Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 5 grudnia 2025 08:48
Reklama
Reklama

Laos - Kolejny skrawek Nibylandii czyli Płaskowyż Bolaven

Płaskowyż Bolaven (Bolaven Plateau) leżący w obrębie prowincji Champasack, Attepeu i Sekong to magiczne miejsce porośnięte obfitymi plantacjami kawy, w którego doliny spływają nurty kilkudziesięciu ukrytych w gęstwinach niewyciętych jeszcze lasów wodospadów.

 

Szwajcaria, znowu Szwajcaria - tak sobie myślałem wytaczając się powoli z Pakxe. Nikt na mnie nie trąbił, nikt na mnie nie polował. Miałem wrażenie, że wreszcie - jadąc, po prostu sobie jadę a nie jestem ruchomą tarczą innych użytkowników drogi. W Wietnamie, ruch uliczny przypomina polowanie.

 

W Kambodży jest lepiej, ale i tak, obowiązuje zasada, że "duży może więcej". Słysząc głośny klakson za plecami, trzeba zjechać - a gdy dźwięk dobiega z naprzeciwka - cóż.... spóźniliśmy się z prośbą o pierwszeństwo i musimy ustąpić drogi. W Laosie, dla odmiany, trzeba patrzeć w lusterka. Kierowcy, wyprzedzając nie ostrzegają dźwiękiem. A szkoda - ten nawyk, wydał mi się być bardzo bezpieczny. Z drugiej strony, zaludnienie i ruch w Laosie są takie małe, że jeśli u nas wszyscy by tak robili, to pewnie za kierownicę, nikt nie wsiadałby bez hełmofonu.

 

Pokierowałem się na wschód, w kierunku Pakxong. Po drodzę minąłem cztery wodospady. Wszystkie wyglądały jak żywcem wyjęte z filmu Jurassic Park. Wokół wszystkich, również, albo dopiero powstawały, albo już dobrze działały eleganckie kurorty wypoczynkowe. Być może, już niedługo, spiętrzony Laos, znów będzie południowoazjatyckim odpowiednikiem Alp francuskich. Za dojście do wodospadów, wołano również niemałe pieniądze - osobną opłatę za wstęp i osobną za parking. Ograniczyłem się więc do jednego, który, ze względu na niedokończony kurort i ostre, niezabezpieczone zejście w dół, był jeszcze darmowy. 

 

Być może, już niedługo, spiętrzony Laos będzie południowoazjatyckim odpowiednikiem Alp Francuskich.

 

Zagadałem się też z Hiszpanem - Luisem, który zatrzymał się jako wolontariusz w jednym z takich kurortów. Powiedział mi, że cały zarobek z noclegów, luksusowej restauracji i ekologicznej plantacji kawy trafia na budowę lokalnych szkół, świetlic, przychodni i szpitali. Po zachodzie słońca, zdecydowałem się jechać do pobliskiego Pakxong - laotańskiej stolicy kawy żeby szukać noclegu. Nie widziało mi się, jednak, nocowanie w pensjonacie.

 

W tym celu, udałem się do malutkiej i jedynej świątyni ulokowanej na ogromnej przestrzeni wolnego terenu otoczonego stupami. Żaden z mnichów nie mówił po angielsku na tyle by mnie zrozumieć. Pokazałem więc na namiot i zapytałem czy mogę tutaj spać. Nie mięli obiekcji. Mało tego, kiedy namiot był już rozbity, zaproponowali miejsce w środku. Jakoś tak, jednak, w moim własnym, pięciogwiazdkowym apartamencie, czuję się zawsze bezpieczniej, jeśli chodzi o małe brzęczące krwiopijki.

 

Widok z mojego pięciogwiazdkowego, przenośnego apartamentu o 5 rano.

 

Następny ranek wydał mi się koszmarnie zimny. Zaraz po jeszcze zimniejszej kąpieli, pożegnałem się z mnichami i strzeliłem sobie szybką kawę z mocchi w jedynej kawiarni w Pakxong - prowadzonej zresztą przez Holendra. Mimo, że Płaskowyż Bolaven jest głównym ośrodkiem produkcji kawy w Laosie, a kawowców jest tutaj więcej niż jakichkolwiek innych roślin, parzona kawa zarezerwowana jest głównie dla luksusowych knajpek. Z tego, co mi zostało powiedziane, Laotańczycy, po prostu, za kawą nie przepadają. Logiczne - diler, swojego towaru nie bierze :-).

