Być może dobrym punktem wyjścia będzie kabaretowa „rolka” Adriana Witczaka, na której wytropił on Marcina Witko na zjeździe Prawa i Sprawiedliwości w Łodzi. W tonie kiepskiego żartu ogłosił, że prezydent Tomaszowa Mazowieckiego jest związany z PiS. No cóż, to naprawdę „sensacja” — zwłaszcza że Witko tego wcale nie ukrywa, a niedawno, w kampanii wyborczej, otwarcie popierał kandydaturę Karola Nawrockiego. Był też radnym PiS, liderem tej partii w mieście i, oczywiście, posłem. Za pierwszym i drugim razem kandydował na prezydenta miasta z pisowskiego komitetu wyborczego, a dopiero dwie ostatnie kadencje można uznać za jakiś krok w stronę samorządowej niezależności. Nie znaczy to jednak, że z PiS został wykluczony. Myślę, że jak dotąd wszystko jest dość jasne. Pora więc wysypać z pudełka puzzle i ułożyć z nich obrazek — sami się przekonacie, że jesteście po prostu oszukiwani.
W tym miejscu zaznaczmy jednak, że współpraca różnych komitetów, często bardzo odmiennych światopoglądowo, nie jest w samorządzie niczym złym, o ile służy mieszkańcom. Zwykło się mówić, że ulice nie mają partyjnych barw — chyba że którąś nazwie się imieniem Donalda Tuska lub Jarosława Kaczyńskiego. Natomiast w przypadku decyzji personalnych można mieć już sporo wątpliwości, bo, na przykład, jak może ortodoksyjny katolik, który krytykuje nawet halloweenowe zabawy, widząc w nich elementy „szatańskiego planu”, popierać „tęczystowskiego” Pawła Jabłońskiego, który w dodatku nie kryje, że PiS głosuje w radzie miejskiej niemal pod dyktando KO, a więc Adriana Witczaka? Przynajmniej dla przyzwoitości można wyjść z sali lub wstrzymać się od głosu. Tyle że w takim przypadku miejsca na liście wyborczej za cztery lata może nie być. Więc osobisty interes zwycięża „niezłomne” idee.
Być może do tej „egzotycznej” współpracy nigdy by nie doszło, gdyby w ubiegłej kadencji posłowie PiS nie narozrabiali. Postanowili wprowadzić ograniczenie liczby kadencji samorządowców, równocześnie wydłużając kadencję do pięciu lat. Nie łudźcie się — nie chodziło o to, by odpolitycznić samorządy i uczynić zarządzanie nimi lepszym i sprawniejszym. Wręcz przeciwnie: chodziło o to, by spróbować przejmować duże miasta, w których silni samorządowcy wybierani są na kolejne kadencje, jeśli rzeczywiście są dobrze oceniani przez mieszkańców.
Ofiarą tej ustawy jest między innymi Marcin Witko. Jeśli przepisy wyborcze się nie zmienią, jest to jego ostatnia kadencja w roli prezydenta miasta. Wydawać by się mogło, że sytuacja jest w miarę czytelna i oczywista: szykujemy się na nowe wybory i trzeba znaleźć kandydatów. Moim zdaniem w Tomaszowie żadna jasno świecąca gwiazda się nie pojawiła. Spośród aktualnych radnych trudno byłoby wskazać choć jedną taką osobę — i to w każdym z komitetów.
Po co więc koalicja Witczak–Węgrzynowski–Macierewicz? To dość oczywiste: Witko to stosunkowo młody polityk, lokalnie lubiany i szanowany, ze sporym doświadczeniem i zapleczem organizacyjnym, złożonym z ludzi różnych środowisk. Jest raczej pewne, że weźmie udział w parlamentarnym starciu. Właśnie ten fakt spędza sen z powiek wspomnianej wyżej trójce panów — i nie tylko im.
Można niemal z 99-procentową pewnością stwierdzić, że Witko zdobędzie mandat poselski. Oznacza to jednak, że ktoś z obecnych posłów go straci. O ile Antoni Macierewicz może być spokojny — podobnie jak Robert Telus — to już posłanka Milczanowska (z którą również związany jest Węgrzynowski) może nie dać rady. Pozostali posłowie w starciu z tomaszowskim prezydentem też mogą mieć problem, a na większą liczbę mandatów PiS raczej liczyć u nas nie może. Nie można się też spodziewać, by Konfederacja wystawiła u nas silnego lokalnego kandydata z biorącym miejscem na liście.
Problem mają jednak nie tylko posłowie PiS. W podobnej sytuacji jest Adrian Witczak, który w Tomaszowie mocno stracił, a jego medialne występy raczej mu szkodzą niż pomagają. Zgarnięcie przez Witko części wyborców o umiarkowanych poglądach może sprawić, że szef tomaszowskiej PO przegra kolejne starcie z Magdą Spólnicką. To dlatego jest tak aktywny w Piotrkowie. Tomaszów Witczaka już poznał — i to nie z najlepszej strony. A poseł, wbrew temu, co kiedyś deklarował, prezydentem miasta wcale zostać nie chce.
Co ma z tym wspólnego Mariusz Węgrzynowski? Sam przecież do parlamentu jest niewybieralny. Zrobi jednak wszystko, by Witko posłem nie został. Powód jest oczywisty: jako poseł to on rozdawałby karty i to Witko tworzyłby kolejne listy wyborcze w wyborach samorządowych. Jest niemal pewne, że grupa obecnych akolitów ze starostą na czele raczej by się na nich nie znalazła.
Trwa więc prawdziwa walka o życie… Mariusza Węgrzynowskiego i Adriana Witczaka. Nic tak nie scala jak wspólny wróg. Dlatego nie wystarczyła cicha koalicja — PiS wspólnie z Witczakiem próbują stale kompromitować prezydenta. Dlatego też starano się doprowadzić do referendum, a wcześniej składano „dęte” donosy w upolitycznionej prokuraturze. Wyeliminowanie Witko stało się dla tych osób celem nadrzędnym.
Warto też zwrócić uwagę, że radni KO właściwie nie krytykują pisowskich władz powiatu. Nawet kiedy pojawiają się słowa krytyki, natychmiast wplatane jest nazwisko prezydenta, mimo że z placówkami takimi jak DPS (poza tym, że MOPS finansuje pobyty), Środowiskowy Dom Samopomocy czy Dom Dziecka nie ma nic wspólnego. To celowa i świadoma manipulacja, a nie pomyłki mało doświadczonych radnych.
Mamy do czynienia z typową, cyniczną, polityczną grą. I moglibyśmy w sumie przejść obok niej bez większych emocji. Tak się jednak nie dzieje. Ulegamy narracjom, które z prawdą i faktami niewiele mają wspólnego. Są starannie zaplanowane i obliczone na konkretny cel — polaryzację. Emocje wyłączają zdrowy rozsądek i łatwiej wszystkimi manipulować. Pan Waldek nienawidzi pana Janka. Ten drugi nie jest mu wcale dłużny. Przestają ze sobą rozmawiać. Nawet nie chcą się słuchać. Wystarczy obrazek, by reagowali agresją, która często nie ma żadnych podstaw.





















































Napisz komentarz
Komentarze