Kiedy idziecie do urny i wrzucacie do niej swój głos, zastanawiacie się, komu tak naprawdę go oddajecie? Głosujecie na listę czy na konkretną osobę – znając jej potencjał intelektualny, wiedzę i zaangażowanie? A po wyborach śledzicie aktywność tej osoby nie tylko w mediach społecznościowych, ale przede wszystkim w realnych działaniach? Zapewne część wyborców to robi. Tylko jaki to odsetek?
Czy na przykład wyborcy Szczepana Goski z Olszowca, asystenta społecznego posła Roberta Telusa, potrafią wskazać jego wnioski lub inicjatywy służące lokalnej społeczności? W tym przypadku właściwie nie ma czego wskazywać, bo takich działań – w mojej ocenie – praktycznie nie widać. Za to radny podjął pracę w jednostce podległej bezpośrednio powiatowi. I właśnie o tej patologii chciałbym napisać.
Powiedzmy jednak szczerze: zatrudnienie w charakterze katechety, nawet na część etatu, to w sumie mały pikuś w porównaniu z innymi przypadkami, gdy w powiecie tomaszowskim ludzie trafiają przede wszystkim na „szpitalne etaty”. Nie liczą się przy tym kompetencje ani wiedza. Nie o nie przecież chodzi. Radnego czy radną trzeba „zaspokoić”. Oczywiście finansowo – bo jakżeby inaczej. Z jednej strony starosta czy prezydent uzależnia takich radnych od siebie, a z drugiej sam staje się ich zakładnikiem. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na obiektywną ocenę i kontrolę, a choćby na merytoryczną dyskusję?
Zauważyliście błyskotliwe kariery zawodowe świeżo wybranych radnych, a często już samych kandydatów? Dlaczego ktoś, kto nie radzi sobie na rynku pracy (a pracy przecież nie brakuje), szuka jej „w samorządowych okolicach”, zabierając wieloletnim urzędnikom możliwość awansu? Przecież to zwyczajna kradzież. Odpowiedź jest prosta: od takich osób często niewiele się wymaga. Bywa, że pojawiają się w pracy tylko po to, żeby podpisać listę. Tworzy się też specjalne etaty. Efekt? Arogancja bywa odwrotnie proporcjonalna do wiedzy. Nie ma też minimum samokrytyki.
Na wczorajszej sesji Rady Powiatu wywiązała się dyskusja o budżecie. Przy tej okazji pojawił się też temat szpitala i zagrożonej inwestycji pn. „Bezpieczna Przystań”. Przekonywano nas, że żadnego zagrożenia nie ma, prace idą zgodnie z harmonogramem, zaliczki nie były zwracane, a część faktur jest już opłacona. To ciekawe, bo w informacji od prezesa Marka Utrackiego przeczytałem, że harmonogram inwestycji jest dostosowywany do aktualnego postępu prac. Tylko do jakiego postępu – skoro nie ma jeszcze decyzji lokalizacyjnej ani środowiskowej? Co właściwie jest robione?
Radna Paulina Socha odpowiedziała, że pytałem niewłaściwą osobę (prezesa) i że pytania powinienem kierować do niej. Zadziwiające. Zapytałem więc, na co wydatkowano pieniądze z KPO przeznaczone na „Bezpieczną Przystań”. Pani Paulina, zajmująca się ponoć finansami szpitala (bo jej zakres obowiązków służbowych okazał się tajny), nie była w stanie odpowiedzieć, za co konkretnie zapłacono. Z płaczem wybiegła z sali – niby do samochodu po dokumenty. Po powrocie nadal nie potrafiła odpowiedzieć. Właściwa osoba na właściwym miejscu? A temat jest poważny, bo jeśli inwestycji nie uda się zrealizować w terminie, szpital będzie musiał zwrócić pieniądze z własnych środków, które – nawiasem mówiąc – wypracowali poprzednicy obecnego prezesa.
Pani radna twierdzi, że mam z nią jakiś problem. To prawda – mam. Tylko że identyczny problem mam z innymi osobami tego typu i nie ma znaczenia, jaką przypinkę partyjną noszą w klapie. Swoją drogą, w mojej skromnej ocenie mandat radnej już wygasł, ale Rada najwyraźniej nie chce się tym zajmować. Radni głosują nie z przekonania, tylko zgodnie z własnym interesem – kierowani przede wszystkim pazernością. Ale na ulotkach i banerach wszyscy pięknie piszą i wyglądają
Samorząd stał się miejsce zakotwiczenia cwaniaków i życiowych nieudaczników. Uciekają z niego fachowcy. Ludzie autentycznie zaangażowani nie chcą brać udziału w wyborach, bo albo nie zdobędą odpowiedniej ilości głosów, albo proboszcz będzie popierał akurat kogoś innego.



























































Napisz komentarz
Komentarze