 

Kawa jest jak złoto - zawsze trzyma cenę. Powiedział mi Holender prowadzący jedyną kawiarnię w laotańskiej stolicy tego czarnego napoju.

 

 



Zastanawiałem się czy jechać od razu na południe czy odbić trochę na północ, a później zboczyć z drogi. Jedną z rzeczy, które musiałem wziąć pod uwagę było niespóźnienie się na kolejny zastrzyk przeciwko wściekliźnie. Zdecydowałem odbić na północ, w kierunku polecanego mi przez Kubę i Anitę Tad Lo a następny dzień zacząć od wizyty w szpitalu w pobliskim Salavan. Na odcinku 60 kilometrów, pogoda zmieniała się z koszmarnie zimnej, przez lekko zimną po koszmarnie gorącą. W parze z temperaturą, szła również wilgoć i opady. Nie wiem po co się wcześniej kąpałem skoro mycie i suszenie miałem zafundowane gratis.

 

Zaraz po przyjeździe do Tad Lo, poznałem parę z Belgii, podróżującą na trasie bardzo podobnej do mojej. Podczas objeżdżania kolejnych wodospadów, wymieniliśmy się spostrzeżeniami z Iranu, który wszyscy wspominamy jako perełkę naszej podróży. Na kolację, zostałem doprowadzony do Mamy. Genialny widok - na uliczcę pustych, ciemnych jadłodalni, tylko w jednej słychać harmider dobrze bawiących się przyjezdnych. Za 1 dolara, dostałem ogromną miskę smażonego ryzu. Fakt, że musiałem na niego czekać ponad godzinę, ale może dlatego, podczas jedzenia wydał mi się jeszcze bardziej smaczny niż w rzeczywistości był. Wiedząc, że Mama ma na górze dormitorium, w którym za 10.000 kipów (niewiele ponad dolara) można się przespać na wygodnym, szczelnie okrytym moskitierą, podwójnym łożu, już nigdzie dalej tego dnia nie jechałem.

 

Wiele osób planujących w Tad Lo kilka godzin, zatrzymuje się tutaj na kilka dni. 

 

Na śniadanie, zafundowałem sobie naleśniki, które były tak wielkie, że z trudem przyszło mi je dokończyć. Kiedy już szykowałem się do dalszej drogi, poznałem Lenę. Porozmawialiśmy trochę - okazało się, że jedzie w tą samą stronę co ja. A, że zamawiała naleśniki, a mi akurat przyszła ochota na jeszcze jednego, mój skrojony na szybko makiawelistyczny plan opiewał by poczekać a następnie pomóc niewiaście w opałach w uporaniu się z nadmiarem posiłku. Miałem rację - nie dokończyła całego śniadania. Nie musiałem nawet prosić o kęs - sama zaproponowała połowę zanim jeszcze zaczęła. Propozycja nie do odmówienia. Czego jak czego, ale jedzenie - jakie by nie było, zawsze jest u mnie mile widziane.

 

Elena.

 

Pojechaliśmy razem - do wyboru mieliśmy dwie trasy. Łatwiejszą i trudniejszą ciągnącą się po krętym, szutrowym szlaczku. Za moją namową, zdecydowaliśmy się na drugą opcję. Po drodzę, natknęliśmy się na kilka wodospadów, wokół których, oprócz nas, nie było nikogo. Na Płaskowyżu Bolaven, niepotrzebny jest przewodnik. Zjeżdżając w którąś z bocznych dróżek, albo mamy wielkie szanse by trafić na plantację kawy, herbaty, wodospadu, albo do wioski jednego z wielu plemion grupy Mon Khmer żyjących w zgodzie z duchami leśnymi.

 

Po drodzę, zafundowaliśmy sobie darmowy, bogaty w minerały (żelazo?) pomarańczowy make-up.

 

Miałem lekkie wyrzuty sumienia, że zabrałem dziewczynę na drogę, na której, małe łyse opony, co chwila się ślizgały, a motorki trzeba było miejscami podprowadzić pod górkę. Do czasu! Kiedy dojechaliśmy do wodospadu Namtok Katamtok, nie dość, że zdziwiło mnie, że taka perełka nie jest jeszcze zagospodarowana, to jeszcze Lena dała mi pokaz pieszego trekkingu przez gęsto zarośniętą dżunglę. Próbowaliśmy, bowiem, zejść na sam brzeg. Skoczyć się nie dało bo byliśmy po drugiej stronie a zejścia żadnego oficjalnego nie było. Kilkanaście pierwszych metrów to bardzo śliskie, liściaste podłoże i przeciskanie się pod bambusami i leżącymi w poprzek pniami.

