Wydatkowanie publicznych pieniędzy na cele, które trudno uznać za pro publico bono, nie jest domeną jedynie polityków PiS. To niestety powszechna patologia życia społeczno-politycznego – i to chyba nie tylko w naszym kraju, ale na całym świecie. Media często nagłaśniają rozliczenia kilometrówek, służbowe przeloty – w klasie ekonomicznej i biznesowej – niekoniecznie tanimi liniami Ryanair. Zepsucie stało się powszechnością i zaczęło być traktowane jak cnota, choć niekoniecznie ta niewieścia. Zapewne większość z nas zauważyła, że pogoda zaczęła sprzyjać wycieczkom turystyczno-krajoznawczym polityków wszystkich partii. Towarzystwo to spotykamy wszędzie… w parkach, na bazarkach, a nawet na deptakach nadmorskich kurortów. Z uśmiechami na ustach wciskają ludziom ciemnotę – i to bez mrugnięcia okiem.
Czy ktoś uważa, że te kosztowne podróże finansowane są bezpośrednio z kieszeni polityka A, B, C lub D? Rzecz jasna, że płacimy za to kuglarstwo my sami. To tu znikają pieniądze przeznaczone na biura poselskie, gdzie zatrudniać powinno się solidnych fachowców, a pracują chłopcy i dziewczęta za płacę minimalną. Nie załatwią dla was żadnej sprawy ani nie rozwiążą żadnego problemu. Zresztą nie temu mają służyć. „Dyrektor biura poselskiego” – brzmi dumnie. Szlak kariery zawodowej wytyczony.
Lokalną i ogólnokrajową politykę obserwuję od niemal 30 lat. Mentalność klasy próżniaczej jest wszędzie taka sama. Świecznik wciąż ten sam, a świece zmieniają się miejscami. Gdyby prześledzić, co ci sami ludzie mówią, i zestawić to z pozycją, jaką zajmują, można zaniemówić z niedowierzania lub wybuchnąć gromkim śmiechem. Dziś krytykują rozrzutność, jutro starają się prześcignąć w rozrzutności poprzedników. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu tworzyła się Platforma Obywatelska. Do Tomaszowa, na miniwiec na placu Kościuszki organizowany w ramach kampanii wyborczej do parlamentu, przyjechał służbowym samochodem ówczesny wicemarszałek Sejmu, Donald Tusk. Samochód schowano na placu hurtowni zlokalizowanej na obrzeżach miasta, a dalej zawieźli go lokalni działacze własnym autem. Opisywałem też kiedyś wyjazdy na partyjne spotkania jednego ze starostów służbowym samochodem. Czym to się różni od wyjazdu Mariusza Węgrzynowskiego na pielgrzymkę radiomaryjną? Oczywiście niczym. Może jedynie tym, że Donald miał świadomość, iż pewnych rzeczy robić nie wypada.
Kiedy rządziła w Polsce lewica, a wcześniej AWS, było dokładnie tak samo. Miałem przyjemność poznać kiedyś grupę solidnych urzędników z Ministerstwa Skarbu. To, co opowiadali o stylu rządzenia polityków SLD, panoszących się żonach ministrów i sekretarzy stanu, to opowieści identyczne jak te, które słyszymy dzisiaj. Świat niby idzie do przodu, a tu się nic nie zmienia. Wciąż na pierwszym miejscu są osobiste korzyści i – niestety – liczne nadużycia. Pycha i arogancja są, niestety, niezmiennie na tym samym poziomie.
Naszym problemem jest to, że nie mamy wyboru – lub jest on czysto iluzoryczny. Nawet w samorządzie nie głosuje się na lokalne komitety i konkretnych ludzi, a na szyldy partyjne, czyli dokonuje się dokładnie tego samego wyboru. Powiat Tomaszowski jest tego doskonałym przykładem, w którym czynnikiem spajającym bywa zwyczajny oportunizm.
Na koniec dodam jeszcze, że pisało i dzwoniło do mnie sporo pracowników starostwa, ale to, o czym większość z nich mówiła, to temat na całkiem inny felieton.
































































Napisz komentarz
Komentarze