Tam, gdzie pieniądze, tam są i konflikty. Dyskusja na temat skuteczności i efektywności ponoszonych wydatków toczy się już od kilkunastu lat. Tzw. „fundusz kapslowy” ma swoich zwolenników i przeciwników. Często bywa także wykorzystywany jako swego rodzaju fundusz wyborczy, gdzie dysponujący nim de facto prezydent, burmistrz czy wójt obdziela według własnego uznania „zaprzyjaźnione osoby i organizacje”.
Częste są również przypadki wykorzystywania funduszu przez różnego rodzaju spryciarzy i spryciulków, dla których korzystanie z niego jest sposobem na życie. Dotyczy to w równym stopniu działaczy społecznych, szamanów-terapeutów, pedagogów i innych osób.
Nie należy oczywiście uważać, że patologie są powszechne. Istnieje wiele organizacji, które realizują swoje działania statutowe z pełnym zaangażowaniem, często wyręczając organy administracji rządowej czy samorządowej.
Obserwując działalność organizacji, bardzo łatwo wskazać te, które są nastawione na rzeczywiste działanie i pomoc, jak chociażby Fundacja Arka Noego czy Fundacja PROEM. Nieco trudniej rozpoznać te, które są jedynie „towarzystwem wzajemnej adoracji”, wąską, zamkniętą koterią, konsumującą jedynie społeczne fundusze.
Władze miasta przyznają, że wobec takich organizacji, mimo prowadzonych kontroli, są bezsilne. Wygrywają one konkursy na realizację zadań, a możliwości kontroli są tutaj ograniczone. Urząd Miasta w zasadzie nie ma prawa kontrolować dokumentów finansowych; ogranicza się jedynie do wglądu w dokumenty obejmujące samą dotację. Kontrola merytoryczna również sprawia wiele trudności, chyba że pojawią się wewnętrzne konflikty, które wykażą nieprawidłowości w funkcjonowaniu czy też wydatkowaniu pieniędzy pochodzących z dotacji.
Z takim właśnie konfliktem mamy do czynienia w przypadku Stowarzyszenia Abstynenckiego AZYL. Narastał on stopniowo od blisko dwóch lat, od czasu powołania nowego zarządu Stowarzyszenia. Zdaniem wielu członków wtedy zaczął się stopniowy upadek organizacji. W tym czasie ze Stowarzyszenia odeszła większość członków. Z prawie 100 osób pozostało kilkanaście. Tętniący niegdyś życiem klub umiera.
Byli członkowie AZYLU w liście do redakcji piszą m.in.: „Uważamy, że Stowarzyszenie, które powinno pomagać mieszkańcom naszego miasta, zajmuje się realizacją własnych interesów, niemających nic wspólnego z realizacją zadań statutowych”.
Wszystko zaczęło się od etatów
W Stowarzyszeniu funkcjonuje etat, który sami członkowie określają mianem gospodarza–konsultanta. Jest on w całości finansowany z dotacji, gdyż jego podstawowym zadaniem powinien być tzw. „pierwszy kontakt” z osobami uzależnionymi bądź współuzależnionymi.
Konieczne jest tu przeszkolenie i duże doświadczenie. Praca z chorymi ludźmi wymaga wiedzy, wielu treningów i przygotowania. Konieczne jest indywidualne podejście i umiejętność identyfikacji problemu. Osoba źle przygotowana i nieposiadająca odpowiedniej wiedzy może narobić swoimi działaniami więcej szkody niż pożytku.
Członkowie Stowarzyszenia twierdzą, że pan K., w chwili obecnej wykazywany we wniosku o dotację z Urzędu Miasta jako konsultant, nie ma odpowiednich uprawnień. Jest jedynie figurantem, na fikcyjnej umowie o pracę. Co ciekawe, wcześniej funkcję tę formalnie sprawowała żona „konsultanta”.
Małżonkowie K. (oczywiście nie bez zgody i wiedzy Bogusławy Świnogi, ówczesnej prezes Stowarzyszenia, ale w tajemnicy przed innymi członkami) zamienili się rolami. Nie dało się tego jednak długo ukrywać. Wśród członków Stowarzyszenia obudziło to podejrzenia, że cały manewr zmiany gospodarza–konsultanta zrobiono tylko po to, aby pani K. mogła pobierać zasiłek dla bezrobotnych, do którego uprawnienia w międzyczasie nabyła.
Przez długi czas nikt nie zauważył zamiany, ponieważ do pracy wciąż przychodziła pani K. Gdy sprawa wyszła na jaw, wiele osób nie mogło pogodzić się z „kombinowaniem” w Stowarzyszeniu i przestało w ogóle przychodzić na zebrania. Większość jednak woli milczeć w obawie przed utratą miejskiej dotacji, z której AZYL się utrzymuje.