 

Namtok Katamtok - drugi co do wysokości wodospad w Laosie.

 

Dalej, odbiliśmy nieco w prawo - do koryta jednej z odnóż rzeki, które, ze względu na porę roku, było akurat suche. Wadą były bujające się kamyczki i jeszcze bardziej strome zejście. Trzeba było uważać gdzie się zwisa. Po godzinie marszu, słońce zaczęło powoli dotykać horyzontu i wszystko przybrało pomarańczowy odcień. Co prawda miałem plecak, a więc również i przenośną chatkę. Tyle tylko, że rozbicie namiotu w tym miejscu nie wchodziło w grę.

 

Nie mieliśmy wody i zaczęły nas ciąć komary. Najzwyczajniej w świecie, gafa i pała za nieodrobienie pracy domowej. Weszliśmy w las zupełnie nieprzygotowani i musięliśmy wracać. Przy okazji, próbując się podciągnąć, oderwałem jeden z ruchomych kamyczków, który, przetaczając się po mojej stopie ani nie zmiażdżył, ani nie obił mi palca, ani nawet nie naderwał mi skóry - przeleciał tak gładko, że przy okazji, zabrał ze sobą cały paznokieć. Miałem więc darmowy, lekko przesadzony pedi cure.

 

Nieodrobienie pracy domowej, czasem może mieć znacznie gorsze konsekwencje niż zwykła pała w dzienniku. My, nie zabierając najzwyklejszej w świecie wody, pozbawiliśmy się możliwości zejścia w dół drugiego co do wysokości wodospadu w Laosie.

 

Kiedy wróciliśmy na górną półkę było już ciemno. Skorzystałem więc z okazji, że miałem tyle przestrzeni wokół siebie i przeciągnąłem się lekko. Lena zapytała czy się gdzieś w okolicy rozbijamy. Mnie, jednak, ciągle chodził po głowie ten feralny termin zastrzyku i, jeszcze bardziej....słodziutkie naleśniki Mamy. Mimo późnej pory, udało mi się przekonać moją towarzyszkę do 150-kilometrowego powrotu do Tad Lo po ciemku. Po drodzę spotaliśmy Anglików-imprezowiczów, których wcześniej poznałem w Pakxe. Jechali do Katamtok. Wymieniliśmy się informacjami - oni dowiedzieli się, że jeśli nie mają namiotów to lepiej by wrócili do głównej drogi, a my, że główna droga jest minimum 50 minut jazdy od miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Nie była to zbyt komfortowa jazda. Nie dość, że szlaczek był akurat w przebudowie i co chwila były jakieś usypane z piachu blokady, urwiska i objazdy, to jeszcze, światełka w naszych Wave'ach były bardziej użyteczne do czytania gazety niż do oświetlania rozrzuconych wokół kamyczków. Dobrze, że chociaż mieliśmy pod dostatkiem paliwa.

 

Kłopoty przyszły już na głównej drodzę - ok. 30 kilometrów od Tad Lo. Przez szutrową nawierzchnię i strome podjazdy, połączone z pływakami w bakach wskazówki pojawiły się na czerwonej krescę. Wszystkie stacje - i te domowe z jakąś podejrzaną, czerwoną - ale palną - substancją laną z butelki, jak i te ze znanymi z zachodu dystrybutorami, były już pozamykane. Jako początkujący jednośladowiec, dostałem kolejną lekcję na żywo - jeśli kiedyś uda mi się kupić własne dwa kółka, obowiązkowo będę musiał domontować do nich zapasowy bak.

 

"Synek, skocz no na Cepeena po piwo!" W Laosie, synek spojrzałby się jak na UFO.

 

 

 

 

Dobrze, że mieliśmy manualne skrzynie biegów - w ten sposób, by zaoszczędzić na spalaniu, mogliśmy rozłączyć sprzęgło jadąc z górki.

