Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 20 maja 2024 13:01
Reklama
Reklama

Andrzej z Chicago (70)

Ten felieton nie będzie o amerykańskim obywatelu, mieszkańcu miasta „gangsterów” ani też o rock’n’rollowym muzyku z chicagowskiej wytwórni płyt gramofonowych polskiego Żyda (Leonard Czyż), „Chess Records” a o moim najwspanialszym, najdroższym przyjacielu, z którym od przedszkola, poprzez szkołę podstawową, wspólne, rock’n’rollowe szaleństwa i muzyczne wyprawy do warszawskiej restauracji „Kamienne Schodki” (do pierwszej w stolicy grającej szafy o czym opowiedziałem w 23 felietonie „Oszołomstwo czy Miłość”) aż do jego śmierci, właśnie w Chicago, byliśmy sobie bardzo bliscy. Wspólnie z małżonką wybraliśmy go chrzestnym naszego syna Daniela. To chłopak z dzielnicy Starzyce – Andrzej Tokarski.

 

Właściwie Andrzej na imię miał Henryk (urodził się 19 stycznia) ale od dziecka rodzina (rodzice, bracia, siostry), znajomi i koledzy nazywali go Andrzejem. Mieszkaliśmy od siebie na tak zwany rzut beretem, ja w domu u zbiegu ulic Warszawska/Zawadzka, on przy Głównej 4/6 (pierwsza, biała kamienica po prawej). W moim ulicznym narożniku (stało po lewej i prawej stronie ulicy osiem domów, dziś znajduje się tylko wulkanizacja, DH DEKORATOR oraz jeden dom, rodziny Reszków) mieszkała spora liczba chłopaków, pokoleniowych rówieśników. Również ulica Główna (po lewej stronie stały - dziś nie istnieją, na ich miejscu Hurtownia Rowerów, wcześniej Firma JOKA - trzy domy oraz po prawej, stoją do dziś, dwie białe kamienice, które przedzielał długi drewniak) obfitowała  w chłopców wiekowo zbliżonych z naszych podwórek.

 

Miało to ogromne znaczenie dla chłopięcej rywalizacji w sportach uprawianych na naszych podwórkach czy szkolnych boiskach. Nie było jeszcze telewizji, radio w co piątym/szóstym domu, można powiedzieć w powijakach, komputery to daleka przyszłość więc nie było złodzieja wolnego czasu. Podwórkowe i szkolne zabawy, za nim przeniknął do Tomaszowa rock’n’roll, były jedyną rozrywką i podstawą rozwoju fizycznej sprawności naszego pokolenia.  

 

Boisko na polu fabrycznym (dziś stoi tu hurtownia rowerów) vis a vis dzisiejszej Straży Pożarnej czy nad stawem starzyckim, za domem, w którym mieszkał Edek Strzępek przed przeprowadzką na Niską (okolica Domu Handlowego DEKORATOR), były oblegane przez cały dzień, aż do zmroku, przez kopiących piłkę chłopaków. Tworzyliśmy dwie silne jedenastki, które często między sobą i innymi drużynami ze Starzyc, drużynami z innych dzielnic miasta, rozgrywały wspaniałe pojedynki. Andrzej błyszczał wśród rówieśników, nie tylko kopiąc piłkę, ale w innych dyscyplinach sportowych (pływanie, jazda na łyżwach, nartach czy bieganie). Był bardzo szybki, w Lechii biegał sprinty (100 m, 200 m) osiągając przyzwoite czasy. Nie bez kozery po maturze wybrał Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie, którą ukończył z bardzo dobrym wynikiem o specjalnościach -  tenis ziemny i narciarstwo.

 

We wszystkich, wspólnych wyprawach czy nad staw starzycki, na deptak w centrum miasta, do kina (Mazowsze, Włókniarz, Chemik), na mecze piłkarskie (Lechii czy Pilicy), uczestnictwo w świetlicy przyzakładowej przy ZPW Nowotki (gra w ping-ponga i inne świetlicowe rozrywki), jak dorośliśmy  na dancingach czy prywatkach, zawsze uczestniczyliśmy wspólnie. Z grupy starzyckich kolegów, tylko my dwaj tworzyliśmy nierozerwalną parę aż do jego wyjazdu (1981r) do Stanów Zjednoczonych.

