Placki, przynajmniej ziemniaczane, są dużo mądrzejsze, niż wyglądają. Ziemniak sam w sobie przywędrował do Europy z Ameryki Południowej, początkowo jako roślina ozdobna (serio, ludzie trzymali kartofle „do patrzenia”), a dopiero później ktoś wpadł na genialny pomysł starcia tego na tarce i wrzucenia na tłuszcz. I tak narodził się król kuchni kryzysowej: placek ziemniaczany – tanio, szybko i do syta.
W Polsce placki dorobiły się własnych anegdot i powiedzonek. W Wielkopolsce, na Warmii i Mazurach nazywają się „plendze”, „plindze” albo „plyndze”, a powiedzenie „masz babo placek” ma swój gwarny wariant „masz babo plyndz” – czyli: masz problem, radź sobie. Dodatkowe smaczki? Na Podlasiu do ciasta dodaje się majeranek, w Bieszczadach wkłada się do środka kiszoną kapustę. Innymi słowy: ten sam placek, a każdy region uważa, że robi „ten jedyny słuszny”.
Jeśli myślisz, że największe plackowe szaleństwo dzieje się w Polsce, to rzuć okiem na brytyjski Pancake Day. Tam ludzie naprawdę biegają z patelniami. Są wyścigi naleśnikowe, podczas których uczestnicy muszą jednocześnie biec i podrzucać naleśnik w powietrzu. W Londynie robią z tego całe widowisko – przebierańcy, gildie, wystrzał z broni na start i na końcu nagroda w postaci… patelni. U nas za takie bieganie po rynku z gorącą patelnią z miejsca byłby telefon na straż miejską, ale trzeba przyznać: jako event promocyjny na Dzień Placków brzmi to kusząco.
Jeszcze dalej idą mieszkańcy kanadyjskiej Nowej Fundlandii, gdzie istniała tradycja chowania różnych drobiazgów w naleśnikach w dzień placków: moneta miała wróżyć bogactwo, guzik – starokawalerstwo, a pierścionek – rychły ślub. Wyobraź to sobie w polskich warunkach: placek ziemniaczany z dwuzłotówką w środku. Z jednej strony bogactwo, z drugiej – rachunek od dentysty. Przeznaczenia nie oszukasz.
Oczywiście nie ma Dnia Placków bez odwiecznej wojny domowej: na słodko czy na słono. Śmietana, jogurt, cukier, dżem, gulasz, sos czosnkowy – każdy ma swoją sektę. W wielu krajach też trwa plackowa rewolucja. Brytyjczycy, według badań przed Pancake Day, coraz chętniej kładą na placki rzeczy, które normalnie dałoby się przeżyć tylko w nocy po imprezie: fasolkę, ser, słodki syrop z bekonem, a nawet sardynki. Na tym tle nasze „śmietana czy cukier” wygląda jak absolutny dietetyczny minimalizm.
Placki mają też swoje poważne oblicze. W kuchni żydowskiej latkes są ważnym elementem obchodów Chanuki, smażone na tłuszczu na pamiątkę cudownego oleju w świątyni. U nas najbardziej cudownym zjawiskiem przy plackach jest fakt, że patelnia niby już pusta, rodzina już pełna, a jednak „ten ostatni” jeszcze się zawsze jakoś zmieści.
Anegdota domowa numer jeden: w niejednym akademiku Dzień Placków jest świętem ruchomym – wypada zawsze wtedy, gdy komuś zostaną ziemniaki, ale już nie starcza fantazji na kolejną sałatkę. Wspólna patelnia, jeden widelec i pięć osób nad kuchenką. Czujnik dymu wyjący jak syrena okrętowa, okno otwarte na oścież, ktoś wachluje ręcznikiem, ktoś odwraca placka kartą kredytową. A potem przez tydzień cały korytarz pachnie smażeniem, a i tak każdy mówi: „Ale się super zintegrowaliśmy”.
Anegdota domowa numer dwa: jest w każdym rodzie ta jedna ciocia, która na pytanie „zrobisz coś na Dzień Placków?” odpowiada: „Oczywiście, coś lekkiego”. Po czym wnosi gigantyczny półmisek placków po węgiersku – czyli jedno danie złożone w 70 proc. z oleju, w 20 proc. z gulaszu i w 10 proc. z wyrzutów sumienia. Placek po węgiersku, swoją drogą, to po prostu ogromny placek ziemniaczany z gulaszem, tylko marketing ma lepszy.
Dzień Placków ma jeszcze jedną zaletę: to święto totalnie ponad podziałami. Wegetarianin zje, mięsożerca zje, student zje, babcia z dumą „coś dosmaży”, a nawet ten wieczny „na diecie” powie, że „tylko spróbuje”. W kuchni panuje rozejm, dopóki ktoś nie odważy się powiedzieć, że lubi placki z keczupem. Wtedy wiadomo: kończy się miłość, zaczyna się poważna rozmowa.
Jeśli więc nadchodzi Dzień Placków, nie szukaj wielkiej filozofii. Weź ziemniaki albo mąkę, odpal patelnię, otwórz okno (dla dobra sąsiadów) i zafunduj sobie mały, chrupiący festiwal. A jeśli ktoś będzie próbował zepsuć ci nastrój gadką o kaloriach, zawsze możesz rzucić klasyczne: „masz babo placek” i podsunąć mu dodatkowy kawałek. W końcu od święta wolno.






















































Napisz komentarz
Komentarze