 

Kiedy, właściwie na powietrzu, dojechaliśmy do Tad Lo, czekało na nas rozczarowanie - restauracyjka Mamy była już zamknięta. Widząc moją depresję, Lena zaproponowała mi nocleg w swoim bungalowie. Nie byłem w zbyt pociesznym nastroju wiedząc, że musiałem kłaść się spać na głodno. Z drugiej strony, wiedziałem, że w Laosie, ludzie wcześnie wstają więc od słodkich naleśników dzieliło mnie tylko kilka godzin. No i, do tego, miałem couchsurfing bez szukania wifi czy kafejek ani wysyłania requestów.



W Tad Lo, drewnianą chatkę, zwaną przez backpackerów, bungalowem, można wynająć za 30.000 kipów (4 dolary). Domek z łatwością pomieści do sześciu osób. Do tego, dochodzi dobrze wyposażona kuchnia z widokiem na pola ryżowe i, jak dla mnie, Tad Lo, wydało mi się najtańszą miejscowością agroturystyczną, jaką do tej pory widziałem.

 

Taką chatkę, z widokiem na pola ryżowe, rzut kamieniem od kilku wodospadów, można w Tad Lo wynająć za 4 dolary.

 

Następnego dnia, mięliśmy wracać do Pakxe - oczywiście okrężną drogą. Lena, która pracuje jako fotograf ślubny w Tajlandii, miała wracać do Bangkoku, a mnie gonił termin zastrzyku. Przy śniadaniu, spotkaliśmy Kostię i Olgę. I tak, zamiast w siodło, trafiliśmy do naturalnych, drążonych w skale przez wodę basenów, w których przy okazji, zrobiliśmy sobie pranie. Później, przyszedł relaks na hamaku i deszcz. Na zastrzyk pojechałem do Sekongu. Odszukałem szpital. Warunki sanitarne - "no dobra, przecież to tylko zastrzyk", pomyślałem. Szybko znalazłęm lekarza, pokazałem mu kartkę i wziąłem receptę. Przeszedłem do apteki i podano mi opakowanie..... Rabipuru. Cholerne koncerny farmaceutyczne i cholerny ja, który znów nie odrobiłem pracy domowej. W pierwszym szpitalu powiedzieli mi, że mogę trzymać się tylko jednego preparatu. Przeczytałem ulotkę jednego, przeczytałem drugiego. Substancja aktywna, albo była inna, albo była inaczej nazwana. W każdym razie, bez dostępu do internetu, nazwy substancji aktywnych, w ogóle do mnie nie przemawiały. Zamiast wbijać sobie niewiadomo co w mięsień, stwierdziłem, że te międzyczasy muszą być jakoś uśrednione - przecież nie u każdego zawiesina absorbuje się tak samo; nie każdy może zawsze zdążyć. Zresztą, choć co się odwlecze to nie uciecze, mi wyszło to akurat na plus. Co innego gdybym zaniedbał - mógłbym mieć wyrzuty sumienia. A tak - igły, której widoku nie cierpię nie było i sumienie miałem czyste bo zrobiłem wszystko co mogłem. Najgorsze byłoby winić za coś samego siebie.

 

Wróciłem do Tad Lo. Jako, że nie tylko my mieliśmy dzień później wyjeżdżać, zwołaliśmy imprezę w międzynarodowym gronie. Kostia zrobił jakąś zasmażkę cebulową. Ja dorzuciłem do tego jeszcze paczkę śmierdzących czipsów durianowych, które dostałem od mnichów jeszcze w Pakxe. W końcu te owoce, które powinny być warzywami, smakują trochę jak cebula z czosnkiem, więc idealnie się w danie Kostii komponowały. Dołączyła do nas jeszcze para z Francji. A, że wszyscy mięli jakieś podstawy innych języków a za angielskim, szczególnie nie przepadaliśmy, zrobiliśmy sobie małą, polsko-rosyjsko-francusko-hiszpańsko-włosko-angielską Wieżę Babel. Te cztery ostatnie języki są tak do siebie podobne, że znając jeden z nich, rozumienie pozostałych nie powinno sprawiać problemu. Kwestia tylko przyzwyczajenia się do akcentu. Jak na przewagę Słowian przystało, impreza była również suto zakrapiana - tyle, że nie alkoholem a.... napojami energetycznymi, które, z niewiadomych przyczyn były akurat lokalnym hitem.

 

 

Do Pakxe wróciliśmy następnego dnia po południu. Mnie udało się wbić zastrzyk, a Lenie kupić bilet do Bangkoku. Pojechałem zdać skuter i przeszedłem do pensjonatu SoutChai zobaczyć czy moja oferta "free room" jest jeszcze aktywna.