 

Nie chciałbym w tym felietonie opowiadać o jego sportowych wyczynach a skoncentrować się raczej, na wspólnych zainteresowaniach, magicznym i egzotycznym, muzycznym stylem jakim dla nas był Rock’n’Roll. Andrzej był najmłodszym w rodzinie, miał o wiele starszych braci (Jerzy, Czesław) i siostry (Barbara, Teresa) - roczniki przedwojenne. Wszyscy mieszkali w Tomaszowie (dziś już nie żyją Barbara i Czesław) jedynie Czesław po ukończeniu studiów zamieszkał w Gdańsku pracując w stoczni jako technolog budowy okrętów. Miało to dla Andrzeja kolosalne znaczenie (był wówczas uczniem i absolwentem II LO), gdzie czas wolny od nauki  (ferie wiosenne, zimowe czy wakacje) niejednokrotnie spędzał w Trójmieście, w gdańskim mieszkaniu brata Czesława.

 

Pan Czesław, jak na tamte czasy, był nowoczesnym człowiekiem, słuchał jazzu i wchodzącego na muzyczny rynek, rock’n’rolla. Świetnie znał język angielski. Z racji zamieszkania łatwiej, niż w innej części kraju, było w Trójmieście – mówiło się okno na świat - nabyć zakazany owoc jakim była rock’n’rollowa płyta, choćby od marynarzy. Posiadał kilka egzemplarzy nowości rynkowych, jazzowe i rock’n’rollowe krążki, tak krajowe jak i zagraniczne. Uwielbiał polskie zespoły Zygmunta Wicharego, Jana Walaska czy cudowne piosenki Carmen Moreno, Ludmiły Jakóbczak, Zbigniewa Kurtycza czy Janusza Gniatkowskiego, o  którym mówiło się - polski Elvis Presley. Poznał osobiście wschodzącą, polską gwiazdę, Marka Tarnowskiego (piosenkarz jazzowy, rock’n’rollowy) z Gdyni. Pierwszy wykonawca tych styli muzycznych, śpiewał w pierwszym, rock’n’rollowym zespole Rhytm and Blues). W swoim domowym archiwum posiadał również single prekursorów rock’n’rolla, jakimi byli - Bila Haley, Elvis Presley czy The Platters.

 

 

Andrzej po powrocie, z każdej wizyty od brata Czesława, wzbogacony był osłuchaniem nowości płytowych (pomijam słuchanie Radio Luxembourg) jakimi dysponował w danym czasie brat. Każde spotkanie z Andrzejem (jeszcze nie poznałem Wojtka Szymona) było dla mnie bardzo ważne, choć wykonane werbalnie, to z uwagą słuchałem jego opowieści o rock’n’rollu. Niektóre utwory, choć nie miał odpowiedniego głosu, odtwarzał mi śpiewając zapamiętany rytm i fonetyczny tekst do utworu Only You Plattersów czy Billa Haleya, cytuję - any mak any mak, getse, getse, nałum blery, blery, goł ewrybady razil dazil, ewrybady raził dazil – tak brzmiał fonetycznie łamany tekst w ustach Andrzeja. Były to słowa do piosenki Billa Haleya, Razzil Dazzil, który to utwór poznałem nieco później. Śpiewał go w kotłowni starzyckiej jedenastolatki (drugi felieton – Kotłownia w jedenastolatce - SHR&R) Gienek Kowalski, by oryginał Haleya poznać na chacie u Wojtka Szymona.  

