają dwie rzeczy: przyzwyczajenie oraz kontakt z „prawdziwym” sprzedawcą.
Jedni przychodzą, bo „tak się zawsze robiło” – tu kupowało się od lat, tu spotykało znajomych. Inni mówią wprost: przyjeżdżają po produkty, które trudniej znaleźć w sieciowych sklepach: świeże warzywa „od rolnika”, jajka „od zaufanej pani”, sezonowe owoce, a czasem drobne rzeczy „od ręki”, bez czekania na paczkę.
Klientka (stała bywalczyni): „Lubię to miejsce. Tu wiem, od kogo biorę. W sklepie wszystko wygląda tak samo, a tutaj mogę zapytać, spróbować, porozmawiać”.
Dochody dla miasta: opłata targowa i dzierżawy
Choć na poziomie codziennego obrazu targowisko wygląda na coraz słabsze, to dla miasta nadal jest to realne źródło wpływów. W sprawozdaniu z wykonania budżetu Tomaszowa Mazowieckiego za 2024 r. wykazano, że opłata targowa przyniosła 590 055,80 zł (przy planie 540 tys. zł).
W tym samym dokumencie miasto wskazuje także wpływy z dzierżawy działek na Placu Narutowicza (Targowisko Miejskie) – 1 123 991 zł w 2024 r., wobec 1 077 826 zł w 2023 r.
To oznacza, że w samych tych dwóch pozycjach budżetowych mówimy łącznie o ok. 1,7 mln zł rocznie (opłata targowa + dzierżawy) – a więc targowisko wciąż „pracuje” na miejskie finanse, nawet jeśli liczba otwartych punktów sprzedaży maleje.
Klient (praktycznie): „Przyjeżdżam, bo kupuję szybko i konkretnie: jajka, warzywa, sezonowe rzeczy. I nie muszę czekać na dostawę jak w internecie”.
Remedium na bezrobocie – i symbol lat 90.
W Tomaszowie handel przez długie dekady był czymś więcej niż działalnością gospodarczą. W latach transformacji, kiedy w wielu domach pojawiało się pytanie „z czego żyć?”, targowisko stawało się odpowiedzią. Jedni sprzedawali towar przywożony zza zachodniej granicy, inni handlowali rzeczami z importu ze wschodu, jeszcze inni próbowali wytwarzać i sprzedawać samodzielnie.
W pamięci mieszkańców to także obraz miasta, w którym handel „wychodził” poza dzisiejsze ramy Placu Narutowicza – bywało, że stragany i stoiska pojawiały się również w rejonie Placu Kościuszki. Wtedy to był znak prosperity: tłum, ruch, tempo, pieniądz w obiegu.
Pierwsze poważne tąpnięcie przyszło wraz z ekspansją supermarketów. Zmieniły logistykę zakupów, przyzwyczajenia i ceny. Pod koniec lat 90. pojawił się pomysł, by – we współpracy z miastem – zbudować nowoczesny, większy obiekt „marketu” dla lokalnych kupców. Projekt jednak ugrzązł w sporach, protestach i braku porozumienia. Zamiast tego powstało znane do dziś skupisko pawilonów i budek – funkcjonalne, ale trudne do obronienia w starciu z nowoczesnym handlem.
Kupiec (żywność, wytwórca): „Jeszcze się trzymamy, bo ludzie wracają po swoje – po twaróg, po miód, po warzywa. Ale ruch i tak jest mniejszy niż kilka lat temu”.
Co dalej? Między tradycją a rachunkiem ekonomicznym
Targowisko w Tomaszowie wciąż ma wiernych klientów i sprzedawców, którzy próbują trzymać się na powierzchni. Ale jeśli dziś kolejne punkty zamykają się szybciej, niż otwierają nowe, to pytanie przestaje być sentymentalne. Staje się strategiczne: czy miasto i kupcy znajdą formułę, która zatrzyma odpływ? Czy targowisko przekształci się w bardziej wyspecjalizowane miejsce – z przewagą żywności „od wytwórcy”, lokalnych produktów i krótkiej drogi od pola do stołu? A może proces, który zaczął się ćwierć wieku temu, okaże się nie do odwrócenia?














































































Napisz komentarz
Komentarze