– Dla nas jest to najzwyklejsze w świecie oszustwo – mówi nam pani Alicja. – Stowarzyszenie zrobiło się organizacją pożytku osobistego, a nie publicznego. Skandaliczne jest również to, że pan K. był równocześnie członkiem zarządu Stowarzyszenia, a teraz jest przewodniczącym Komisji Rewizyjnej. Uważamy, że pani Świnoga miała tylko jeden cel: chciała zostać członkiem Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Odkąd została powołana przez prezydenta, na Stowarzyszeniu przestało jej zależeć – dodaje.
Rzeczywiście, z dotacji pochodzącej z Urzędu Miasta finansowany jest etat „gospodarza–koordynatora”. W ofercie złożonej przez Stowarzyszenie nie ma natomiast ani słowa na temat roli, jaką ma ta osoba spełniać. Wskazane są natomiast osoby, które jako wolontariusze mają pełnić rolę konsultantów w punkcie konsultacyjnym – na podstawie zaświadczeń o ukończeniu szkoleń organizowanych m.in. przez Polską Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
– Kontrolujemy sposób i prawidłowość wydatkowania dotacji – mówi nam naczelnik Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Miasta, Wanda Rybak. – Nie sprawdzaliśmy natomiast, z kim Stowarzyszenie podpisało umowę o pracę. Zakładamy, że etat finansowany przez nas jest nierozłącznie związany z prowadzeniem właśnie punktu konsultacyjnego. Do tego przecież finansowana jest działalność terapeuty pani Szczepańskiej oraz pedagoga pani Śliwińskiej.
To podejście wydaje się słuszne. Stowarzyszenie ma obowiązek zapewnić odpowiedni personel do realizacji zadań zleconych przez miasto.
Widocznie nieco innego zdania są władze Stowarzyszenia, które już w ofercie – określając czas pracy punktu – wskazują, że będzie on działał raz w tygodniu (w środy) w godzinach 9:30–11:30 oraz w pozostałe dni robocze w godzinach 17:00–20:00.
Co w takim razie tak naprawdę finansuje Urząd Miasta? Okazuje się, że nie do końca wiadomo. Urzędnicy uważają, że finansowane jest zatrudnienie osoby prowadzącej punkt konsultacyjny, chociaż z oferty jednoznacznie to nie wynika. Funkcja gospodarza nie kojarzy się z osobą pierwszego kontaktu dla osób uzależnionych. Być może pewną wskazówką byłoby porównanie z serialem „Alternatywy 4”. Tylko czy Anioł Azylu na pewno powinien być finansowany z pieniędzy na profilaktykę alkoholową? Wydaje się, że nie.
– Utrzymanie porządku w siedzibie Stowarzyszenia nie jest przedmiotem organizowanego przez nas konkursu i nie może być utrzymywane z dotacji – stwierdza jednoznacznie pani naczelnik.
W minioną środę sprawdziliśmy, czy punkt konsultacyjny jest czynny rzeczywiście w określonych w ofercie godzinach dopołudniowych. Okazało się, że pięć minut po godzinie 11:00 drzwi siedziby Stowarzyszenia były zamknięte na głucho. Na drzwiach wywieszono kartkę o treści: „Punkt konsultacyjny czynny w środy w godzinach 9:30–11:00”. Już samo to jest niezgodne ze złożoną ofertą i podpisaną z Urzędem Miasta umową.
Od 28 października nowym prezesem Stowarzyszenia jest Ryszard Juda. Potwierdza on częściowo informacje przekazane portalowi przez członków Stowarzyszenia.
– Punkt funkcjonuje codziennie w godzinach 17:00–19:00 – mówi prezes. – Konsultacji udzielam przede wszystkim ja. W środy w punkcie jest Ania i wtedy ona się tym zajmuje. Co do pytania, czym powinien się zajmować „gospodarz” w klubie, to jest on osobą pierwszego kontaktu. Funkcję gospodarza pełni właśnie Anka.
Nikt natomiast nie jest nam w stanie wyjaśnić, czy etatowy pracownik Stowarzyszenia może być równocześnie zarejestrowany w PUP jako osoba bezrobotna.
Wszystkie dzieci nasze są
Od samego początku AZYL duży nacisk kładł na pracę z dziećmi i młodzieżą. Pani mgr Śliwińska prowadziła (i do tej pory prowadzi) zajęcia, na które każdorazowo przychodziło kilkunastu podopiecznych. Dzieciaki zawsze dostawały coś słodkiego.
Latem i zimą organizowano kolonie i zimowiska wypoczynkowo-terapeutyczne.
– Kolonie zawsze były fajne – mówi nam Jagoda, uczestnicząca w zajęciach organizowanych przez Stowarzyszenie. – Gdyby nie AZYL, musiałabym co roku spędzać całe wakacje w mieście.
Program wyjazdów każdorazowo obejmował również zajęcia z terapeutami i pedagogami.
W tym roku także zorganizowano wyjazd dla dzieci. Wstępnie deklarowano, że nad morze pojedzie ponad 20 dzieci. Okazało się jednak, że trudno było znaleźć dwudziestkę.
Ostatecznie – według sprawozdania złożonego w Urzędzie Miasta – na letni wypoczynek pojechało 19 dzieci: 12 w wieku gimnazjalnym i siedmioro na poziomie szkoły podstawowej.
Tymczasem członkowie Stowarzyszenia twierdzą, że to nie do końca prawda.
– Na obozie było 17 osób – twierdzi matka jednej z uczestniczek. – Do tego pojechało pięć osób dorosłych, w tym jacyś znajomi pani prezes. Jedno z dzieci miało poniżej 7 lat, a jedno było w ogóle spoza Tomaszowa. Już w tamtym roku nie wszystko było w porządku, bo pani prezes zabrała ze sobą wnuczka byłego wicestarosty – dodaje.
– Możemy finansować tylko uczestnictwo mieszkańców Tomaszowa, jako lokalnej wspólnoty samorządowej – twierdzą urzędnicy z tomaszowskiego magistratu. – Inne gminy mają własne fundusze rozwiązywania problemów alkoholowych.
Wątpliwości budzi również uczestnictwo w koloniach o charakterze profilaktycznym sześciolatków.
Na temat organizowanych latem kolonii prezes Stowarzyszenia wypowiadać się nie chciał.
– Od samego początku w sposób kompleksowy zajmowała się tym Bogusia Świnoga (poprzedni prezes Stowarzyszenia i równocześnie członek Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych).
W agonii
Członkowie Stowarzyszenia, którzy odeszli (a mimo to wciąż są wykazywani jako działający aktywnie), twierdzą, że ich organizacja umiera.
– Kiedyś była nas prawie setka – mówi nam pani Alicja. – Dzisiaj na co dzień działa kilkanaście osób. Na ostatnim walnym zebraniu zjawiło się 30 osób i to dopiero po licznych telefonach i namowach. Tu kiedyś kwitło życie. Dzisiaj jest marazm. Kilku etatowych karciarzy „rzucających mięsem” w trakcie gry, „że aż uszy więdną”, kilkanaście osób przychodzi na terapie z panią Szczepańską i na tym aktywność się kończy. Kiedyś klub był otwarty dla wszystkich przez 7 dni w tygodniu, dzisiaj jest tylko popołudniową bazą lokalową dla zarządu.
Prezes Ryszard Juda natomiast twierdzi, że w Stowarzyszeniu jest obecnie około 50 członków opłacających składki.
Niezadowoleni członkowie Stowarzyszenia nie mogą znaleźć uzasadnienia dla wielu decyzji zarządu. Z lokali przy ulicy Hallera wyrzucono Fundację „Arka Noego”, koegzystującą przez długi czas z AZYLEM.
Zarząd pozbył się również dwóch młodzieżowych zespołów muzycznych, które od kilku lat miały swoje salki do prób w siedzibie Stowarzyszenia.
– Pani prezes kazała nam się zapisać do Stowarzyszenia i opłacać składki – mówi Paweł, perkusista jednego z nich. – Zgodziliśmy się wstępnie, ale to było bez sensu, bo raczej nie jesteśmy abstynentami – dodaje, uśmiechając się dwuznacznie.
W podobnym tonie wypowiada się pani Alicja. – Salka prób była potrzebna jednemu z nowych wiceprezesów, by mógł sobie tam urządzić gabinet. Nikt nie wie do dzisiaj, po co mu to było. Może chciał poczuć się ważny. Arka nikomu nie przeszkadzała. Oni działali tu tylko do południa, zespoły natomiast w takich godzinach, by nam nie przeszkadzał hałas.
AZYL użytkuje w sumie 380 metrów kwadratowych w dawnym biurowcu Fabryki Dywanów Weltom. Czynsz w całości finansowany jest ze środków pochodzących z dotacji. Łącznie wynosi to 14 400 zł w skali roku. Ta powierzchnia, kiedyś tętniąca życiem, dzisiaj użytkowana jest przez trzy godziny dziennie.



























































Napisz komentarz
Komentarze