 

 

Tak naprawdę nasze życie, chłopaków ze Starzyc, zmieniło się kiedy osobiście poznałem Wojtka Szymańskiego (latem 1960r). Trzecie, może czwarte wejście na chatę do Szymona odbyłem już wspólnie (tak wprowadziłem go na rock’n’rollowe salony) z Andrzejem. Od tego momentu, pozytywnie trafieni rock’n’rollem jeszcze bardziej zacisnęliśmy naszą przyjaźń. Razem uczestniczyliśmy w słynnych na całe miasto, muzycznych pojedynkach (Elvis kontra Cliff Richard, Fats Domino kontra Bill Haley czy Jerry Lee kontra Chuck Berry), jakie odbywały się w posesji przy Placu Kościuszki 17. Pierwsze, historyczne fajfy w  Literackiej odbywały się z jego udziałem, wspólnie uczestniczyliśmy przy układaniu kolejności utworów (tak zwane stopniowanie dramaturgii strony) na taśmę magnetofonową z przeznaczeniem na kolejny fajf.

 

Kiedy Wojtek zamieszkał w Warszawie odwiedzaliśmy go (wspólnie organizując pieniądze na wyjazd poprzez zbieranie i sprzedaż złomu, butelek) w stolicy. Razem z Wojtkiem Szymonem chodziliśmy na fajfy do Stodoły czy do wspomnianej wcześniej (z uwzględnieniem noclegów na warszawskim Dworcu Głównym) restauracji Kamienne Schodki na Starówce. Za każdym, naszym pobytem na Starym Mieście, do znudzenia raczyliśmy się muzycznymi nowościami, dobiegającymi z wynalazku jakim dla nas, tomaszowian, była grająca szafa.

 

W okresie - kwiecień 1965/kwiecień 1967 - odbywałem służbę wojskową w Słupsku. Na pół roku przed wyjściem do cywila, był wrzesień a może październik 1966 roku, przed południem w jedną z niedziel, wokół apelowego placu, moja kompania odbywała biegi na dystansie pięciu kilometrów w pełnym, wojskowym rynsztunku. Biegłem i ja. Jakież było moje zdziwienie jak za drugim czy trzecim okrążeniem, przy biurze przepustek, zauważyłem w cywilnym ubraniu znajomą mi sylwetkę, to był Andrzej Tokarski, - Skąd on by się tu wziął? - pomyślałem. Dla upewnienia się czy to jest on, krzyknąłem – Andrzej!!! – po czym natychmiast sylwetka zareagowała okrzykiem – Cześć Tolek!!!. Po zakończonym biegu (uzyskałem dzięki Andrzeja dopingowi świetny, drugi czas) otrzymałem za dobry wynik, przepustkę do poniedziałku, do 6.00 rano.

 

Kiedy byłem w armii, w tym czasie Andrzej (nie dostał się za pierwszym podejściem na AWF) ukończył dwuletnie Studium Nauczycielskie o specjalności Wychowawca Internatowy dla Szkół Rolniczych w Brwinowie k/Warszawy. Pracę, z tak zwanego nakazu, otrzymał jako wychowawca w internacie Technikum Rolniczego w Słupsku. Dobrze wiedział, że służę w tym mieście, więc kiedy wziął pierwszą pensję wybrał się do mojej Jednostki Wojskowej by mnie odwiedzić. Przyznam, że pierwsze nasze spotkanie uczciliśmy jak należy, jak przystało gdy dwóch, młodych i zdrowych przyjaciół spotyka się po ponad półtorarocznym nie widzeniu. Tym bardziej mogłem sobie pozwolić na pewną frywolność, gdyż miałem przepustkę do rana.

 

W połowie lat 60-tych do naszego kraju – NARESZCIE!!! – na rock’n’rollowe koncerty, zaczęły przyjeżdżać zespoły z Zachodniej Europy, przeważnie angielskie, szkockie czy skandynawskie. Nie były to muzyczne grupy (The London Beats, The Atomic czy The Phantoms) z najwyższej półki  jak The Beatles, Manfred Man, The Animals czy The Rolling Stones (choć ci ostatni właśnie wystąpili w warszawskiej - kwiecień 1967 roku - Sali Kongresowej). Zespoły średniej klasy nie docierały w głąb kraju, raczej  koncertowały w miastach na polskim Wybrzeżu, również bywały w Słupsku. Właśnie Andrzejowi łatwiej niż mnie w wojsku, było obserwować życie w cywilu i ewentualnie zakupić bilety na interesujące wydarzenia w mieście. Tak było w przypadku rock’n’rollowych koncertów, na wcześniej w nawiasie wymienione zespoły.

 

Po ukończonych studiach prowadził jako trener, szkółki gry w tenisa dla dzieci i młodzieży na korcie przy klubie RKS Lechia. Zimą podobne szkolenia z młodzieżą uprawiał w narciarstwie.  Pracował również jako nauczyciel WF-u w Liceum Medycznym oraz w Zespole Szkół Włókienniczych. W międzyczasie zatrudniony był w Dziale Socjalnym ZPW Nowotki gdzie organizował dla dzieci pracowników zakładu, kolonie i obozy sportowe. Osobiście udało  mi się w dwóch zimowiskach, jako wychowawca, z nim uczestniczyć. Pierwsze w miejscowości Sól w Beskidzie Żywieckim a drugie w samym Zakopanem. Były to pięknie spędzone chwile w polskich górach, połączone z uprawianiem sportów zimowych (narciarstwo zjazdowe i biegowe).

 

 

Dzięki niemu mogłem nauczyć się podstaw narciarskich zjazdów, slalomów, które sprawiały mi przyjemność z wykonania dobrych technicznie, bezpiecznych zjazdów. Ale nigdy nie zapomnieliśmy o rock’n’rollu. Podczas organizowanych potańcówkach dla kolonijnej czy obozowej młodzieży, nie mogła zabraknąć utworów Elvisa Presleya, Fatsa Domino, Jerry’ego Lee Lewisa, Billa Haleya, Brendy Lee czy Wandy Jackson.

 

 

Andrzej 5 lipca 1981 roku (przed stanem wojennym) pozostawiając żonę Grażynę i Aldonę, ośmioletnią córeczkę, wyjechał do Stanów, do Chicago. Nie zakładał pozostania za oceanem na stałe, ale sytuacja polityczna i gospodarcza jaka wytworzyła się w naszym kraju, zmusiła go do ściągnięcia rodziny do USA. Paradoksalnie w tym okresie było stosunkowo łatwiej uzyskać zgodę władz PRL-u na wyjazd niż w innych okresach socjalistycznego państwa. Również uzyskanie wizy w ambasadzie Stanów Zjednoczonych było łatwiejsze niż zwykle.

 

Andrzejowi zawdzięczam, nie tylko ja również inni przyjaciele z miasta, odnalezienie Wojtka Szymańskiego w Stanach. Po blisko 10-letnim braku kontaktu i wiedzy o nim, odkryty został na nowo. Szymon zamieszkał w Nowym Jorku. Zaczęli się wzajemnie odwiedzać i rozpoczęła się moja korespondencja ze Stanami. Andrzej, jak przystało na zapalonego tenisistę, do Nowego Jorku przyjeżdżał (zamieszkując w tym czasie u Wojtka) na korty Flushing Meadows, na których to odbywał się tenisowy turniej ATP z cyklu wielkiego szlema. Po każdym pobycie Andrzeja w Nowym Jorku czy Wojtka w Chicago byłem bogatszy w wiedzę o nich samych. Obaj amerykanie zaczęli mnie wzbogacać w nagrania płytowe (początkowo w analogi, nie było jeszcze „wynalazku” pod tytułem CD). To co było nie do zdobycia (rock’n’rollowa płyta) w naszych czasach, stało się teraz dla mnie faktem. Szkoda, że odbywa się to, gdy nieco ostygłem, jako zapalony, czynny rock’n’rollowiec.

 

Po 15 latach nieobecności Andrzej przyleciał do Polski, do Tomaszowa, z całą rodziną latem 1996 roku tj z żoną Grażyną i córkami, Aldoną i urodzoną już w Stanach, Olgą. Dwa tygodnie pobytu obfitowały w wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia … Jego drugi przylot do kraju miał miejsce w lutym 1997 roku. Było to, jak się okazało w niedługim czasie ostatnie, nasze spotkanie. W szczerej rozmowie sam na sam, okazało się, że Andrzej bardzo tęskni za Polską, za Tomaszowem, szczerze się wypowiedział - Antek, gdyby nie urodzona w Stanach Olga, zapewne wróciłbym na stare pielesze. Ameryka to jest inny świat, jestem za stary by duchowe uczucia, skostnienia zmienić. Na tym spotkaniu powstała koncepcja bym przyleciał do USA, - Zaraz po przylocie do Stanów, dzwonię do Wojtka by wysłał ci zaproszenie wsparte „mocnym” kontem bankowym a to jest ważne przy uzyskaniu wizy. Myślę, że na jesieni 1997 możemy spotkać się w Nowym Jorku czy Chicago.

 

Tak też się stało, w połowie roku otrzymuję zaproszenie. Z Jankiem Koziorowskim, który miał paszport szwedzki i bywał często u Szymona, mieliśmy do wykonania front robót. Dzięki pracy można byłoby łatwo przeżyć mieszkając u Wojtka i przywieź do domu trochę zielonych. Kiedy bez przeszkód wbito mi w paszport wizę, kiedy ustaliliśmy datę wylotu (5 listopad 1997r), kiedy wykupiłem bilety na ten dzień, Janek zaczął dość ciężko chorować. Zwapnienie stawów barkowych objawiające się dużymi bólami. Pobierał bolesne zastrzyki, które nie rozwiązywały problemu. Wreszcie zdecydował, - Antek leć sam do Stanów, ja mogę w każdej chwili dołączyć. W tym stanie nie jestem nic robić, a znam tą robotę, wcześniej robiłem to w domu u Wojtka Szymona. Niesamowite bóle w barkach uniemożliwiłyby mi pracę.

 

Przygotowany byłem na samotną podróż, pożegnałem się z rodziną na małym, domowym przyjęciu (niedziela 2 listopada) gdy w poniedziałek (3) na dwa dni przed odlotem dzwoni do mnie, najpierw Andrzej,- Antek wstrzymaj się z przylotem do Stanów. W styczniu czy lutym (1998r) będę w Polsce. Przylecimy do Stanów razem, na początku ja ciebie zatrudnię (Andrzej miał swoją firmę) i zamieszkasz u mnie, potem jak będziesz miał trochę gotówki możesz sobie polecieć do Nowego Jorku. Następnie zadzwonił Wojtek, - Antek, jestem po rozmowie z Andrzejem Tokarskim, ponoć odłożyłeś przylot do lutego przyszłego roku. Chcę wiedzieć, żeby na próżno nie jechać po ciebie na lotnisko Kennedyego, a jest spory kawałek od mojego domu. Oczywiście, że potwierdziłem uzgodniony termin z Andrzejem.

 

Przyszedł luty, marzec 1998 roku, informacji od Andrzeja nie było, - Przyleci czy nie przyleci? W kwietniu spotykam pana Jurka, najstarszego brata Andrzeja, który przekazuje mi tragiczną informację, - Panie Antku Andrzej ma raka, miał poważną operację, nie przyleci teraz do Polski. Nie wiem czy kiedykolwiek przyjedzie do kraju. Informacja ta jak piorun z jasnego nieba spadła na mnie. Mój wyjazd do Stanów stanął pod znakiem zapytania, tym bardziej, że zdrowie Janka Koziorowskiego jeszcze się pogorszyło.

 

W maju 1999 roku przychodzi ze Stanów najbardziej smutna informacja. Dzwoni do mnie Jacek Ślusarski (o ironio, też zmarł na tę samą chorobę), szwagier Andrzeja, - Wczoraj, 15 maja, po ciężkiej chorobie zmarł w Chicago Andrzej Tokarski. Ostatnia nasza rozmowa miała miejsce 19 stycznia (w dniu urodzin i imienin) z domu pp Marciniaków. Dorota Marciniak koleżanka z klasy (II LO) zaprosiła mnie do domu by razem, około 1.00 w nocy (różnica czasu) zadzwonić z najlepszymi życzeniami do Chicago. Andrzej był w dobrej formie psychicznej, przynajmniej tak wynikało z rozmowy, wierzył w medycynę amerykańską, że chorobę pokona tak jak wielu ludziom to się udało. Niestety choroba okazała się silniejsza od Andrzeja.

 

Kiedy ten felieton piszę, w murach II LO odbywa się uroczyste spotkanie absolwentów, nauczycieli na okoliczność 60-lecia istnienia tej szkoły. Również byłaby to moja szkoła gdyby nie mój szalony incydent jeszcze z jedenastolatki. Wiem, że miało być wiele osób z jego klasy. Czy byli najbliżsi przyjaciele; Marciniakowie? Zbyszek Kobędza? Czy przyleciał ze Stanów, Tadek Wójciak? Wiem, że na pewno nie będzie bliskiego Andrzejowi, Olka Kaścińskiego, zmarł latem 2011 roku. Myślę, że wśród przybyłych na ten piękny, szkolny jubileusz powrócą wspomnienia z tamtych, beztroskich lat, że przywołani będą WSZYSCY ci co odeszli od nas na zawsze, że wśród nich znajdzie się również mój przyjaciel, Andrzej Tokarski. Pokój jego duszy.

 

 


Andrzej z Chicago (70)

Andrzej z Chicago (70)


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Tolo 27.11.2013 10:55
Moderator nie wszystko puszczasz wybierasz to co wygodne a puszczanie takich art. nie na ogólnych stronach to są prywatne sprawy. Nie wszyscy mają takie odczucia jak pan ANTONI.

Antek Malewski 27.11.2013 06:58
Do Tadeusza Wójciaka. - Dziękuję za wpis. Tak, pamiętam Pana wpis o Andrzeju, był to pierwszy, pozytywny komentarz w dotychczasowych, zamieszczonych wówczas felietonach. O napisaniu felietonu o Andrzeju ciągle myślałem ale zawsze tam coś ... wypadło. W środowisku tomaszowskim tej jesieni ciągle była mowa o przypadającej rocznicy I LO (110) czy II LO (60) i to było moją inspirację, że - Antek teraz albo nigdy ... Też mam świadomość, że Pan zapewne od czasu do czasu zagląda na ten portal, to też miało swój powód ale nie tak dawno była rocznica (5 listopad) mojego, niedoszłego wyjazdu do Stanów, na spotkanie z Andrzejem i Szymonem. Tak jakoś przyszło to do mojej głowy. To wszystko razem dało taką kakafonię myśli i ..., że wspomniałem mojego przyjaciela. Pozdrawiam Panie Tadeuszu i jeszcze raz dziękuję za wpis.

Tadeusz Wójciak 26.11.2013 17:35
Dziękuję, Panie Antoni, za kolejny portret Andrzeja. Był człowiekiem tamtych bardzo już odległych czasów, jakże odmiennej kultury dziś całkowicie nieobecnej i niepojętej, ważną postacią na tomaszowskim deptaku, a także w kawiarniach, domach przyjaciół oraz w jego miejscach pracy . Pan poszerza naszą wiedze o fragmentach jego życia mało mi znanych, choć trzymałem z nim kontakt również w Warszawie. Przed rokiem,. pod jednym z Pana felietonów, dopisałem swoje wspomnienie o Andrzeju, przytaczając kilka anegdot z czasów II LO, świadczących o jego błyskotliwym humorze, podejściu do problemów, jakie niesie życie w sposób lekki czy nawet pobłażliwy, a w końcu - o jego niekłamanej fascynacji rock-and-rollem, którą umiał przekazać nam (kujonom!), stawiającym pierwsze niepewne kroki w dżajfie czy twiście. Choć nasza 11C była jedyną w szkole klasą łacińską, Andrzej na długo przed resztą z nas wdzierał się w język angielski, który - któż mógł to wtedy przewidzieć? - stał się dla niektórych z nas drugim językiem używanym w anglojęzycznym kraju, na co dzień i w pracy. Tej jesieni byłem znów w Polsce, ale nikt mnie na jubileusz II LO nie zapraszał. Dowiedziałem się o przygotowaniach na dzień przed wyjazdem, 7 listopada. Mniejsza z tym; Andrzej jest i zawsze będzie w mojej pamieci, w czołówce grupy tych przystojniaków w ciemnych garniturach, białych koszulach i pod cienkimi krawatami w tym samym ciemnym kolorze, widocznych na zdjęciu 1, wykonanym zimą 1964 roku w kawiarni Krasnal w Spale, gdzie świętowalismy naszą Studniówkę. Dziękuję raz jeszcze za tak owocną pracę dla utrwalenia ważnych epizodów z tomaszowskiej historii. Serdecznie pozdrawiam. ~ Tadeusz Wójciak, Tonawanda k. Buffalo.

Antek Malewski 26.11.2013 13:03
Opisuję fotografie; 1. FOTO - 1. W szkole (II LO) po zakończonej maturze stoją od lewej: Edek Kiciński (nie żyje), profesor - wychowawca klasy pan Dobrosław Pytel, Andrzej Ołóbek i ANDRZEJ TOKARSKI. Dziewcząt nie rozpoznałem. 2. FOTO - 2. Ostatnie nasze SPOTKANIE, ostatnie nasze FOTO, w mieszkaniu na Niebrowie u pp. Ślusarskich.

Reklama
Polecane
Szkolenie z Czarnej Taktyki w 9 Łódzkiej Brygadzie Obrony TerytorialnejArbuzy ekologiczneUOKiK: klienci Biedronki, którzy wzięli udział w promocji „Magia Rabatów”, mogą otrzymać 150 złNFOŚiGW: start programu dopłat do przydomowych wiatraków planowany na 2.-3. kwartał 2024 r.Ekstraklasa piłkarska - Widzew - Lech 1:1Lechia zwycięska na wyjeździeZmarł ks. prałat Edward WieczorekLewica ogłosiła program do PE: prawa pracownicze, Karta Praw Kobiet, Europejski Fundusz MieszkaniowySondaż: 64,3 proc. badanych za budową umocnień na granicy z Rosją i Białorusią, 16,5 proc. przeciwOgórek trzecim wiceprzewodniczącymTragiczny pożar na ulicy KołłątajaZapraszamy na spotkanie z Rzecznikiem
Reklama
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
Reklama
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Wasze komentarze
Autor komentarza: amunakiTreść komentarza: wybitny fachowiec od odbioru dróg w gminie RzeczycaŹródło komentarza: Ogórek trzecim wiceprzewodniczącymAutor komentarza: BarmanTreść komentarza: Leszek to mój mentor i przyjaciel, to prawda że miał w poważaniu Tomaszów ale ile zrobił dla Rzeczycy!!! Lechu tak trzymaj wszystko omówimy w lesniczówce!Źródło komentarza: Ogórek trzecim wiceprzewodniczącymAutor komentarza: Entliczek pentliczek na kogo ...Treść komentarza: Trumf, trumf, Misia Bela, Misia Kasia, konfacela. Misia A, Misia Be, Misia Kasia, konface.Źródło komentarza: Ogórek trzecim wiceprzewodniczącymAutor komentarza: Wszystko jest na sprzedażTreść komentarza: Toż to ludzie spod brudnej PałyŹródło komentarza: Węgrzynowski ponownie Starostą Powiatu TomaszowskiegoAutor komentarza: Dla "chołoty" JBTreść komentarza: Trzeba … rozłożyć ten naród od wewnątrz, zabić jego moralność… Jeśli nie da się uczynić zeń trupa, należy przynajmniej sprawić, żeby był jako chory ropiejący i gnijący w łożu… Trzeba mu wszczepić zarazę, wywołać dziedziczny trąd, wieczną anarchię i niezgodę… Trzeba nauczyć brata donoszenia na brata, a syna skakania do gardła ojcu. Trzeba ich skłócić tak, aby się podzielili i szarpali, zawsze gdzieś szukając arbitra. Trzeba ogłupić i zdeprawować, zniszczyć ducha, doprowadzić do tego, by przestali wierzyć w cokolwiek oprócz mamony i pajdy chleba.Źródło komentarza: Prezes PiS: Polska potrzebuje planu "Siedem razy tak", m.in. dla inwestycji, wsi i bezpieczeństwaAutor komentarza: MirekTreść komentarza: Gratulacje!Źródło komentarza: Znakomity występ młodych lekkoatletów MKS Tomaszów Mazowiecki.
Reklama
Reklama
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama