Zacznę jednak od początku. Równo rok temu trzech młodych tomaszowian postanowiło stworzyć stronę internetową w całości poświęconą Dniom Tomaszowa. Pomysłodawcą był Mariusz Tarnaski, znany w tomaszowskim internecie najpierw z pracy przy tomaszow.pl, potem ze stworzenia osada.pl, a obecnie prowadzący nasztomaszow.pl. Bezinteresowną pomoc zaoferował Bartek Szczepaniak, ubiegłoroczny najlepszy uczeń I LO, który obecnie studiuje fizykę z astrofizyką na Uniwersytecie w Manchesterze, oraz Robert Frycz — również dobrze znany w światku tomaszowskiego internetu. Dość szybko wprowadzili swój pomysł w życie i ubiegłoroczny festiwal był już na bieżąco relacjonowany oraz aktualizowany na stronie.
Warto dodać, że DniTomaszowa.pl od samego początku mają charakter niekomercyjny. Nikt nie zarabia tu nawet złotówki. To raczej inicjatywa, by zrobić coś dla miasta i jego mieszkańców — forma wsparcia aktywnej młodzieży w promocji Tomaszowa.
Portal DniTomaszowa.pl w założeniu miał prezentować nie tylko bieżące edycje festiwalu, lecz także jego historię: archiwalne fotografie, artykuły prasowe itd. Aby ten cel zrealizować — mówiąc wprost, stworzyć promocyjny produkt miasta w postaci festiwalowego portalu — konieczna jest współpraca wielu osób: z jednej strony pasjonatów, z drugiej osób zawodowo zajmujących się promocją.
Dzięki temu portalowi poznaliśmy się z Mariuszem. Przeczytałem informację, że poszukuje archiwaliów dotyczących Dni Tomaszowa.
Tak się złożyło, że pomysł Dni Tomaszowa zrodził się w Stowarzyszeniu BCTM. To ono było organizatorem pierwszych trzech edycji i współorganizatorem czwartej. Przez kilka lat byłem prezesem tej organizacji, a archiwalne materiały — zdjęcia i ulotki — pozostały w moim posiadaniu.
Zadzwoniłem pod podany numer i w ten sposób zaczęła się nasza współpraca między portalami.
Dzięki moim materiałom lata 1996–1999 były, można powiedzieć, „załatwione”. Trzeba było więc postarać się o informacje i materiały dotyczące kolejnych lat.
Poprosiłem pana Jacka Mrozowicza z „TiT” o zgodę na przedruki artykułów. Oczywiście nie było najmniejszego problemu. Problemy zaczęły się dopiero wtedy, gdy Tarnaski zaczął chodzić do Urzędu Miasta z prośbą o udostępnienie archiwów.
Były obiecanki-cacanki, a „głupiemu” radość. Na początku myśleliśmy, że z racji młodego wieku Mariusza (choć naszym zdaniem to nie jest dostateczny powód) urzędnicy UM zachowują się mało poważnie i nieodpowiedzialnie, ale okazało się, że sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.
Obiecałem, że pomogę. Ludzie mnie znają i często — choćby z uwagi na moją dokuczliwość — wolą nie wchodzić mi w drogę. Tak zaczęła się moja „droga przez mękę”.
Na początek poszedłem na łatwiznę: zadzwoniłem do byłego rzecznika z pytaniem, czy ma jakieś materiały i czy mógłby je udostępnić. Odpowiedź była taka, jakiej się spodziewałem — żadnych problemów. W ciągu dwóch dni zdjęcia zgrane na płytę czekały już na mnie, dostarczone do Tomaszowa.
Niestety dotyczyły jedynie lat 2005–2006. Po materiały z innych lat musiałem udać się do urzędu.
Powiem krótko: do dziś jestem w szoku po rozmowie z Moniką Tazbir, naczelniczką Wydziału Strategii i Promocji Miasta.
— Gdzie my to teraz znajdziemy? Nie mamy na to czasu. Kto by się tym teraz zajmował? Jesteśmy po przeprowadzce i trzeba by poszukać — usłyszałem, gdy poprosiłem o pomoc.
Byłem zdziwiony, więc mówię do pani naczelnik, że przecież robimy coś za nich i w dodatku za darmo. — A kto wam każe? — usłyszałem w odpowiedzi.
Co można powiedzieć, gdy pada taki argument? Nic. Bo tak naprawdę to ona ma rację. Kto nam każe to robić? Nikt. Taka prawda. Problem polega jednak na tym, że pomysł festiwalu w 1996 roku miał pobudzić aktywność mieszkańców. Tymczasem urzędnicy wydziału promocji, z szefową na czele, wydają się tego nie rozumieć.
Poszedłem do Wydziału Kultury… Poprosiłem i — w miarę możliwości pracowników — uzyskałem pomoc. Jednym się chce, innym się nie chce.
I tak doszliśmy do tegorocznych Dni Tomaszowa. Przygotowywaliśmy się do nich od dłuższego czasu — w praktyce przede wszystkim Mariusz.
Do promowania festiwalu wykorzystaliśmy m.in. portal Nasza-Klasa, na którym rozesłaliśmy kilkadziesiąt tysięcy zaproszeń. W jaki sposób Mariusz to zrobił — nie wiem — ale było to skuteczne. Dostaliśmy setki podziękowań, wiele osób zadeklarowało przyjazd nawet z odległych miast. Co rusz przewijały się przez naszą skrzynkę wiadomości, że gdyby nie my, ktoś by o tegorocznym festiwalu nie pamiętał albo w ogóle o nim nie wiedział.
Chcieliśmy w tym roku zamieszczać informacje na bieżąco. Wywiady i relacje z koncertów miały trafiać na portal bezpośrednio po ich zakończeniu. Tego jednak nie da się zrobić w pojedynkę. Potrzebne są trzy, a najlepiej cztery osoby, które zmieniałyby się na terenie festiwalowym. W zeszłym roku stwarzano duże problemy, ale ostatecznie udostępniono dwie wejściówki. Efektem pracy chłopaków były tysiące zdjęć, wywiady, bieżące relacje itd. Robert z Bartkiem nikomu nie wadzili, nie przeszkadzali — nikt na nich nie narzekał.
Próbowałem w tym roku załatwić akredytacje dziennikarskie dla trzech osób. Nasłuchałem się, że nie można, że to za dużo, że po co mi, że możemy się zmieniać. Ostatecznie ustaliłem z Moniką Tazbir, że dostaniemy dwie wejściówki.
Pojechałem je dziś odebrać i znów się zdziwiłem, bo pomimo obietnic dostałem tylko jedną. — Nie jesteście Wirtualną Polską — usłyszałem od pani naczelnik. No nie jesteśmy, bo gdybyśmy byli, trzeba by nam było płacić za zamieszczanie informacji (o rozsyłaniu zaproszeń na Naszej-Klasie nie wspomnę).

























































Napisz komentarz
Komentarze