I dalej, żeby przyszły słuchacz nie miał żadnych złudzeń, leci to tak: „Lecznica Stałych Doznań to nie tylko zespół muzyczny. To zespół nowych zewnętrznych przeżyć, mających na celu „”aktywować” nowe przeżycia wewnętrzne (…). Naszym celem nie jest odrzucenie rzeczywistości, lecz PENETRACJA jej głębszych wymiarów, zasłoniętych codziennymi doznaniami”. Co prawda Freud to nie jest, ale brzmi intrygująco. Jeśli więc nie boicie się penetracji (być może nawet inwazyjnej) warto sprawdzić, co się za tym wszystkim kryje? Okazuje się, że nikt inny jak tylko debiutujący, ale już dojrzały zespół z Oławy grający muzykę zawierającą niewątpliwe wpływy post-metalu, noise rocka i wyzwolonego, psychodelicznego eksperymentu. Płyta "Moje trudne dziecko" powstawała przez dwa lata w prywatnym studiu w intrygującym miasteczku Skarbimierz. Efektem tej niezwykle interesującej sesji są „dziwne” na polskim rynku dźwięki oraz jeszcze „dziwniejsze” teksty. Dla wszystkich fanów Neurosis, Toola i Isis jak najbardziej, dla całej reszty – nie zaszkodzi posłuchać, a nawet się lekko w te trudne klimaty wczuć.
Mimo, że to wielowymiarowa i pokręcona muzyka, jakby przeniesiona z najgorszego w życiu tripu ikony amerykańskiej kontrkultury z lat sześćdziesiątych, Huntera S. Thompsona. Gorzej, te dźwięki to jakby być „on the road”, znaleźć się nagle w samym środku filmu „Las Vegas Parano” (a ten film to przecież jeden WIELKI trip), za towarzyszy podróży mieć Kena Keseya, Jacka Kerouaca, Charlesa Bukowskiego i Williama Burroughsa dzierżącego w jednej dłoni naładowany i odbezpieczony magnum 45, w drugiej zaś jabłko. W chwili olśnienia, po pierwszym szoku związanym z odsłuchaniem utworu „[pierwszy kontakt z dźwiękiem]”, doznać olśnienia: skrótem nazwy Lecznica Stałych Doznań jest przecież LSD! Lecz nie jest to skrót oczywisty, a raczej na pewno metaforyczny, któremu towarzyszy symboliczne, literackie odwołanie się do lekkości interpretacyjnej słów pochodzących z „Lucy In the Sky with Diamonds”.
Tak jest na pewno, choć cały czas mówimy o mocnych doznaniach. Muzyka LSD przenosi przecież słuchacza do szalonego świata, w którym dominują mocno rockowe, przesterowany riffy, zakręcone patenty rytmiczne okraszone nieco bardziej psychodelicznymi, czasem „odczłowieczonymi” dźwiękami. Świata, w którym Królem Maciusiem I jest androgeniczny chłopiec z okładki „Mojego trudnego dziecka”, hymnem industrialny utwór „Kanibalizm Naszych Czasów”, a rzeczywistość alternatywną stanowi Marilyn Manson uprawiający dziennikarstwo muzyczne w stylu „gonzo” („Cirrus”). Oto muzyka „naszych czasów” zwiastująca „syf i wysoką technologię”. Makabra, wściekłość i apokalipsa.
Nie przyniosą nam ulgi dwie części „Synestezji”; nie doznamy stanu lub zdolności, w której doświadczenia jednego zmysłu (np. wzroku) wywołają u nas również doświadczenia charakterystyczne dla innych zmysłów. Niskie dźwięki wywołają na nas wrażenie twardości, barwę niebieską odczujemy jak dotyk ukropu. Falować będzie jedyny kanał w telewizji („Izo TV”), nic się nie uspokoi nawet wówczas, kiedy wrzask wokalisty zmusi nas do ukrycia po drugiej stronie lustra („po Drugiej Stronie Lustra”). Tam będzie równie głośno i „zimno” jak dotychczas, a w dodatku przypomnimy sobie makabryczną wyliczankę z początku płyty: ”Raz i dwa, kupiłem sobie kiedyś psa/ Trzy i cztery, pies ten dziwne miał maniery/ Pięć i sześć, wcale lodów nie chciał jeść/ Siedem osiem, o ludzkie kości tylko prosił”. W naszym wrażeniu, że oto nagle znaleźliśmy się w samym środku jakiejś „surrealnej” rzeczywistości utwierdzi nas „Autopsja [I]”, przy której przyjdzie nam do głowy myśl, że taka na przykład „szpanerska muza” Cool Kids of Death to w porównaniu z tym, czego aktualnie słuchamy, ketchup z McDonald’s podczas halloweenu używany do zabawy. „Autopsja [II]” i „Świadek” to już ekstremalna „wściekłość”. Tu już prawdziwa krew się leje…Jeśli spodziewałem się, że „Baranek Dolly” okaże się barankiem ofiarnym, w ogóle się nie zawiodłem. W świątyni jest przestrzennie i klimatycznie. Ceremonialna muzykę dopełnia wrzaskliwy wokal Marcina Żudraka, który niczym opętany miota się między natchnieniem a desperacją, między końcem świata a zbawieniem.
Ani chwili wytchnienia; od pierwszego do ostatniego utworu pędzimy na łeb i szyję ze stromego zbocza zakończonego urwiskiem, w jaskrawo pomalowanym autobusie niby jacyś Marry Pranksters. Z tym, że na koniec okazało się, iż naszym przewodnikiem przez całą podróż był ów „eteryczny” chłopiec z okładki, a imię jego brzmiało: Damien.
Lecznica Stałych Doznań, „Moje Trudne Dziecko”. Wydanie własne.
Po raz kolejny mamy dla Was niespodziankę w postaci płyt zespołu. Aby je otrzymać należy przesłac do nas odpowiedź na pytanie:
Jak nazywa się wokalista grupy Lecznica Stałych Doznań?
Konkurs oczywiście dla zarejetrowanych użytkowników naszych serwisów.
Płytę możecie kupić tutaj
Złotówka z każdej sprzedanej płyty w wersjach CD lub MP3 zostanie przekazana dzieciom, które nie są w stanie poznawać świata własnymi zmysłami.


























































Napisz komentarz
Komentarze