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie

ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.

Dziś w kraju i na świecie (czwartek, 4 grudnia)

Dziś jest czwartek, trzysta trzydziesty ósmy dzień roku. Wschód słońca o godz. 7.24, zachód słońca 15.26. Imieniny obchodzą: Barbara, Bernard, Chrystian, Filip, Hieronim, Jan, Klemens i Krystian.Data dodania artykułu: 04.12.2025 11:01
Dziś w kraju i na świecie (czwartek, 4 grudnia)

Dziś w kraju i na świecie (środa, 3 grudnia)

Dziś jest środa, trzysta trzydziesty siódmy dzień roku. Wschód słońca o godz. 7.23, zachód słońca 15.26. Imieniny obchodzą: Emma, Franciszek, Kasjan, Kryspin, Ksawery i Łucjusz.Data dodania artykułu: 03.12.2025 08:45
Dziś w kraju i na świecie (środa, 3 grudnia)

Janusz Mieloszyk, pierwszy wiceprezes Nest Banku, z tytułem Digital Banker of the Year

Podczas Global Retail Banking Innovation Awards 2025 magazynu The Digital Banker Janusz Mieloszyk, pierwszy wiceprezes zarządu Nest Banku, otrzymał tytuł Digital Banker of the Year (Central Europe). W tym samym konkursie Nest Bank zdobył jeszcze dwa wyróżnienia za projekt N!Asystenta: Excellence in Digital Innovation - Poland oraz Best Technology Implementation by a Retail Bank - Europe.Data dodania artykułu: 02.12.2025 17:58
Janusz Mieloszyk, pierwszy wiceprezes Nest Banku, z tytułem Digital Banker of the Year

Ministerstwo Zdrowia przedstawiło propozycje oszczędności. Kolejne zmniejszenia limitów

Blisko 10,4 mld zł w 2026 r. oszczędności w NFZ miałyby przynieść zmiany przedstawione przez resort zdrowia Ministerstwu Finansów. Zakładają one m.in reformę wynagrodzeń, limity w poradniach specjalistycznych i korekty na listach darmowych leków dla dzieci i seniorów; plan krytykuje opozycja z PiS.Data dodania artykułu: 01.12.2025 19:38
Ministerstwo Zdrowia przedstawiło propozycje oszczędności. Kolejne zmniejszenia limitów

Prawie 105 mln zł kary dla Jeronimo Martins Polska za wprowadzanie klientów w błąd ws. promocji

Prezes UOKiK nałożył na spółkę Jeronimo Martins Polska, właściciela Biedronki, karę blisko 105 mln zł za wprowadzenie klientów w błąd podczas ubiegłorocznych akcji promocyjnych - poinformował w poniedziałek urząd. Biuro prasowe sieci Biedronka podkreśliło, że nie zgadza się z decyzją i zaskarży ją do sądu.Data dodania artykułu: 01.12.2025 12:04
Prawie 105 mln zł kary dla Jeronimo Martins Polska za wprowadzanie klientów w błąd ws. promocji

Badanie: 71 proc. Polaków nie chce podawać PESEL-u m.in. w internecie

71 proc. Polaków nie chce podawać PESEL-u w sklepach internetowych, hotelach, biurach podróży i wypożyczalniach - wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie serwisu ChronPESEL.pl i Krajowego Rejestru Długów.Data dodania artykułu: 01.12.2025 11:42
Badanie: 71 proc. Polaków nie chce podawać PESEL-u m.in. w internecie

Dziś w kraju i na świecie (poniedziałek, 1 grudnia)

Dziś jest poniedziałek, trzysta trzydziesty piąty dzień roku. Wschód słońca 07.20, zachód słońca 15.28. Imieniny obchodzą: Aleksander, Ananiasz, Antoni, Blanka, Edmund, Florencja, Jan, Natalia i Rudolf.Data dodania artykułu: 01.12.2025 06:55
Dziś w kraju i na świecie (poniedziałek, 1 grudnia)

Himmler uznał, że podbite ziemie, także te polskie mogą być rezerwuarem rekrutów dla Waffen-SS

Himmler uznał, że rezerwuarem dla jego prywatnej armii - bo tak w gruncie rzeczy traktował Waffen-SS – mogą być ziemie podbite przez III Rzeszę. Także te polskie – mówi w rozmowie z PAP dr Tomasz E. Bielecki, autor książki „Polacy w Waffen-SS. Polskie Pomorze”.Data dodania artykułu: 30.11.2025 19:30
Himmler uznał, że podbite ziemie, także te polskie mogą być rezerwuarem rekrutów dla Waffen-SS
Reklama
Koncert Czesława Mozila „Solo” w Niebowie

Koncert Czesława Mozila „Solo” w Niebowie

Koncert Czesława Mozila „Solo” w Niebowie (Wincentynów) – wyjątkowy wieczór w domowym salonieJuż 18 stycznia 2026 roku (niedziela) o godz. 17:00 Czesław Mozil zaprasza na jedyne w swoim rodzaju wydarzenie muzyczne — koncert "Czesław Mozil Solo – w mieszkaniu". Miejsce: niewielka wieś Wincentynów (gmina Sławno, powiat opoczyński), blisko Opoczna, w malowniczym zakątku województwa łódzkiego. Prywatna przestrzeń – salon domu – stanie się areną bliskiego spotkania artysty z publicznością.Miejsce pełne folklorystycznego klimatuWincentynów to kameralna miejscowość — według danych z 2021 r. liczy zaledwie 179 mieszkańców W sąsiedztwie znajduje się prywatny miniskansen "Niebowo", prezentujący tradycyjną wiejską architekturę regionu opoczyńskiego: chatę ze strzechą, ziemiankę, stodółkę i autentyczne wnętrza izby białej, kuchni i sieni.  Ta nieoczywista, serdeczna sceneria doskonale komponuje się z domowym klimatem koncertów Mozila.Co czyni ten wieczór wyjątkowymBliskość artysty: Czesław zagra niemal jak "u sąsiada" — w salonie, na kanapie, czasem na podłodze, a może ktoś usłyszy go z kuchni. Ta forma koncertu wyczarowuje atmosferę kameralności i autentycznego kontaktu.Unikalna formuła: To połączenie solowego show muzycznego i błyskotliwego stand-upu — pełne inteligentnych obserwacji, humoru i muzycznych emocji.Repertuar: Poza znanymi piosenkami, usłyszymy utwory z ostatnich albumów oraz premiery nowych nagrań, które trafią na kolejną płytę.Aktualny czas twórczy: Mozil zdobył tegoroczną Festiwalową Nagrodę Opola za piosenkę „Ławeczka”, singiel „Leń” z „Akademii Pana Kleksa 2” stał się hitem, a jego album „Inwazja Nerdów vol. 1” zdobył Fryderyka w 2025 roku.Kilka faktów o artyścieUrodzony w 1979 r. w Zabrzu, wykształcony akordeonista (Król. Duńska Akademia Muzyczna w Kopenhadze) Twórca złożonych dzieł: muzyka, teksty, aktorstwo dubbingowe (np. Olaf z "Krainy Lodu"), osobowość TVLaureat licznych nagród: Fryderyków, nagrody opolskiego festiwalu, platynowych płytStyl znany z połączenia kabaretu, folku, punka i inteligentnego humoru — trudno zamknąć go w jednym słowie Szczegóły wydarzeniaData: 18 stycznia 2026 (niedziela), godz. 17:00Miejsce: dom mieszkalny w Wincentynowie k. Opoczna („Niebowo”)Bilety: tylko 40 sztuk, cena 130 zł — dostępne na stronie: [biletomat.pl]Więcej informacji na: wydarzenie na FacebookuTaki koncert to znakomita okazja, by przeżyć muzykę i humor Mozila w najbardziej osobistej formie. To więcej niż performance — to spotkanie, które zostaje w pamięci na długo.Data rozpoczęcia wydarzenia: 18.01.2026

