Zdaniem spółdzielców Trybunał słusznie uznał za niezgodną z Konstytucją RP „złodziejską”, ich zdaniem, ustawę. Niezrozumiała natomiast wydaje się decyzja utrzymująca jej zapisy jeszcze przez rok. Stwarza to ogromne możliwości korupcyjne, przede wszystkim dla osób, które decydować będą o tym, komu utrudnić, a komu ułatwić zakup zajmowanego lokalu mieszkalnego.
Niestety, wciąż obowiązują zasady sprzedaży mieszkań należących do miasta. Zgodnie z prawem Rada Miejska ma możliwość uchwalenia bonifikat obniżających cenę sprzedaży. Tomaszowscy radni uchwalili je na poziomie 90 proc. wartości lokalu, czyli w wysokości maksymalnej określonej ustawą.
Radni lubią rozdawać, szczególnie to, co do nich nie należy. To, że — aby przypodobać się jednym — ograbiają innych, nie ma dla nich żadnego znaczenia. Wielu uważa, że dając różnego rodzaju ulgi i bonifikaty, czyni dobrze. Żaden nie dopuszcza do siebie myśli, że robi źle.
Na ostatniej sesji Rada Miejska odrzuciła w głosowaniu projekt uchwały w sprawie Wieloletniego programu gospodarowania mieszkaniowym zasobem gminy – miasto Tomaszów Mazowiecki na lata 2009–2013. Jednym z głównych powodów było wstrzymywanie sprzedaży mieszkań w budynkach komunalnych przez władze miasta.
Zwolennicy sprzedaży mieszkań z bonifikatą argumentują, że miasto, sprzedając je, pozbywa się problemu. Niestety, jest to tylko półprawda i argument gotowy do wykorzystania przez mniejszych i większych cwaniaków, którzy w zakupie gminnych lokali mieszkalnych upatrują źródło zysku. Trudno mieć do nich pretensje, skoro postępują zgodnie z prawem uchwalonym przez miejskich rajców słabo wyedukowanych w temacie.
Pamiętać należy, że dokonując zakupu lokalu, lokator staje się równocześnie właścicielem odpowiedniej części gruntu, na którym posadowiony jest budynek mieszkalny. Zdarza się w praktyce, że na atrakcyjnej działce budowlanej o powierzchni np. 1000 m² lub większej znajduje się „drewniak”, w którym są dwa mieszkania. Lokatorzy za kilkaset złotych dokonują wykupu lokali przeznaczonych wkrótce do rozbiórki i stają się równocześnie właścicielami terenu wartego kilkaset tysięcy złotych.
Znany i szeroko opisywany (a i krytykowany) był w poprzedniej kadencji przypadek rodziców ówczesnego prezydenta, którzy w ten sposób stali się współwłaścicielami nieruchomości przy ulicy gen. Hallera. Zabawne jest to, że ci sami radni, którzy krytykowali tę konkretną transakcję, kilka miesięcy później przegłosowali bonifikaty w jeszcze większej wysokości.
Wątpliwości dotyczących tej formy sprzedaży komunalnych mieszkań jest znacznie więcej. Czy w taki sam sposób należy traktować mieszkanie w 100-letniej, zabytkowej kamienicy wymagającej ogromnych nakładów finansowych, w bloku choćby przy ulicy Polnej, czy w domkach „odziedziczonych” przez miasto po łódzkim zakładzie wodociągowym przy ulicy Smugowej? Wspomniana uchwała dotyczy wszystkich w jednakowym stopniu.
Czy miasto powinno sprzedawać mieszkania w budynkach, o których wiadomo, że wkrótce nadzór budowlany wyda nakaz rozbiórki? Czy lokatorzy nie powinni mieć świadomości, że w takim przypadku koszty obciążać będą także ich budżety domowe? Co pozostanie posiadaczowi mieszkania po jego rozbiórce? Kilka metrów działki, na której będzie mógł ustawić namiot.
Dla miasta to również problem, bo z jednej strony nie ma podstaw, by takiej rodzinie czy osobie przyznać nowe mieszkanie komunalne, z drugiej — teren, który można byłoby wykorzystać pod budownictwo, będzie miał jeszcze jednego kłopotliwego właściciela.
Kolejnym problemem są koszty bieżącego zarządzania oraz remontów. O ile jednorazowy wydatek rzędu kilkuset czy nawet kilku tysięcy złotych może dawać poczucie posiadania czegoś niezwykle cennego, to już najbliższe zebranie wspólnoty mieszkaniowej wywołuje uczucie co najmniej zdziwienia.
Gdy świeżo upieczony posiadacz własnego „M” zapozna się z potrzebami remontowymi oraz ich szacunkowymi kosztami, otwiera szeroko oczy i mówi: „no przecież jestem właścicielem, dlaczego mam tak dużo płacić”. I nie może sobie przyswoić jedynej możliwej odpowiedzi: właśnie dlatego, że nim jest.
— Co się stało z dotychczas płaconymi przez nas czynszami? — to kolejne, równie idiotyczne pytanie.
Wiele osób do posiadania własności wyraźnie nie dorosło. Dbałość o to, co się ma, kończy się tuż za zamkniętymi drzwiami mieszkania. Dotyczy to przede wszystkim lokatorów, którzy skorzystali z bonifikat i stali się właścicielami. „Dawali, to się wzięło, a że koszt niski — to i poszanowanie na tym samym poziomie”. W ten sposób radni, tworząc uchwałę, a wcześniej posłowie, dając im taką możliwość, wytworzyli nową grupę społeczną: właścicieli o mentalności lokatorów, nieznających ani swoich praw, ani obowiązków.
Jest to sytuacja raczej niespotykana w przypadku wspólnot mieszkaniowych tworzonych na bazie nowych budynków wielorodzinnych, które powstawały w systemie deweloperskim, gdzie właściciel musiał pokryć rzeczywistą wartość rynkową, czyli koszt budowy powiększony o zysk dewelopera.
Kilka danych o charakterze statystycznym:
- Zasób mieszkaniowy gminy – 402 budynki; 3354 lokale (w tym 80 o charakterze socjalnym).
- Liczba wspólnot mieszkaniowych – 77; 1401 mieszkań.
- Osoby zakwalifikowane do zawarcia umowy najmu oczekujące na przydział mieszkania – 527.
- Liczba wyroków z prawem do lokalu socjalnego – 280.
























































Napisz komentarz
Komentarze