Czy wspomniana fortuna uśmiechnęła się do zespołu? Trudno to jednoznacznie stwierdzić, niby coś tam się dzieje, niby zdarzają się nagrody i udane koncerty, ale jego „marka” nadal jest mało rozpoznawalna, zwłaszcza na tle innych „przyciężkawych” grup – takich jak Ocean, Illusion, czy ostatnio Luxtorpeda. Nic to, wszystko wciąż jeszcze przed nimi, nam pozostaje wierzyć w to, że nie dostaną zadyszki i że od mocnej kawy nie stanie im serce (do grania).
A tu, jeśli chodzi o motorykę jest naprawdę nieźle. Oktany zapożyczone od Korna, Soufly i Machine Head skutecznie napędzają maszynerię grupy, która pędzi do przodu na złamanie karku („Friendshit”, „Gwóżdź”, „Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica”). Po drodze nie ma czasu na postoje, redukcję biegów i uzupełnianie oleju. Momentowi zadumy nad rodzimym „showbizem” towarzyszy „zimny łokieć”(„Ostatni rozbiór sztuki”).
Na „Kopi Luwak” nie uświadczymy zatykających oddech w piersi solówek, nieczęsto zdarzają się fragmenty, w których HOA zwalnia lub wkracza w domeny stricte balladowe („Morning Coffee”). Zespół jest uparty, gra ciężko i donośnie („Jajecznica”, „Faceless”). Oczywiście, nie jest to żaden zarzut, ot, do głosu dochodzą osobiste upodobania recenzenta, który co prawda lubi „jazdę bez trzymanki”, ale raczej w zapiętych pasach. Cenię sobie po prostu jak nawet „metalurgicznemu” graniu towarzyszą elementy liryczne.
Takie też odnajduję w „Toxic”, który choć motorycznie nie odbiega od pozostałych kompozycji, wyróżnia się „podprogową” melodią sprytnie ukrytą za rozpędzonymi riffami gitar i partią perkusji. Podobnie w „Delusion’s Land”, gdzie na plan pierwszy ewidentnie wysuwa się melodyczne frazowanie, któremu towarzyszy mocny wokal oparty na akcentach przeciwstawiających się nagromadzonemu w tym utworze „ładunkowi liryczności”. Bez obaw, już następna kompozycja ponownie przywołuje słuchacza do przysłowiowego „pionu” („Chapeau Bas”). Chcesz odpocząć od jazdy? Jedyna szansa na odpoczynek, to skorzystanie z „kibelka” na stacji benzynowej…
W nieuchronnej porze podsumowania nie pozostaje mi nic innego, jak posłużyć się cytatem (w ramach serwisu): „W stolicy Dolnego Śląska (dla niezorientowanych geograficznie – we Wrocławiu – przypis aut.), pośród z wolna płynących wód Odry, z perfekcyjnie wyselekcjonowanych ziaren guana wściekłych cywet (dla niezorientowanych zoologicznie – cyweta to nazwa wspomnianego zwierzaka, „producenta” kawy kopi luwak – przypis aut.), powstają aromatyczne i pełne energii dźwięki Heap Of Ashes. Nuta najwyższej jakości core'n'rollowego brzmienia pobudzająca zmysły i pragnienia”. (W ramach bonusu) zapraszamy na morning coffee…
Head Of Ashes, „Kopi Luwak”. Produkcja HOA.
blackp


























































Napisz komentarz
Komentarze