Polecane

W powiatowym Matrixie wszystko bez zmian

W powiatowym Matrixie wszystko bez zmian

Nie udało się dzisiaj powołać nowego Starosty oraz Zarządu Powiatu Tomaszowskiego. Nie udało się nawet zebrać 12 osobowego kworum, by móc prawomocnie przeprowadzić zwołaną na wniosek radnych sesję. Nie stawili na obradach radni Prawa i Sprawiedliwości oraz klubu Powiat Tomaszowski Od Nowa. Przy czym ci pierwsi w budynku starostwa byli. Dlaczego nie weszli na sesję? Mogli przecież przyjść i głosować. Nic nie stało na przeszkodzie. Mogli odrzucić proponowaną na Starostę przez KO, panią Alicję Zwolak Plichtę lub ją poprzeć. Tymczasem stworzono wrażenie, że dzieje się coś o czym osoby postronne nie powinny wiedzieć. Czy aby na pewno? Tekst na temat dzisiejszej sesji będzie miał charakter felietonowy, a więc całkiem subiektywny. Napisany z punktu widzenia radnego niezależnego, nie związanego z żadnymi partiami i nie będącego członkiem żadnego klubu. Nie znaczy to oczywiście, że znajdziecie w nim jakieś nieprawdziwe i niesprawdzone informacje.Data dodania artykułu: 03.12.2025 21:23 Liczba komentarzy: 16 Liczba pozytywnych reakcji czytelników: 5
„Anioły są wśród nas” – Gala tomaszowskich wolontariuszyOperacja „TOR”: tomaszowska policja i Straż Ochrony Kolei wzmacniają patrolowanie szlaków kolejowychŚmigłowce nad skałami Jury. 7. Batalion Kawalerii Powietrznej na poligonie marzeńHejt czy nadzór? Kulisy odejścia dyrektorki i nowy start domu dziecka „Słoneczko”KRUS i NFZ we wspólnej akcji „Weź się zbadaj”W powiatowym Matrixie wszystko bez zmianWystawa „Ukraine in Focus” pokazuje prawdę o wojnieŚwięto Patrona w „Wyspiańskim” – ślubowanie pierwszoklasistów i spotkanie z MistrzemBestialski napad bandycki dokonany w pierwszym dniu świąt na ulicy Wesołej w Łodzi3 grudnia – dzień, w którym naprawdę warto się zatrzymaćKonkurs na dyrektora PCPR. Jedna kandydatura, zmiana władzy i sporo znaków zapytaniaS12 coraz bliżej Radomia. Rusza przetarg na odcinek Wieniawa – Radom Południe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Wasze komentarze

Autor komentarza: EwaTreść komentarza: Asystent prezesa czy sam prezes komentuje wysysanie szpitalnych pieniędzy.Źródło komentarza: Telefon za tysiąc, mieszkanie na koszt spółki. Złoty kontrakt prezesa TCZAutor komentarza: 325Treść komentarza: Kują, nie kłują. Telefon wstawia inaczej.Źródło komentarza: Czy uda się wybrać nowy Zarząd Powiatu?Autor komentarza: MacherTreść komentarza: Tylko do tej pory to między innymi Witczak pozwalał staroście trwać na stanowisku. To nie jego ludzie z KO dążyli najbardziej do odwołania Węgrzynowskiego. Ja też nie przepadam za Witko, ale on jeszcze czasem potrafi dogadać się z innymi dla dobra sprawy. Witczak tego nie potrafi i przejawem tego jest forsowanie Zwolak-Plichty na starostę, chociaż radni Witko nigdy jej nie zaakceptują.Źródło komentarza: W powiatowym Matrixie wszystko bez zmianAutor komentarza: JaTreść komentarza: To wybór starosty dopiero po 17.12 ? Jak będzie przyjęty budżet miasta wtedy będzie można się domyślać kto zostanie starostą.Źródło komentarza: W powiatowym Matrixie wszystko bez zmianAutor komentarza: EllaTreść komentarza: Chce kontroli i nadzoru, bo tam, gdzie pieniadze, tam trzeba patrzec na rece. Po prostu tak mamy. A nowy zawod w tym obrebie to hejter albo bardziej po polsku hejtownik. I tak trzeba mowc, jestem hejtownikiem, bo chce dozoru, kontroli i patrzenia na rece antyhejtownikom.Źródło komentarza: Hejt czy nadzór? Kulisy odejścia dyrektorki i nowy start domu dziecka „Słoneczko”Autor komentarza: zbychTreść komentarza: Wolę Witczaka od macierewicza. A o Witko świadczy Arena Lodowa (sprawdz dlaczego powstała) i kolejny "genialny" dla dobra mieszkańców pomysł z filharmoniąŹródło komentarza: W powiatowym Matrixie wszystko bez zmian
Reklama
Reklama

Napisz do nas

Zachęcamy do kontaktu z nami za pomocą formularza. Możecie dołączyć zdjęcia i inne załączniki. Podajcie swojego maila ułatwi to nam kontakt z Wami
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama